Jeśli jesteście na bieżąco z moimi artykułami, to najpewniej zauważyliście, że zawsze staram się pisać pozytywie o owadach, nawet takich, które nie są lubiane i budzą strach lub odrazę. Tym razem będę miał z tym jednak spore trudności. No bo w końcu jak tu opisać pozytywnie owady, które stanowią moje odwieczne utrapienie, za każdym razem, gdy tylko ruszę w teren na zdjęcia? Nie ma co tu kryć. Nikt nie lubi komarów i ja wcale nie jestem tutaj wyjątkiem. Naprawdę szczerze ich nie znoszę i gdy podczas wypadów w teren zachodzą mi za skórę, marzę jedynie o tym, by raz na zawsze zniknęły i dały nam wszystkim święty spokój. Tak się jednak nie stanie. I całe szczęście! Mimo naszej niechęci do nich, komary mają do spełnienia wiele ważnych zadań i gdyby ich nagle zabrakło, cała przyroda boleśnie by to odczuła. Nie oznacza to oczywiście, że od razu mamy pokochać komary i pozwalać im, by nas kąsały. Wręcz przeciwnie, warto się przed nimi chronić i warto ograniczać ich liczebność, gdy pojawiają się masowo. Aby to jednak skutecznie robić, najpierw trzeba je lepiej poznać.
Systematyka
Przedstawiciele rodzaju Aedes są szeroko rozprzestrzenieni na całym świecie i niektóre z nich cieszą się naprawdę złą sławą. W pełni zasłużoną zresztą. Znakomitym przykładem może być chociażby Aedes aegypti, nazywany też komarem egipskim, którego oczywiście można znaleźć w Egipcie, ale też i w innych, tropikalnych rejonach świata. Pierwotnie występował jedynie w Afryce, ale został zawleczony do Ameryki Północnej i Południowej, Azji oraz Australii. Kiedyś był też obecny na południu Europy, ale pod koniec XX w. niemal całkowicie zniknął z naszego kontynentu. I bardzo dobrze, bo przenosi całą masę, naprawdę groźnych chorób, takich jak Denga, Febra czy Wirus Zika.
Samica naszego rodzimego komara leśnego
Zamiast niego do Europy przedostał się inny, egzotyczny gatunek, czyli komar tygrysi (Aedes albopictus), który pierwotnie występował jedynie w Azji. W 2019 r. gruchnęła wieść, że komar ten pojawił się także w Polsce, ale okazało się, że to zwykły Fake News i póki co komar ten w naszym kraju nie występuje. Kiedyś może się to zmienić, ale na razie powinniśmy się cieszyć, że mamy z nim spokój. Więcej o tym gatunku pisałem w artykule tutaj. O fałszywej informacji na temat tego komara w Polsce pisałem natomiast na łamach Gazety Wyborczej. Link do tego tekstu macie tutaj.
Przy okazji rodzaju Aedes nie sposób było nie wspomnieć o jego tropikalnych kuzynach, ale czas już zająć się naszymi rodzimymi gatunkami, a tu od razu na dzień dobry, mamy całkiem spore zamieszanie. Dawniej mieliśmy 28 gatunków z rodzaju Aedes, jednak nie tak dawno, duża część gatunków została przeniesiona do rodzaju Ochlerotatus, w efekcie czego, w rodzaju Aedes ostało się zaledwie 5 rodzimych gatunków! Odróżnienie od siebie tych rodzajów, a już w szczególności rozróżnienie poszczególnych gatunków jest wyjątkowo trudne i jeśli nie mamy odpowiedniej wiedzy czy doświadczenia, to nawet nie ma co się w to bawić. Dlatego właśnie zdecydowałem się omówić oba te rodzaje, ale bez większego wchodzenia w ich systematykę i identyfikację. Po prostu skupię się na innych aspektach, zwłaszcza jeśli chodzi o ich tryb życia. Dodam jedynie, że człowieka atakują najczęściej takie gatunki, jak Aedes cinereus, Aedes vexans i Ochlerotatus cantans.
