Słyszeliście, że klecanki należą do owadów, których użądlenie jest najbardziej bolesne, spośród wszystkich naszych żądłówek? Tak przynajmniej możemy wywnioskować z bardzo wielu popularnonaukowych serwisów, wg. których plasują się na 3 miejscu, w 4-stopniowej skali Schmidta. Przewyższają tym samym pszczołę miodną, a nawet szerszenia! O co chodzi z tą skalą, kim jest ten cały Schmidt i przede wszystkim, czy rzeczywiście tak jest, napisze pod koniec tego artykułu. Zanim jednak do tego dojdę, sprawdźmy najpierw jak wyglądają i ile gatunków żyje w naszym kraju.
Wygląd
Dość nietypowo, ale zanim zacznę od systematyki, najpierw przyjrzymy się ich wyglądowi, który jest w dużej mierze wspólny dla wszystkich, krajowych gatunków. Różnice między nimi występują w dość subtelnych detalach, które jednak omówię przy okazji poszczególnych gatunków.
Tradycyjnie zacznę od wielkości, a ta rzecz jasna waha się w zależności od kasty, z którą mamy do czynienia. Generalnie robotnice mierzą zazwyczaj od 1,2 do 1,5 cm. Nieco większe są samce, które mogą dorastać do 1,6-1,7 cm. Największe są oczywiście królowe, mogące mierzyć od 1,7 do 1,9 cm.
Klecanki są zdecydowanie smuklejsze, niż pozostałe gatunki os. Szczególnie wąskie jest przewężenie między odwłokiem, a tułowiem i to zwraca na siebie uwagę. Poza tym, odwłok nie jest ścięty z przodu, jak ma to miejsce u osy pospolitej, czy dachowej. Pod względem ubarwienia, klecanki są oczywiście żółto-czarne, co jednak ciekawe, dość charakterystyczne są cztery, okrągłe plamki o żółtej barwie, które znajdują się w górnej części odwłoka. Pomiędzy samicami (zarówno królowymi jak i robotnicami) a samcami, występuje wyraźny dymorfizm płciowy. Objawia się on w ubarwieniu przodu głowy oraz oczu. Twarz samic jest żółto-czarna, oczy zaś mają jednolitą, czarną barwę. U samców cała przednia część głowy jest jasnożółta, oczy są natomiast po części zielonkawe, ale w odcieniu zbliżającym je do żółtej barwy.
Systematyka
Klecanki należą do rodziny osowatych (Vespidae), która dzieli się na trzy podrodziny: osy właściwe (Vespinae), do której zaliczają się dobrze znane osy i szerszeń, kopułki (Eumeninae), skupiające w sobie osy żyjące samotnie oraz klecanki (Polistinae). Przez długi czas w skład naszej entomofauny wchodziły trzy gatunki klecanek: Polistes dominula, Polistes nimpha oraz Polistes biglumis bimaculatus. W maju 2019 r. w Acta entomologica silesiana ukazał się jednak artykuł badaczy, którzy wykazali, że występuje u nas jeszcze jeden gatunek: Polistes albellus.
W literaturze oraz w Internecie można się niekiedy spotkać z informacją, że mamy w Polsce jeszcze jeden gatunek, czyli Polistes bischofii, znany również jako klecanka łodygowa. Kiedyś sam był przekonany, że można ją u nas spotkać. W rzeczywistości jednak nie stwierdzono, aby była u nas obecna. Nie wykluczone jednak, że w przyszłości może się u nas pojawić, za sprawą zmian klimatu.
Polistes gallicus
No dobrze, wiemy już ile jest u nas klecanek, ale… czy ja aby o którejś nie zapomniałem? W polskiej literaturze często możemy się natknąć na klecankę o łacińskiej nazwie Polistes gallicus, widniejącą pod rodzimą nazwą klecanka rdzaworożna. Problem w tym, że pod tą samą nazwą ukrywa się również Polistes dominula. O co więc w tym chodzi? Cóż, zamieszanie jest z tym wielkie, a wszystko sprowadza się do… błędnego oznaczenia, powielanego nie tylko w literaturze popularnonaukowej, ale nawet w poważnych publikacjach entomologicznych (chociażby w polskim kluczu do oznaczania os). Doszło nawet do tego, że P. gallicus wylądowała w Polskiej Czerwonej Księdze Zwierząt, gdzie widnieje z kategorią CR, co oznacza, że jest gatunkiem krytycznie zagrożonym wyginięciem.
