Jusznica deszczowa. Jeden z tych nielicznych owadów, których nie darzę zbytnią sympatią. Na przekór temu, ona obdarzyła mnie ją aż nadto. Chociaż nie. W sumie, to nie do końca jej chodzi o moją osobę, ale raczej o to, co płynie w moich żyłach. Często bowiem, gdy jestem w terenie, bywam oblegany przez nią lub jej koleżanki. Pewnie zresztą nie tylko ja tak mam. No ale dobrze, czas skończyć marudzenie i przejść do opisu naszej bohaterki (jeśli w ogóle można o niej tak napisać).
Systematyka
Jusznica deszczowa zalicza się do rodziny bąkowatych (Tabanidae). Wspomniane bąki rzecz jasna nie są trzmielami, które przez wielu ludzi są określane właśnie w ten sposób, lecz rodziną muchówek, której przedstawiciele, są z kolei mylnie zwani „gzami.” Prawdziwe gzowate (Oesteridae) to zupełnie inna rodzina muchówek, której dorośli przedstawiciele w ogóle nie pobierają pokarmu, zaś larwy są pasożytami wewnętrznymi dużych ssaków… ludzi zresztą czasem też. Tak wiem, zagmatwane z tymi nazwami i będzie jeszcze bardziej zawile, ale o tym za chwilę. Na koniec dodam, że w naszym kraju, łącznie z naszym gatunkiem, żyje 6 gatunków z rodzaju Haematopota, przynajmniej wg. Fauna Europae. Wszystkie one są dość trudne do odróżnienia, ale kierując się kluczem do oznaczania bąkowatych idzie je od siebie odróżnić.
Końska mucha
A teraz z innej beczki. Czy wiecie może jak wygląda końska mucha? Wiem, też nie mam pojęcia. Wpisałem więc tą „magiczną” nazwę w Google i co się okazało? Wg. grafik wyszukiwarki, pod tą nazwą kryją się: łowiki, duże, czarne muchy z rodziny rączycowatych, ścierwice, bąki (czyli muchówki, o których wspomniałem wyżej), niektóre gatunki z rodziny bzygowatych, oraz oczywiście jusznica deszczowa. Jaki z tego wniosek? Prawda jest taka, że „końska mucha” istnieje tylko jako nazwa i to w dodatku potoczna. Nie ma żadnego owada, który oficjalnie nosiłby taką nazwę, a ta używana przez ludzi odnosi się do różnych, zupełnie ze sobą niespokrewnionych gatunków, które są duże, wyglądają groźnie i potencjalnie mogą kąsać.
Moim skromnym zdaniem, skoro to nazewnictwo wywołuje taki chaos w identyfikowaniu muchówek, to lepiej ochrzcić nią tą, do której autentycznie pasuje. Dlatego właśnie zdecydowałem się, by u mnie w artykule, „końską muchą” była właśnie jusznica. Wiem, nie jest może zbyt duża, ale za to wygląda groźnie i do tego naprawdę może ukąsić.
Wygląd
Jusznice to najmniejsi przedstawiciele rodziny bąkowatych. Nasza bohaterka osiąga od 8 do 11 mm. Całe jej ciało jest wąskie i podłużne. Pod względem ubarwienia jest niemal po całości szara, przy czym na tułowiu często widać ciemne pasy. Skrzydła pokryte są u niej marmurkowym, szaro-brązowym wzorem.
