Widzieliście kiedyś takiego chrząszcza? Osobiście po raz pierwszy spotkałem się z nim kilka lat temu, w olsztyńskim Lesie Miejskim, kiedy to wałęsałem się w po nim w nadziei, że spotkam jakieś ciekawe owady. Przyznam, że mój bohater pojawił się dość niespodziewanie i na szczęście po dłuższym locie postanowił spocząć pośród liści młodej leszczyny. Nie usadowił się zbyt wygodnie do robienia zdjęć, to też trochę musiałem się namęczyć, by mu je zrobić. Zależało mi na tym, ponieważ nie miałem wtedy pojęcia co to za jeden. W pierwszej chwili, gdy go zobaczyłem pomyślałem, że to któryś z ogniczków, ale nie. Te są bowiem płaskie, a spotkany prze mnie chrząszcz – jak sami widzicie – jest dość wypukły. Zrobiłem mu więc trochę zdjęć i pozostawiłem go tam w spokoju.
Byłem pewien, że to moje pierwsze i ostatnie spotkanie z tak niezwykłym gatunkiem, ale nie. Coś mnie bowiem tknęło, by powędrować z jednej części lasu do drugiej, tej biegnącej wzdłuż rzeki Wadąg (fragment, w którym łączy się z Łyną). I słusznie zrobiłem. Kiedy bowiem zszedłem po stromym brzegu, by przyjrzeć się owadom nad samą wodą, ujrzałem topiącego się w wodzie chrząszcza. Zasadniczo nie ingeruję w przyrodę, ale tym razem uznałem, że jednak dobrze będzie podać biedakowi pomocną dłoń… a w tym wypadku długi patyk. Opłaciło się. Gdy wyciągnąłem go na brzeg, okazało się, że po raz drugi stanąłem oko w oko z tym nieznanym mi chrząszczem. Tym razem postanowiłem zafundować mu dłuższą sesję. W międzyczasie próbował odlecieć, ale kiepsko było u niego ze startem, więc po zrobieniu mu zdjęć, zostawiłem go na liściu, aby mógł się… otrząsnąć po tym wszystkim. W mojej głowie wciąż jednak tkwiło jedno, zasadnicze pytanie. Kim jest spotkany przeze mnie chrząszcz?
Systematyka
Przyznam, że odpowiedź na to pytanie nie była wcale taka prosta, dlatego zajęło mi trochę czasu, zanim do niej doszedłem. Oczywiście wykluczyłem ogniczkowate. Inne znane mi rodziny zresztą też. I to był właśnie błąd. W końcu odkryłem, że to Pseudocistela ceramboides. Zwróćcie uwagę na nazwę gatunkową „ceramboides.” Okazuje się, że nie tylko ja miałem kłopot z odpowiednim zaklasyfikowaniem tego chrząszcza. W 1758 r. ten sam problem miał również Karol Linneusz. Tak, to ten słynny przyrodnik, odpowiedzialny za początki systematyki żywych organizmów. W jednej ze swoich najważniejszych prac, konkretnie w „Systema Naturae” edycja 10, zaklasyfikował ten gatunek do rodzaju… Chrysomela! Oczywiście są to rynnice, zaliczane do rodziny stonkowatych (Chrysomelidae) i trzeba przyznać, że poza podobnym ubarwieniem pokryw, niewiele je łączy z naszym bohaterem. Łączenie tego gatunku z tym rodzajem można więc uznać za poważny błąd, ale w końcu kto ich nie robi, prawda?
Zresztą Linneuszowi zdarzały się większe wpadki. W pierwszej edycji swojej pracy, zaklasyfikował wieloryby do… ryb! Na całe szczęście w 10 się poprawił i przerzucił je tam, gdzie być powinny, czyli do ssaków. W każdym razie, przy klasyfikowaniu naszego chrząszcza do Chrysomela, Linneusz dostrzegł jego podobieństwo do kózkowatych (Cerambycidae), co zresztą zawarł w jego nazwie. W taką pozycje systematyczną można już bardziej uwierzyć, szczególnie gdy spojrzy się na jego czułki. Późniejsze losy tego chrząszcza, były zresztą nie mniej zakręcone. Dzięki polskiemu kluczowi do oznaczania chrząszczy, możemy się dowiedzieć, że został zaliczony do rodziny cisawkowatych (Alleculidae). Nie trwało to jednak długo, gdyż niedługo potem, nasz chrząszcz, razem ze wszystkimi cisawkowatymi, został połączony z zupełnie inną, znaną głównie dzięki tzw. „mącznym robakom.” Tak, chodzi o czarnuchowate (Tenebrionidae) i do dzisiaj, w tej właśnie rodzinie pozostaje (choć czasami, nadal można się spotkać z odrębnym klasyfikowaniem cisawkowatych).