Prawda jest natomiast taka, że w Polsce Polistes gallicus w ogóle nie występuje! To gatunek południowo-europejski, choć północna granica jego występowania sięga całkiem wysoko, bo do Słowacji. I na niej zresztą się kończy. Jeśli natomiast chodzi o to całe zamieszanie, to P. gallicus była zwyczajnie mylona z P. dominula i dlatego właśnie wszelkie opisy dotyczące polskich P. gallicus w rzeczywistości odnoszą się do P. dominula. Z tego też względu, choć nazwa Polistes gallicus funkcjonuje obecnie jako synonim P. dominula, trzeba pamiętać, że to dwa, zupełnie różne gatunki! Konkretne wiadomości w tej kwestii możecie zobaczyć w Wiadomościach Entomologicznych XXXII, numer 32.
Klecanka rdzaworożna (Polistes dominula)
No dobrze, mamy już za sobą jeden galimatias związany z klecankami, pora więc na kolejny. Jak już wcześniej wspomniałem, wszelkie publikacje dotyczące P. gallicus, odnoszą się do naszej klecanki rdzaworożnej (Polistes dominula), w dawnej literaturze znanej też jako klecanka pospolita. Dotyczy to również Czerwonej Księgi, w której cały tekst dotyczy właśnie P. dominula. Inna sprawa, że ten opis jej zagrożenia, delikatnie pisząc, mija się ze stanem faktycznym. W rzeczywistości bowiem, Polistes dominula jest gatunkiem pospolitym w całej Polsce i raczej nic jej nie zagraża, a jeśli już, to na pewno nie zasługuje na tak wysoką pozycję w Czerwonej Księdze (na upartego, zdecydowanie warto by było ją obniżyć). Dlaczego więc w ogóle się w niej znalazła? Powody są najpewniej dwa. Raz, że została pomylona przez autorkę wpisu do Czerwonej Księgi z P gallicus, co mogło skutkować błędami przy poszukiwaniu o niej informacji w piśmiennictwie, a dwa przez ten sam błąd (ale równie dobrze z innego powodu), mogły zostać przeoczone nowe dane, na temat występowania P. dominula w Polsce. Wyjaśnienie tego wszystkiego znajduje się zresztą w Wiadomościach Entomologicznych XXIV, numer 3.
Dobra, starczy już tych zawiłości… przynajmniej na razie, bo pod koniec artykułu trochę ich jeszcze będzie. Teraz przyjrzyjmy się klecance rdzaworożnej. Zacznę może od tego, że to chyba najłatwiejsza do oznaczenia klecanka, przynajmniej jeśli chodzi o samice. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak trzeba się trochę nagimnastykować, aby ją zidentyfikować. Przede wszystkim, podstawową rzeczą, na którą trzeba zwracać uwagę, są jej czułki. Pierwsze trzy człony są czarno-żółte, pozostałe natomiast, na całej swej długości, są czerwonawe, także z wierzchu. Jest to bardzo ważne, ponieważ u innych krajowych klecanek, wierzch czułków jest czarny. Inną rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, jest nadustek o jednolicie żółtej barwie, chociaż przy jego okazji warto pamiętać, że u części osobników może się na nim znajdować mniejsza, bądź większa plamka, o czarnym kolorze. Oprócz tego, obserwując klecanki rdzaworożne, często rzuca mi się w oczy, że żółty wzór na ich odwłoku, jest zazwyczaj bardziej rozbudowany, niż u innych klecanek. To jednak tylko moja osobista uwaga, której absolutnie nie trzeba brać za pewnik. Sam traktuje to spostrzeżenie jedynie jako wskazówkę, a nie podstawę do oznaczenia.