Wygląd
Samiec komara leśnego
Leśne komary, nazywane też doskwierami, są naprawdę spore i mogą mierzyć gdzieś tak do 9 mm. Nie będę może się szczegółowo rozpisywał na temat ich wyglądu, bo jaki jest komar, to każdy miał okazję widzieć na własne oczy. Skupie się na cechach, które mogą pomóc odróżnić je od innych rodzajów komarów. Ciało komarów pokrywają liczne łuseczki, które zwykle są szarawe lub brunatne. Na nogach, głaszczkach i kłujce znajdują się dodatkowo jasne łuseczki, które tworzą coś w rodzaju obrączek i właśnie dzięki ich obecności, można je odróżnić np. od komarów z rodzaju Culex. Tutaj warto jednak dodać, że te łuseczki nie są jaskrawo białe, jak u niektórych egzotycznych gatunków (np. u komara tygrysiego), ani nie ma ich aż tak dużo. Warto to zapamiętać, bo już nie raz się zdarzało, że ktoś zobaczył komara z jasnymi plamkami na nogach i już się zaczęła afera, że mamy komara tygrysiego, choć w rzeczywistości był to nasz zwykły, rodzimy gatunek. Warto też zwrócić uwagę na odwłok, który jest zwykle jasny z ciemnymi pasami, natomiast u samic jego koniec jest zaostrzony. Ano właśnie, skoro wspomniałem o płci, to samce można odróżnić od samic po pierzastych czułkach i długich głaszczkach, dochodzących aż do końca kłujki.
Gdzie je można spotkać?
Samica komara leśnego szukająca miejsca, by się we mnie wkłuć
Zwykle ograniczają się do terenów leśnych, zwłaszcza wilgotnych i zacienionych. Chętnie więc latają w pobliżu zbiorników wodnych, zwłaszcza małych, leśnych bagienek i stawów, ale latają też nad jeziorami i rzekami. W przeciwieństwie do komarów z rodzaju Culex czy widliszków (Anopheles spp.), unikają naszych domów, chyba że ktoś mieszka blisko lasu. Jest jednak pewne „ale”. Czasami zdarzają się bowiem masowe pojawy tych komarów i jest ich wtedy tak dużo, że opuszczają lasy i pojawiają się nawet w naszych miastach. Przykładem, który dotkliwie odczuliśmy na własnej skórze, był rok 2019 r., kiedy to komary z tych rodzajów były praktycznie wszędzie.
Nie oszczędziły także mojego Olsztyna. Do dziś pamiętam, jak pewnego lipcowego wieczora czekałem na przystanku, aż podjedzie mój autobus. Komarów było wtedy tak dużo, że co się od jednych odgoniłem, to na ich miejsce zaraz przylatywały następne. W pewnym momencie odruchowo machnąłem ręką bardziej, niż powinienem, a że miałem w niej telefon, to oczywiście mi wypadł i zaliczył kontakt z glebą, a konkretnie z kostką chodnikową. O dziwo telefonowi nic się nie stało i nie była to wcale pancerna Nokia z dawnych lat, ale Lg sprzed kilku lat!
No ale ok, skończmy temat telefonu i wróćmy do komarów leśnych. Spotkać je możemy od maja do jesieni. Oczywiście ten okres to podaję tak bardziej orientacyjnie, może się bowiem zdarzyć, że pojawią się wcześniej lub później, a także mogą się skończyć wcześniej lub później. Wiele zależy od czynników zewnętrznych, takich jak pogoda, które wpływają na ich liczebność.
Tryb życia
Opita krwią samica komara leśnego (od razu zaznaczam, to nie moja krew)
Często się mówi, że gdy panuje ciepła zima, to wiosną i latem będzie dużo komarów, bo było mało mrozów, które mogłyby je przetrzebić. Niestety komary dobrze wiedzą, jak się uchronić przed niskimi temperaturami. Te z rodzaju Aedes czy Ochlerotatus zimują pod postacią jaj lub larw, które są ukryte na dnie zbiorników wodnych. Dopóki zbiornik nie zamarznie całkowicie, są całkowicie bezpieczne. Jeśli coś może im zaszkodzić, to sucha, ciepła aura, ponieważ larwy potrzebują do życia wody. Jeśli jednak wszystko pójdzie po ich myśli, to pojawiają się zgodnie ze swoim „harmonogramem”.
Komary poruszają się bardzo wolno, zwykle latają z prędkością 1-2 km/h. W większości przypadków trzymają się wybranego obszaru i rzadko kiedy ruszają się dalej. Dotyczy to w szczególności leniwych samców. Czasami przychodzi jednak taki moment, że trzeba poszukać innego siedliska albo nowego źródła pokarmu. Wówczas komary pokazują, że są wytrwałymi wędrowcami, którzy w ciągu zaledwie jednej nocy potrafią pokonać nawet 10 km! Migracje komarów mogą się odbywać w sporych rojach.
