Kiedyś miałem już okazje pokazać wam jedną pszczolinkę. Pamiętacie jeszcze? Andrena clarkella, taki to był właśnie gatunek. To było jednak wtedy, a pszczolinek w naszym kraju mamy blisko 130 gatunków, więc naprawdę jest o czym pisać! Inna sprawa, że wiele z nich, mogą prawidłowo rozpoznać tylko zawodowcy. Na szczęście jest też parę gatunków, które naprawdę rzucają się w oczy i dają się łatwo zidentyfikować. Chociażby nasza dzisiejsza pszczolinka napiaskowa. To zdecydowanie jeden z większych gatunków, a dodatkowo potrafiący być naprawdę liczny!
Wygląd
Dorosła pszczolinka napiaskowa osiąga długość od 1,4 do nawet 1,6 cm. To zdecydowanie duży gatunek, który rozmiarami spokojnie dorównuje pszczole miodnej. Osoba niewtajemniczona w owady, może je zresztą łatwo ze sobą pomylić. Kiedy jednak im się bliżej przyjrzeć… różnice widać gołym okiem. Zwłaszcza jeśli chodzi o samice. Pomiędzy nią a samcem występuje spory dymorfizm płciowy, dzięki czemu naprawdę łatwo je od siebie odróżnić. Samiczka jest wyraźnie większa niż samiec, a do tego znacznie masywniejsza. Całe jej ciało, jest w dużej mierze czarne, zwłaszcza odwłok, który dodatkowo intensywnie błyszczy się w słońcu. Na wierzchu tułowia, nogach, oraz po części na głowie, znajdują się jednak biało-szare włoski… swego rodzaju „futerko,” które nadają jej niepowtarzanego image, że tak po angielsku pozwolę sobie to określić. Podobnie wygląda też samiec, choć u niego, wspomniane „futerko” wydaje się być znacznie mniej… atrakcyjne. Na głowie przedstawicieli obu płci znajdują się dość spore (przy czym u samców są one dłuższe niż u samic), silne żuwaczki, które pełnią istotną funkcje u obu płci, ale o tym napisze w „trybie życia.” Samica, jak każda przedstawicielka nadrodziny pszczół, posiada dodatkowo żądło. To, że nim dysponuje, wcale jednak nie oznacza, że jest skora do jego użycia. Wręcz przeciwnie. Pszczolinki są nastawione wyjątkowo pokojowo, nie przejawiają żadnej agresji… nawet wzięte do ręki nie próbują używać żądła, no chyba że komuś wpadnie do głowy by przycisnąć je mocno do skóry, wtedy oczywiście będą zmuszone się bronić.
Gdzie ją można spotkać?
Pszczolinka napiaskowa występuje na terenie całego naszego kraju. W niektórych jego regionach jest naprawdę bardzo liczna, w innych jest z tym znacznie gorzej. U mnie, czyli na Warmii i Mazurach, gatunek ten jest wyjątkowo pospolity i dość łatwo można się na niego natknąć. Pszczolinki z tego gatunku pojawiają się wczesną wiosną (często już na początku marca), kiedy średnia, dobowa temperatura przekracza 8℃, zaś temperatura w słońcu wynosi co najmniej 21℃. Spotkać je można głównie w lasach iglastych oraz mieszanych, a także w ich pobliżu. Na miejsce zamieszkania wybierają nasłonecznione tereny piaszczyste. Z tego też względu najłatwiej je spotkać na leśnych drogach, obrzeżach lasów, oraz widnych polanach.