Klecanka polna (Polistes nimpha)
Klecanka polna, podobnie jak klecanka rdzaworożna, jest pospolita i można ją spotkać niemal w całej Polsce. Już na pierwszy rzut oka widać, że P. nimpha (znana też pod synonimową nazwą Polistes nimphus), jest ciemniejsza od poprzedniej klecanki. Nie chodzi tutaj jedynie o ogólne ubarwienie jej ciała, ale też o czułki. U P. dominula górna strona czułków jest pomarańczowo-żółta, natomiast u P. nimpha jest zaciemniona. Dodatkowo, na nadustku klecanki polnej mamy czarną przepaskę, która w rzadkich przypadkach jest zredukowaną plamą.
Dużo łatwiej jest ją pomylić z P. biglumis bimaculatus i żeby ją odróżnić, trzeba spojrzeć na przód jej głowy, np. na policzki. U klecanki polnej są one żółte, natomiast u P. biglumis czarne, choć czasami może na nich występować mała, żółta plama. Inną cechą, na którą warto zwrócić uwagę, są żuwaczki. U klecanki polnej są czarne i tylko w rzadkich przypadkach może być na nich mała, żółta plama (wtedy jest ona mniejsza, niż na policzkach). U P. biglumis żuwaczki są najczęściej czarne z dużą, żółtą plamą lub są całkowicie żółte. Niekiedy plamka może być mała lub żuwaczki mogą być całkowicie czarne.
Inną różnicę między tymi dwoma gatunkami znalazłem na polskim forum entomologicznym. Chodzi o spodnią stronę pierwszych członów czułków, czyli tych przy samej głowie. U klecanki polnej ich barwa jest czarna, rozszerzająca się ku przodowi. W przypadku P. biglumis jest on żółty, otoczony czarną barwą po bokach. Nie jestem jednak pewny, czy aby na pewno można dać w to wiarę, a jeśli tak, to czy nie ma jakichś wyjątków, jak z żuwaczkami. Generalnie, P. nimpha jest także nieco jaśniejsza, niż P. biglumis, ale ubarwienie to rzecz zmienna, więc nie zawsze warto na tym polegać.
Polistes biglumis bimaculatus i Polistes albellus
No dobrze przejdźmy teraz do najmniej popularnej klecanki, czyli P. biglumis bimaculatus. Jak do tej pory nie doczekała się polskiej nazwy, co pewnie wynika z faktu, że jest jednym z rzadziej spotykanych gatunków i pewnie nawet wielu przyrodników może jej nie kojarzyć. Sam jak do tej pory nie znalazłem jej w żadnej z popularnych książek o owadach. No dobrze, a o co chodzi z tą jej potrójną nazwą łacińską? Tak się składa, że są trzy podgatunki P. biglumis, a w naszym kraju występuje tylko jeden z nich, czyli bimaculatus i właśnie dlatego często jest opisywana poprzez nazwę składającą się z trzech członów.
Najnowszym nabytkiem w naszej entomofaunie jest Polistes albellus. O jej obecności w Polsce poinformowali naukowcy na łamach Acta entomologica silesiana w maju 2019 r. Nie oznacza to jednak, że dopiero wtedy pojawiła się w naszym kraju. Badacze odkryli jej występowanie u nas, dzięki zbadaniu 73 okazów złowionych w trakcie badań oraz znalezionych w kolekcjach z całej Polski w latach 1999-2018. To oznacza, że występuje u nas od ponad 20 lat i bardzo możliwe, że pojawiła się u nas właśnie wtedy, czyli w okresie, gdy coraz częstsze stawały się u nas inne ciepłolubne stawonogi, z tygrzykiem paskowanym na czele.
W 2019 znana była z 27 stanowisk w środkowej i południowej Polsce i jest bardzo możliwe, że od tamtego czasu zdążyła się też pojawić w innych rejonach naszego kraju. Co ciekawe, często ją znajdowano przy szlakach kolejowych, w dolinach rzek i przy drogach o małym natężeniu ruchu, więc kto wie, czy w rozprzestrzenianiu się jej nie pomaga przypadkiem człowiek. Sam w 2021 r. znalazłem przy torach samicę klecanki siedzącą na gnieździe i podejrzewam, że może to być właśnie Polistes albellus. Niby przemawia za tym kilka cech jej wyglądu, ale nie mam też 100-procentowej pewności.