To tak ogółem wstępu. Przyjrzyjmy się teraz temu, co najciekawsze, czyli jej głowie. Pierwsze co rzuca się w nasze oczy, to… jej oczy! U samic są one jednolicie purpurowo-fioletowe, z kilkoma, jaskrawozielonymi przepaskami. W przypadku samców, tak ubarwione oczy są jedynie do połowy. Ich góra jest bowiem jednolicie szaro-brązowa (zależnie od kąta padania światła). Z tego też względu, wyglądają u niego tak, jakby składały się z dwóch, różnych połówek. Jakiej by więc płci nie była, jej oczy zawsze są naprawdę piękne, choć przez to również zwodnicze. Z pewnością może nas w tym uświadomić jej aparat gębowy. Szczególnie ten u samic. Jest on bardzo mocny i choć mogłoby się wydawać, że w budowie i działaniu przypomina to, co możemy znaleźć u komarów, to jednak jest zupełnie inny. I niestety znacznie groźniejszy. U komarów bowiem mamy aparat typu kłująco-ssącego. W przypadku jusznicy jest on zaś tnąco-ssący. Ten specyficzny typ aparatu składa się z mocno rozwiniętej pary żuwaczek oraz szczęk, które są otoczone miękką rynienką, ukształtowaną z wargi dolnej. Obok znajduje się para głaszczków, które w czasie spoczynku często zakrywają do połowy całą „trąbkę.” Tak zbudowany aparat, tworzy bardzo precyzyjne, choć dość prymitywne narzędzie, dzięki czemu kłujka komara, to przy nim pestka.
Oprócz niego, na głowie znajdują się także całkiem długie (jak na muchówki), a do tego grube czułki, które sterczą do przodu niczym swoiste „antenki.” Pod względem ubarwienia są czarne z czerwono-brunatną nasadą, a często i całym, trzecim członem. Jest to ważna cecha diagnostyczna, która pozwala nam odróżnić ten gatunek od niektórych pokrewnych, np. Haematopoda crassicornis, u której czułki są zupełnie czarne.
Gdzie ją można spotkać?
Niestety wszędzie. Ten gatunek jest szeroko rozprzestrzeniony w całej Polsce, a do tego wyjątkowo liczny i wszędobylski. Preferuje tereny wilgotne, a więc okolice zbiorników wodnych, ale także obrzeża lasów, śródleśne polany, leśne i polne drogi, a czasem nawet centra miast. Niekiedy pojawia się pojedynczo, ale ma też skłonności do masowego występowania. Owady dorosłe pojawiają się w maju i są aktywne aż do października, przy czym najliczniejsze są w lipcu i w sierpniu.
Tryb życia
Samce jusznic to zdeklarowani roślinożercy. Żywią się głównie nektarem różnych kwiatów, a od czasu do czasu urozmaicają swoją dietę spadzią, którą produkują mszyce. Jakby więc nie patrzeć są pożyteczne, gdyż pomagają zapylać rośliny. Marna to jednak pociecha, skoro samice są żądne krwi ssaków. W tym celu bezlitośnie atakują bydło, konie, psy no i oczywiście ludzi.
Samica, która podlatuje do swojej ofiary, zachowuje się niemal bezszelestnie. Cichaczem przysiada na skórze i kiedy tylko uzna, że wybrała odpowiednie miejsce (w przypadku ludzi szczególnie chętnie atakuje okolice rąk), wbija się swoim aparatem gębowym i zaczyna picie krwi. W przeciwieństwie do ukłucia komara, ukąszenie jusznicy jest niezwykle bolesne, a jego skutkiem bywa najczęściej całkiem pokaźna opuchlizna. W tym momencie nasuwa się ciekawe pytanie: dlaczego jusznice i inne bąkowate nie stosują znieczulenia, tak jak to robią inni krwiopijcy? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo prosta. Po prostu wybrały inną taktykę. Kiedy jusznica kąsa za pierwszym razem, zwierzę próbuje ją odgonić i przeważnie mu się to udaje. Skupia się wówczas na lizaniu rany, czyli załagodzeniu bólu. W tym czasie jusznica wykorzystuje jego nieuwagę i atakuje ponownie. Tym razem jej się udaje i wysysa około mililitr krwi. Trzeba więc przyznać, że jest całkiem sprytnym stworzeniem.