Tryb życia
Jak wspomniałem wyżej, pszczolinki pojawiają się bardzo wczesną wiosną. W pierwszej kolejności, z norek w glebie wychodzą samce. Samice natomiast pojawiają się jakiś tydzień później. Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że samce powstają z niezapłodnionych jaj, które są składane przez samice jako ostatnie. Samce z kolei giną wcześniej niż samice i do tego też momentu, te drugie składają zapłodnione jajeczka z których powstaną przyszłe samiczki. Zawiłe to wszystko, ale tak to właśnie jest. Przedstawiciele obu płci, po wyjściu na świat muszą uzupełnić zapasy energii, to też czym prędzej ruszają w kierunku odpowiedniego źródła pokarmu. A tym jest nektar oraz pyłek pochodzący z kwiatów. Jako że o tej porze roku, dostępne są głównie kwitnące wierzby, to też pszczolinki obierają za cel właśnie je. Samiczki, przy okazji ich odwiedzania, zabierają również część pyłku ze sobą. Gromadzą go na szczoteczkach, czyli gęstych włoskach, porastających golenie trzeciej pary nóg (czyli inaczej niż u pszczoły miodnej, u której mamy specjalne koszyczki). Żółty pyłek, często nagromadzony w dużej ilości, bardzo ładnie kontrastuje z resztą barw, przez co pszczolinka wydaje się jeszcze ładniejsza. Pyłek ten jest bardzo istotny, ponieważ zostanie wykorzystany jako pokarm dla przyszłych larw. Zanim jednak do tego dojdzie, najpierw pszczolinka musi dolecieć na odpowiednie do wykopania norki miejsce. A zaraz potem zostać zapłodnioną.
Trzeba przyznać, pod tym względem samce pszczolinek nie patyczkują się z tym ani trochę. Samce bez żadnego ostrzeżenia wskakują na grzbiet samicy i jak gdyby nigdy nic kopulują z nią. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać jak gwałt, ale samica nie protestuje, więc jak najbardziej jest to u nich normalne zachowanie. Nie tylko to zresztą. Nie bez powodu użyłem liczby mnogiej, gdy wspomniałem, że samce wskakują na grzbiet samicy. Często bywa tak, że z jedną samicą usiłują kopulować dwa, a nawet trzy samce jednocześnie! Niejednokrotnie dochodzi wówczas do zażartego pojedynku między nimi… na ciele biednej samiczki! Oczywiście ta ostatnia próbuje się zazwyczaj z tego wyplątać, ale nie jest to takie proste, zwłaszcza kiedy kilka samców uczepi się jej swoimi żuwaczkami czy pazurkami. Nic więc dziwnego, że po takiej awanturze, samiczka wychodzi czasami nieźle pokiereszowana, przynajmniej do chwili, gdy nie pozbiera się i nie wróci do swoich obowiązków. Jakie to obowiązki?
O tym za chwile, a na razie przyjrzyjmy się liczebności samych zainteresowanych. Im więcej samiczek tym jeszcze więcej samców, a na jednym skrawku terenu może ich być naprawdę bardzo dużo. Wg. książek mądrzejszych ode mnie, na jednym fragmencie drogi, skarpy czy jakiejś polanki, może pomieszkiwać kilkaset, a nawet kilka tysięcy osobników! Może to przywodzić na myśl roje tworzone przez osy czy pszczoły miodne, jednak cały czas pamiętajmy, że pszczolinki to pszczoły żyjące samotnie! Wiem, jak to brzmi, ale tak jest. Każda taka pszczolinka żyje samodzielnie i niezależnie od innych osobników. A że wiele z nich decyduje się na ten sam kawałek, to i powstają swego rodzaju „pszczolinkowe osiedla”. Swoją droga, muszę przyznać, że nigdy nie widziałem na tyle pokaźnej kolonii, by liczyła kilka tysięcy osobników, ale ta, z którą miałem do czynienia w 2014 r, mogła liczyć na oko ze 100-200 osobników. Niezależnie od dokładnej liczby, bzyczący tuż nad ziemią rój pszczolinek to naprawdę niezwykłe, przyrodnicze doświadczenie. Oczywiście może się to wydawać nieprzyjemne, a nawet groźne, ale jak pisałem w opisie wyglądu, pszczolinki nie są groźne, mimo że posiadają żądło. Tak właściwie to o co jednak to całe zamieszanie?