Na pierwszy rzut oka, P. albellus przypomina P. biglumis i naprawdę ciężko odróżnić te dwa gatunki. U tego pierwszego gatunku, policzki są wyraźnie krótsze, niż u P. biglumis. Dodatkowo na jego przedpleczu znajdują się zazwyczaj żółte boczne przepaski. U P. biglumis zwykle ich nie ma. Warto też zwrócić uwagę na pokrywki skrzydłowe, które u P. albellus są przeważnie tylko nieznacznie zaczernione u nasady, natomiast u P. biglumis są najczęściej z centralnie położoną czarną plamą, sięgającą nasady. Zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z pracą naukowców, którzy odkryli obecność tego gatunku w naszym kraju. Znajdziecie w niej klucz do oznaczania klecanek oraz dokładne informacje o P. albellus. Link dodaję tutaj.
Na koniec jedna ważna sprawa. Cechy ułatwiające rozpoznawanie klecanek, które podałem powyżej, dotyczą wyłącznie samic! U samców jest to jeszcze bardziej skomplikowane, dlatego postanowiłem pominąć tę kwestię. Jeśli jednak jesteście tego ciekawi, to jeszcze raz odsyłam do pracy naukowców o P. albellus, gdzie znajduje się także klucz do rozpoznawania samców. Oznaczanie klecanek jest bardzo trudne i nie zawsze da się to zrobić mając jedynie same zdjęcia. W razie wątpliwości zawsze warto się zwrócić o pomoc do entomologa zajmującego się błonkówkami.
Gdzie je można spotkać?
Jak już wcześniej wspomniałem, dwie z wymienionych prze mnie klecanek, czyli rdzaworożna i polna, są pospolite w całej Polsce, natomiast trzecia P. biglumis bimaculatus jest dużo rzadsza, ale też trudno mi powiedzieć jak wygląda jej rozmieszczenie w naszym kraju, ponieważ nie mam danych na ten temat. Jeśli chodzi o miejsca w których można je spotkać, to nie będzie wielkim odkryciem, jeśli napisze, że trafiają się praktycznie wszędzie, zarówno w środowiskach naturalnych, jak również tych antropogenicznych, czyli stworzonych przez nas samych. Obserwować je można przez większą część roku.
Gniazdo
Gniazda klecanek zdecydowanie różnią się od tego, co możemy zaobserwować u os właściwych. Przede wszystkim są one otwarte, co oznacza, że wokół nich nie ma żadnej osłony, a dodatkowo składają się tylko z jednego plastra, przymocowanego do podłoża małym, cienkim trzonkiem.
Największe gniazda budują klecanki rdzaworożne; ich długość może dochodzić do 12 cm i mogą mieć 250 komórek, a nawet więcej. Gniazda budowane przez ten gatunek mają ciemnoszarą barwę i najczęściej są zakładane w miejscach, które przynajmniej częściowo są osłonięte. Bardzo często lokują je w naszym najbliższym sąsiedztwie, czyli np. w jakimś garażu albo pod dachem. W warunkach naturalnych, mogą się natomiast gnieździć np. w norach zwierząt, budkach lęgowych dla ptaków, czy w pustych ulach.
Klecanka polna zdecydowanie bardziej woli zakładać swoje gniazda w środowisku naturalnym, głównie na łodygach roślin zielnych, lub gałęziach krzewów, czasem również na ścianach budynków, ale co ciekawe, nie pod dachami. Gniazda klecanki polnej są mniejsze, niż u poprzedniego gatunku, a do tego mają jasnoszarą barwę. Gniazda Polistes biglumis mają podobną wielkość, jak u klecanki polnej, ale są ciemnoszare, a znajdujące się w nich komórki mogą mieć różną wielkość (u poprzednich dwóch klecanek, są do siebie zbliżone rozmiarami). Nie znalazłem nigdzie informacji, w jakich miejscach lubią gniazdować, choć podejrzewam, że wygląda to podobnie, jak u P. nimpha.