Ogólnie rzecz biorąc, jusznica jest przeciwnikiem, którego trudno pokonać i to nie tylko ze względu na jej sposób zdobywania pokarmu. Jest bowiem dużo bardziej płochliwa niż komar i znacznie trudniej ją trafić, za to pod względem nieustępliwości bije go na głowę. Rzadko się bowiem zdarza, że jusznica rezygnuje z ataku. Jeśli raz się do nas przyczepi, to nie odstąpi nas ani na krok, przynajmniej do chwili, gdy nie ukąsi, lub gdy nie zostanie zabita. To ostatnie zresztą również nie jest takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Zwykłe pacnięcie jej nie położy i mogę to napisać z własnego doświadczenia. Kiedy raz tak zrobiłem, jusznica upadła na ziemię, zaś jej skrzydło odstawało od ciała zupełnie tak, jakby było „zwichnięte” albo „złamane.” Szybko jednak załapałem, że było to jedynie złudzenie. Po krótkim czasie doszła do siebie, oczyściła swoją głowę przednią parą nóg i… wzbiła się w powietrze, by znów zaatakować. Warto więc pamiętać jak bardzo jest wytrzymałym owadem i jeśli już decydujemy się ją pacnąć, to warto to zrobić naprawdę porządnie.
Z jedną jusznicą można sobie poradzić, jednak problem zaczyna się wtedy, gdy jusznic robi się więcej. Jak więc sobie poradzić z całą ich chmarą? Niestety nie znam żadnego, skutecznego sposobu. Środki odstraszające owady są niemal w ogóle nieskuteczne. Można oczywiście ubrać się szczelnie, by osłonić ręce i nogi, ale kto by chciał się tak męczyć, zwłaszcza latem, przy wysokich temperaturach? Już przez nie człowiek jest cały zlany potem, który zresztą może przywabić jeszcze więcej jusznic. Przy poszukiwaniu ofiar, kierują się głównie wzrokiem, ale wspomagają się także węchem. Podejrzewam, że właśnie z tego względu, jusznice chętnie atakują w parne dni, zwłaszcza te poprzedzające burze. Nie muszę chyba mówić, co się wówczas dzieje z miłośnikami spędzania czasu na świeżym powietrzu, prawda? Nie ma się więc co dziwić, że atakują wówczas prawdziwymi chmarami, co potrafi być nie tylko nieprzyjemne, ale w niektórych przypadkach nawet niebezpieczne. W prawdzie jusznice nie są jadowite, ale dysponują szczególnym rodzajem śliny, która zawiera substancje zapobiegające krzepnięciu krwi. Niestety, mogą one wywoływać reakcje alergiczne. Dobra wiadomość jest taka, ze nie będzie to aż taka reakcja, jak na użądlenie osy lub pszczoły. Zła jest natomiast dlatego, że może w sobie zawierać różne drobnoustroje, w tym również chorobotwórcze.
Pytanie jednak brzmi, dlaczego samice jusznic nie mogą być wegetarianami, tak jak samce? Dla nas byłoby to lepiej, ale niestety nie dla ich potomstwa. By móc złożyć jaja, samicom niezbędne jest białko, a to nauczyły się pobierać razem z krwią. Właśnie dlatego, ryzykują pacnięcie dłonią człowieka lub ogonem zwierzęcia, byle tylko zdobyć niezbędną krew. Swe jajeczka, samice składają w wilgotnej glebie, gdzieś w okolicy jakiegoś zbiornika wodnego (niektóre źródła podają jednak, że jaja umieszczają na trzcinach i innych roślinach, tak jak niektóre inne bąkowate). Gdzie by te jajeczka się nie znalazły, wkrótce wylęgają się z nich białe, walcowate larwy, które żyją w wodzie, lub na granicy linii brzegowej. Nie są krwiopijne tak jak dorosłe samice, lecz drapieżne. Polują głównie na larwy innych owadów, w tym (o ironio!), na larwy innych krwiopijców, chociażby komarów.
Jako, że rozwój larw trwa dłużej niż życie imago, można powiedzieć, że przez większą część swojego życia, jusznice są nie tylko nieszkodliwe, ale nawet pożyteczne. I wszystko było by ładnie i pięknie… gdyby tylko nie te samice!