Rzecz w tym, że samiczki są wówczas bardzo zapracowane, ponieważ muszą wykopać norki dla swojego potomstwa. A trzeba przyznać, pszczolinki to urodzeni kopacze. Wybrawszy odpowiednie miejsce, samiczka przystępuje do dzieła, używając w tym celu żuwaczek oraz przednich nóg. Szybko przebierając tymi ostatnimi, usuwa na zewnątrz kolejny, zbędny piasek, w wyniku czego, wokół wejścia usypują charakterystyczny kopczyk, o wysokości od 3 do nawet 5 cm. Idąc dalej w głąb piasku, samica zaczyna wypychać piasek tylnymi odnóżami. Przy okazji jego kopania, samica pokrywa ścianki kanału specjalną wydzieliną, pochodzącą z jej gruczołów ślinowych. Do jej rozprowadzenia wykorzystuje swój języczek. W wyniku takiego działania, ścianki korytarzy stają się gładkie, matowo połyskujące. Po co samica w ogóle to robi? Substancja ta, to świetny sposób na ochronę budowanego gniazda przed zanieczyszczeniami, a także wzmocnienie ścianek korytarza i zapobiegnięcie jego ewentualnemu zawaleniu się. No i też nie przepuszcza wody, więc podczas deszczów woda nie zaleje larwom przytulnego gniazdka. Ostatecznie, taki wykopany przez samice korytarz, może mieć głębokość od 30 do nawet 50 cm. Kiedy ten jest już gotowy, samica rozpoczyna kopanie bocznych kanalików, zakończonych komorami lęgowymi (oczywiście je także nawilża swoją wydzieliną). Po zakończeniu ich budowy, każda z komór zostaje wypełniona do połowy ugniecioną mieszanką pyłku z nektarem, z której samica formuje coś jakby „ciasto”. W takiej mieszance, samiczka umieszcza jedno, białe jajeczko, po czym zamyka wieczkiem całą komórkę.
Ta ostatnia czynność jest szczególnie ważna, ponieważ wbrew pozorom, takie gniazdo nie jest wcale aż tak bardzo bezpieczne. Poważnym zagrożeniem dla pszczolinek są kleptopasożyty, czyli innymi słowy pasożyty gniazdowe. Do najgroźniejszych należy Nomada lathburiana. Co to takiego? Ano pszczoła z rodziny porobnicowatych (Anthophoidae), która swym wyglądem znacznie bardziej przypomina rasową osą, niż pszczołę z prawdziwego zdarzenia. Samice tych Nomad są wyjątkowo podstępne i kiedy tylko zauważą, że gospodarz ruszył się np. po nowy zapas pyłku, bez wahania włamują się do środka i podrzucają swojej jajeczka, tak jak to czynią kukułki. Larwy, które się wylęgną, wyżerają gospodarzowi zapasy pokarmu, w wyniku czego larwy pszczolinek zdychają z głodu. O Nomadach miałem zresztą okazję pisać tutaj, więc zachęcam do poczytania na ich temat. Zagrożeniem są również bujanki (Bombylius spp.), czyli muchówki, które znane są z „tankowania” nektaru w podobny sposób jak czynią to kolibry. Samice bujanek tłumnie gromadzą się nad gniazdami pszczolinek i niczym bombowce zrzucają swoje jajeczka w pobliże gniazd tych błonkówek. Larwy, które się z nich wylęgną wnikają do korytarzy, a następnie komórek lęgowych pszczolinek gdzie zjadaj zarówno zapasy pokarmu jak i same larwy gospodarzy. Jeśli jednak larwom się poszczęści i żaden włamywacz nie zakłóci im rozwoju, to żyją sobie spokojnie do późnej wiosny. Wtedy też kończą swój rozwój, jednak przepoczwarczają się dopiero późnym latem. Dorosłe pszczolinki wylęgają się jeszcze latem, jednak do wiosny przyszłego roku pozostają ukryte w swoich komorach lęgowych.