Otwarte gniazdo wiąże się z pewnymi konsekwencjami, chociażby takimi, że regulacja temperatury, jest w nich mocno utrudniona. W końcu brakuje osłony, która zabezpieczałaby przed chłodem lub upałem. Klecanki mają jednak na to skuteczne rozwiązanie. W czasie chłodów wprawiają w drżenie swoje mięśnie, dzięki czemu, w gnieździe robi się o wiele cieplej. To bardzo ważne, ponieważ klecanki należą do bardzo ciepłolubnych owadów i w czasie chłodnych, deszczowych dni, wolą siedzieć na gnieździe, niż latać aktywnie, jak to się zdarza osom właściwym. W przypadku, gdy robi się za gorąco, polewają komórki kroplami wody, które transportują z pobliskich zbiorników wodnych, po czym gwałtownym wachlowaniem skrzydłami, doprowadzają je do parowania i tym samym do obniżenia temperatury.
Tryb życia
Różnice pomiędzy klecankami, a osami właściwymi możemy zaobserwować nie tylko w budowie gniazda, ale także w życiu tworzącej go kolonii. Zwłaszcza podział na kasty, jest u nich dość nietypowy. Normalnie jest tak, że mamy robotnice, samce, oraz królowe. Podział jasny, klarowny i przede wszystkim stały. Tymczasem u klecanek szansę, na zostanie królową, ma praktycznie każda robotnica! Bardzo dokładnie to zbadano u klecanek rdzaworożnych, a występujące u nich zachowania świetnie opisał pan Marek W. Kozłowski w swych „Owadach Polski.”
Wszystko zaczyna się wiosną, kiedy przychodzi czas budowy gniazda. To ostatnie może zostać założone klasycznie, przez jedną królową, ale równie dobrze może powstać przy udziale… kilku królowych! Ta ostatnia opcja jest szczególnie ciekawa, bo tych kilka samic współpracuje ze sobą, aż do momentu, kiedy gniazdo będzie gotowe. Gdy tak się stanie, kończy się współpraca, a zaczyna się walka o „koronę”. Część samic ma w swoich genach zdolności przywódcze, u innych natomiast jest z tym trochę słabiej, co nie zmienia faktu, że pomiędzy wszystkimi dochodzi do walk, czy też raczej przepychanek. W końcu jedna z samic wychodzi na prowadzenie i tym samym udaje jej się zdominować inne. Jak? Brutalnie, zupełnie jak prawdziwa domina, tyle, że zamiast pejczyka, mamy pazurki na stopach oraz żuwaczki. Ostatecznym przypieczętowaniem władzy jest jednak zupełnie inny rytuał, czyli… podeptanie zdominowanych samic! Zwycięska samica dosłownie chodzi po swych poddanych, które grzecznie się przed nią płaszczą, przyciskając swoje ciało do plastra. Później pozostaje już tylko utrzymanie władzy, co nie jest trudne, gdy ma się do dyspozycji odpowiednie feromony.
Co ciekawe, samice P. dominula o zacięciu do dominacji, można bardzo łatwo rozpoznać, ponieważ jak pokazały badania, cechuje je duża, czarna plama, znajdująca się pośrodku nadustka. Samiczki o małych plamach lub pozbawione ich, mają znacznie mniejsze predyspozycje do rządzenia, a większe do bycia posłusznymi robotnicami. Oczywiście te ostatnie początkowo składają własne jaja, które są jednak niszczone przez dominującą samicę, aż do momentu, gdy u podległych samic zaniknie skłonność do tego rodzaju „wybryków”. Brutalne prawda? Nie ma się więc co dziwić, że nie wszystkim musi się to podobać. W związku z tym może dojść do takiej sytuacji, że jakaś zdominowana samica będzie wolała porzucić swoje gniazdo i przenieść się do innego. Chociaż nie, przenieść się, to złe słowo. Powinienem raczej napisać, że włamać się do niego, zniszczyć tamtejsze jaja i młodsze larwy oraz rzecz jasna zdominować żyjące tam klecanki! Później pozostaje już tylko złożyć własne jaja. Co ciekawe takie samice, wolą się „wpraszać” do gniazd, które są już w pełni rozwinięte, bo raz, łatwiej jest się do niego wślizgnąć, gdy można się wtopić w tłum innych osobników, no a dwa… nie ma zbędnej roboty, przy jego budowie, ponieważ jest już gotowe.