Komary żywią się przede wszystkim nektarem kwiatów. Wiadomo powszechnie, że w przypadku samców to ich jedyne źródło pożywienia. Mało kto jednak wie, że nektar jest także pożywieniem samic, choć przez zaledwie kilka dni ich życia. Mimo to, komary i tak odgrywają ogromną rolę przy zapylaniu kwiatów. Rzadko jednak widujemy je w akcji, ponieważ odwiedzają je wieczorami i nocami. Związek komarów z kwiatami jest dużo większy, niż może nam się wydawać i gdyby nagle udało nam się je wszystkie wytępić, to razem z nimi zniknęłoby też wiele roślin. Co ciekawe, są nawet rośliny, które imitują ludzki zapach, aby skuteczniej wabić do siebie komary. Przykładem, jest dobrze nam znany wrotycz pospolity, który po zmierzchu zwiększa emisję dwutlenku węgle. Ten łączy się z wydzielanymi przez roślinę substancjami zapachowymi i w rezultacie powstaje mieszanka, która działa na komary jak magnes. Badania na ten temat macie tutaj.
Kolejna samica komara leśnego próbująca mnie ukłuć
Gdyby komary odżywiały się wyłącznie nektarem, najpewniej nikt by nie miał do nich pretensji. Niestety, aby samice mogły wytworzyć jaja, potrzebują krwi zwierząt stałocieplnych. Właśnie dlatego atakują nas bez opamiętania. Jedna samica komara jest wstanie wypić nawet trzy razy więcej krwi niż sama waży. Doskwiery atakują swoje ofiary za dnia, a nocą odpoczywają i odwiedzają kwiaty. Nie oznacza to oczywiście, że komary nas wtedy omijają, następuje jedynie zmiana warty i na łowy wyruszają komary z rodzaju Anopheles i Culex. W poszukiwaniu ofiar, komary kierują się głównie węchem oraz wzrokiem. Szczególnie przyciąga je wydychany przez nas dwutlenek węgla, a także zapach naszej skóry. Wabić je mogą także inne czynniki, np. nasz pot i ciepło.
Mówi się, że niektórzy ludzie są bardziej atrakcyjni, niż inni i coś w tym jest. Są badania, które mówią, że niektóre gatunki komarów częściej wybierają ludzi z grupą krwi 0. Możecie je znaleźć tutaj. Jednym z takich komarów jest komar tygrysi (Aedes albopictus), więc niewykluczone, że podobnie może być z innymi gatunkami z rodzaju Aedes. Przeprowadzono także badania, które wskazują, że komary często atakują kobiety w ciąży. Możecie się z nimi zapoznać tutaj.
Jak już wcześniej wspomniałem, larwy komarów potrzebują wody, aby się rozwijać. Zazwyczaj wybierają małe zbiorniki wodny, takie jak starorzecza, leśne stawy czy nawet większe kałuże. Larwy komarów wiszą pionowo przy powierzchni wody, ponad którą wystawiają koniuszek swojej rurki oddechowej, ponieważ muszą oddychać powietrzem atmosferycznym. W sytuacji zagrożenia wszystkie opadają na dno, wykonując przy tym faliste ruchy, aby się schronić. Gdy sytuacja się uspokaja wracają na wcześniejszą pozycję. Larwy komarów są wyposażone w aparat gębowy, który pozwala im odfiltrowywać z wody różne drobinki organiczne, które są ich pożywieniem. Same również padają łupem wielu innych zwierząt, m.in. larw drapieżnych owadów, ryb i ptaków. Stanowią więc ważne ogniwo w łańcuchu pokarmowym. Podobnie jest także z dorosłymi komarami, które są pożerane przez ptaki i pająki.
Czy jest za co lubić komary?