Wygląd
Systematyka systematyką, ale trzeba przyznać, tak po prawdzie wcale nie wygląda na przedstawiciela tej rodziny. Oczywiście, wiele czarnuchowatych, nie jest czarnych, jak mylnie sugeruje to nazwa… ale znów ta jego sylwetka, też tak do końca nie pasuje. Dorosły chrząszcz dorasta gdzieś tak do 1,2 cm. Całe jego ciało jest owalne (nie podłużne, jak np. u mączniaka młynarka) i jak wcześniej wspomniałem dość wypukłe. Głowa i przedplecze są dość małe w stosunku do reszty ciała. Czułki długie i cienkie, charakterystycznie ząbkowane. U samców, czułki są dłuższe niż u samic i przekraczają połowę długości pokryw. Również oczy różnią się w zależności od płci. W przypadku samców są one większe, bardziej wyłupiaste, położone bliżej siebie. U samiczek natomiast są znacznie mniejsze, bardziej oddalone od siebie i mniej rzucające się w… oczy. Jeśli już mówimy o dymorfizmie płciowym, to dodam jeszcze, że samce są zwykle mniejsze od samiczek i smuklejsze (choć też bez przesady). Pokrywy obu płci posiadają bardzo wyraźne rowki i są pokryte licznymi, złotawymi włoskami. Odnóża są dość cienkie, niezbyt proporcjonalne do reszty ciała.
Kwestia ubarwienia jest bardzo ciekawym zagadnieniem, dlatego warto ją potraktować z osobna. U standardowo ubarwionych osobników, głowa, czułki, przedplecze oraz nogi są czarne, natomiast pokrywy brunatno-czerwone, cynamonowe lub wręcz zupełnie pomarańczowe. Istnieje jednak odmiana barwna, zwąca się po łacinie serrata. Osobniki o takim ubarwieniu są niemal takie same, jak formy „klasyczne,” jednak ich przedplecza są w kolorze pokryw… zupełnie jak u większości osobników, które spotkałem na swojej drodze. Co ciekawa, w naszym kraju, jak podaje klucz do oznaczania cisawkowatych, chrząszcze z tej odmiany barwnej, są znacznie liczniejsze niż te o odmianie podstawowej. Oczywiście, klucz ten wydano w 1976, więc od tego czasu mogło się wiele zmienić. Dlatego właśnie, myślę, że warto dokładniej zbadać tę kwestię i przekonać się, czy obecnie również tak jest. Ciekawostką jest również fakt, że świeżo po wyjściu z poczwarki, chrząszcz ten, ma jednolicie żółte pokrywy i dopiero z czasem nabiera właściwego sobie koloru.
Gdzie go można spotkać?
Wydaje się, że w całej Polsce i nie jest nawet specjalnie rzadki, ale ze względu na dość skryty tryb życia nie widuje się go zbyt często. Występuje w lasach liściastych oraz mieszanych. Dorosłe owady pojawiają się w drugiej połowie maja i można je spotykać do lipca.
Tryb życia
Jeśli chodzi o życie, to jego największą pełnią cieszą się z pewnością larwy. Z wyglądu do złudzenia przypominają larwy mączniaka młynarka, choć… zdają się być z lekka ładniejsze. Ich ciało jest jasnożółte, segmenty wyraźnie porozdzielane pomarańczowymi prążkami, głowa zaś ciemnopomarańczowa (jak kiedyś taką znajdę, to koniecznie będę wam musiał ją pokazać). Larwy naszego bohatera żyją przeważnie w dziuplach oraz przy podstawie drzew liściastych, rzadziej iglastych. Rozwijają się w zmurszałym, przegrzybiałym drewnie, często wśród trocin i odchodów, pozostawionych przez larwy innych owadów, żerujących wewnątrz drewna. W takich miejscach potrafią być zresztą bardzo liczne. Prócz tego mogą również żerować w suchej próchnicy, przy szyi korzeniowej drzew. Larwy są również tym stadium rozwojowym, które zimuje i to co najmniej dwa razy. Do przepoczwarczenia się dochodzi wiosną. Wówczas to larwa tworzy sobie specjalny kokon, zbudowany z trocin, próchnicy oraz… własnych odchodów.
A co z dorosłymi owadami? Cóż… nie mam zbyt dużo informacji na temat ich zwyczajów (np. o tym czym się odżywiają), ale wiem, że P. ceramboides prowadzą dość skryty tryb życia. Dzień spędzają ukryte w dziuplach drzew. Uaktywniają się dopiero o zmierzchu. Wówczas zaczynają latać w poszukiwaniu swoich partnerów. Wtedy też zdarza im się przylatywać do światła (tak przynajmniej podaje niemiecka Wikipedia). Osobiście zawsze je widywałem za dnia, więc jak widać, ten ich nocny tryb życia, nie zawsze jest sztywną regułą.