Sami przyznacie, że życie klecanek przebiega w bardzo ciekawy sposób, prawda? Mi pozostaje jeszcze napisać, że dorosłe osobniki, tak jak u innych os bywa, są zazwyczaj roślinożerne, a ich głównym pokarmem jest nektar kwiatów. Larwy są jednak mięsożerne, dlatego klecanki polują również na inne owady, aby móc je nimi nakarmić. W trakcie funkcjonowania gniazda pojawiają się kolejne robotnice, a pod koniec lata również młode królowe, oraz samce. Te ostatnie, po odbytej kopulacji włóczą się to tu, to tam, odwiedzając czasami kwiaty, a innym razem wygrzewają się na liściach, czy kłodach drewna. Ostatecznie jednak, czeka je marny koniec, ponieważ przed zimą giną wszystkie, zimują zaś wyłącznie przyszłe królowe.
Skala bólu Schmidta
Praca entomologów kojarzy się zazwyczaj z panami, którzy ganiają po lasach i łąkach z siatkami na motyle lub dłubią przy nabitych na szpilki okazach. Owady, to jednak nie tylko grzeczne motyle, czy błyszczące w gablocie chrząszcze, ale również zwierzęta, z którymi kontakt może się skończyć co najmniej boleśnie. Je także ktoś musi badać i tak się składa, że tym kimś jest amerykański badacz Justin O. Schmidt, pracujący w Instytucie Biologicznym Uniwersytetu Arizońskiego. Ten sławny entomolog poświęcił swoje życie badaniu błonkówek (w 2015 r. dostał nawet za to nagrodę antynobla) i oczywiste jest, że przy takiej pracy nie łatwo o różne… wypadki. Jako, że zbierało się ich całkiem sporo, badacz skrupulatnie je odnotowywał, aż w końcu, w 1990 r. wydał papierową publikację, pod tytułem: „Hymenoptera Venoms: Striving Toward the Ultimate Defense Against Vertebrates,” w której zebrał 78 gatunków, należących do 41 rodzajów i uszeregował je według własnej skali bólu od 1 do 4, opartej na podstawie swoich osobistych doświadczeń, lub jego współpracowników.
Na pewno o niej słyszeliście, wszak owa lista oraz widniejące na niej owady, często się pojawiają w serwisach popularnonaukowych, ale też na takich stronach, jak wykop, czy kwejk. Inna sprawa, że to, co można tam znaleźć, zazwyczaj nijak się ma do autentycznej listy, ani tego, co na niej widnieje. Znakomitym przykładem jest nasza klecanka, która zgodnie z tymi stronami i serwisami, powinna widnieć na tej liście z numerem 3, co nie tylko jest bardzo wysoką pozycją, ale jednocześnie wyższą od szerszenia europejskiego i pszczoły miodnej, które uplasowały się oczko niżej. Pytanie jednak brzmi, czy rzeczywiście tak jest?
Na stronie http://www.joshuastevens.net/visualization/visual-guide-to-painful-insect-stings/ możemy znaleźć elegancko przedstawioną listę, na której znajdują się wszystkie wymienione w oryginalnej publikacji gatunki oraz informacje o skali bólu i czasie jego trwania. Owszem, w tej liście są wymienione klecanki z rodzaju Polistes, ale żadna z nich nie występuje w Polsce. Mało tego, przyglądając się jeszcze bardziej wnikliwie tej liście, możemy łatwo zauważyć, że nie ma w niej także europejskiego szerszenia! Jest wymieniona tylko pszczoła miodna i w sumie nic dziwnego, wszak jest obecna praktycznie wszędzie. Rzecz bowiem w tym, że lista ta dotyczy przede wszystkim amerykańskich błonkówek, choć jest wśród nich kilka wyjątków z innych rejonów świata. Jednym z nich jest szerszeń, ale występujący w azji Vespa mandarinia. Oczywiście, to nie oznacza, że naszych klecanek nie ma w USA. Wręcz przeciwnie, P. dominula została odnotowana w 1970 r, w stanie Massachusetts i od tamtego czasu rozprzestrzeniła się po północno-wschodnich stanach jako gatunek inwazyjny. Mimo to, jak widzimy na liście, ten gatunek się na niej nie znalazł. Rzecz jasna nie można wykluczyć, że pan Schmidt od czasu swojej publikacji miał okazję doświadczyć jej użądlenia, ale póki co nie znalazłem wiarygodnego źródła informacji, które by to potwierdzało.
Zanim zakończę tę wątek, jest jeszcze inna kwestia odnośnie listy, którą chciałbym poruszyć. Na wymienionej prze mnie stronie, pokazującej wizualizację tej listy, możecie zauważyć, że skala bólu oznaczona jest kolorowymi kwadracikami, które mają różny odcień różu. Im kwadracik ciemniejszy, tym wyższa skala bólu. Dlaczego jednak przy wielu gatunkach tych kwadracików jest więcej? Ponieważ ból jest kwestią subiektywną i nigdy nie jest tak, że poszczególne użądlenie boli każdego człowieka w taki sam sposób. Wszystko zależy od miejsca użądlenia, ilości wstrzykniętego jadu, no i reakcji organizmu, która u różnych osób, może być zupełnie inna. Przykładowo, występująca w USA klecanka z gatunku Polistes annularis (czyli Red Paper Wasp) otrzymała trzy kwadraciki, co oznacza, że w odczuciu jednych osób, ból przez nią wywołany może być bardzo słaby, ale u innych będzie on na tyle silny, że zasłuży na trzecie miejsce. Jest to zresztą jedyna przedstawicielka tego rodzaju, która może wywołać na tyle silny ból, aby plasować się tak wysoko. Pozostałe klecanki (Paper Wasp) wymienione na tej liście są oznaczone dwoma kwadracikami, czyli mają ich tyle samo, co pszczoła miodna. Jeśli więc znajdziecie w Internecie skale bólu Schmidta (bez względu na to, czy będzie to jakiś Wykop, czy nawet nasza Wikipedia) i zobaczycie, że przy danym gatunku widnieje pojedyncza wartość (np. 1, albo 1.8), wiedzcie, że należy podejść do niej z dużą dozą ostrożności.
Jeśli mi natomiast nie wierzycie, zapraszam na stronę, http://www.straightdope.com/columns/read/3052/did-the-creator-of-the-schmidt-sting-pain-index-volunteer-to-get-stung-by-everything-on-earth, gdzie niejaki „Cecil” miał okazję zapytać oto samego Schmidta i tym samym dowiedzieć się, jak to z tą listą było naprawdę.
Użądlenia przez rodzime klecanki
Inna sprawa, że chociaż naszych europejskich klecanek nie ma na tej liście, to nie zmienia faktu, że osoby użądlone przez nie, często opisują ten ból jako wyjątkowo silny, porównywalny z użądleniem szerszenia, lub nawet większy. Trudno mi powiedzieć, ile tych twierdzeń jest efektem sugerowania się krążącymi po sieci „Skalami Schmidta,” ale z drugiej strony, zarówno te amerykańskie, jak i nasze klecanki, to ten sam rodzaj Polistes, więc nie ma powodu, by ich użądlenia nie mogły być równie silne, co nawet tej całej Red Paper Wasp. Mam zresztą kilka relacji od zaufanych mi osób, które twierdzą, że takie użądlenie jest naprawdę bardzo bolesne i mam sporo powodów, aby im w to wierzyć. Osobiście jednak, nigdy nie doświadczyłem użądlenia przez klecanki, nie znalazłem również wiarygodnych opracowań, które mówiłyby coś na ten temat, więc w tym temacie wstrzymam się od głosu. Sprzeczne informacje mam również co do agresywności naszych klecanek.
Czuję natomiast, że pod tym artykułem pojawią się liczne komentarze, które mogą wiele w tej sprawie wyjaśnić 😉