I jeszcze taki komar leśny na sam koniec
No dobrze, pora odpowiedzieć na to pytanie. Tak, jak najbardziej jest za co lubić komary. Przede wszystkim za to, że odgrywają bardzo pożyteczną rolę w przyrodzie. Zapylają kwiaty i stanowią ważne źródło pożywienia wielu organizmów. Gdyby ich nagle zabrakło, może i byśmy odczuli ulgę, ale konsekwencje byłyby na tyle poważne, że prędko byśmy za nimi zatęsknili. Jak jednak zaznaczyłem na początku, nie oznacza to, że nie mamy się przed nimi bronić, gdy nas atakują. Wręcz przeciwnie. Trzeba i warto szukać rozwiązań, które będą najskuteczniejsze. Komary są bowiem nie tylko irytujące, ale przenoszą też masę zabójczych chorób, dlatego walka z nimi często jest konieczna i w pełni uzasadniona. My Polacy mamy szczęście, gdyż nasze komary nie roznoszą chorób. Mimo to, gdy pojawiają się masowo w naszych miastach to i tak przysparzają nam sporych problemów i nie jeden mieszkaniec czy telefon może za ich sprawą ucierpieć. Jeśli już jednak zabieramy się za walkę z nimi, warto to robić skutecznie, ale też z głową. Jeśli bowiem zdecydujemy się np. na wylanie hektolitrów środków owadobójczych na nasze głowy, to my i cała otaczająca nas przyroda, możemy doznać większego uszczerbku, niż za sprawą samych komarów. Zdecydowanie warto o tym pamiętać.
Najbardziej znanym gatunkiem kleszcza jest niewątpliwie kleszcz pastwiskowy (Ixodes ricinus). To właśnie o nim jest zawsze najgłośniej w mediach i to przed nim ostrzega się ludzi przebywających na łonie natury. To jednak tylko jeden z około 20-25 (różne źródła podają różną ilość mieszczącą się w tym przedziale) gatunków kleszczy, żyjących w naszym kraju. Większość z nich, zamiast człowieka wybiera jednak dzikie zwierzęta. Dla ludzi, zagrożeniem są dwa gatunki. Prócz pastwiskowego, jest nim jeszcze kleszcz łąkowy. Samca tego gatunku miałem nieprzyjemność znaleźć u siebie w domu, a nie tak dawno trafiłem także na samiczkę. Dzięki nim jestem wstanie napisać ten artykuł, który myślę, że może być dla wszystkich bardzo przydatny, w poznaniu i chronieniu się przed tymi groźnymi stworzeniami.
Systematyka i wygląd kleszcza łąkowego
Jeśli chodzi o systematykę kleszczy, należy wiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza to taka, że kleszcze należą do roztoczy (Acari/Acarina). Druga, o czym wiele osób wciąż nie wie, jest tak, że roztocze te, należą do pajęczaków (Arachnida), a nie do owadów (Insecta). Jeślibyście chcieli wiedzieć, do jakiego taksonu, przynależą obecnie kleszcze (które wg różnych uczonych, mogą być nadrzędem, podrzędem, albo po prostu grupą umowną), oraz roztocze (kiedyś rząd, ale spotkałem się również z tym, że traktowane są jak podgromada), to lepiej darować sobie tą dociekliwość, ponieważ można doznać niezłego mętliku w głowie. Zresztą, w przypadku kleszczy, systematyka wcale nie jest najważniejsza. Dlatego przejdźmy do budowy ciała.
Na początek trzeba zaznaczyć, że różni się ona zasadniczo, od budowy owadów, czy nawet pająków, należących przecież do tej samej gromady. Wprawdzie ich ciało dzieli się na dwie części, jednak ich podział wygląda inaczej. Pierwsza z nich nazywa się gnatosoma, będąca aparatem gębowym. W przypadku kleszczy, jego fragment (szczękoczułki oraz część krtaniowa gardła) uległ przekształceniu w typ kłująco-ssący (warto dodać, że aparat ten jest wyposażony w liczne „ząbki,” przypominające wyglądem piłę, za pomocą której są wstanie wbić się w ciało żywiciela). Po bokach aparatu gębowego znajdują się głaszczki, szczególnie ważne dla samców, ale o tym później. Druga część ciała roztoczy, to idiosoma. Żeby nie było jednak tak łatwo, ta część ciała dzieli się na dwie odrębne: podosomę, na której znajdują się odnóża, oraz opistosoma, czyli cała reszta. Wiem, nie jest łatwo to zrozumieć, ale niestety, wszystko to dlatego, że u roztoczy, w wyniku ewolucji doszło do zlania głowotułowia z odwłokiem. No ale cóż zrobić? Dobrze, przejdźmy teraz do budowy ciała kleszcza łąkowego.
Ciało tego pajęczaka jest owalne, grzbieto-brzusznie spłaszczone. Podobnie jak u innych kleszczy, również w tym przypadku mamy do czynienia z dymorfizmem płciowym, objawia się on jednak nieco inaczej. Przede wszystkim, samica jest mniejsza od samca (a więc odwrotnie niż u kleszcza pastwiskowego, gdzie samica jest większa od samca) i osiąga jakieś 3-3,5 mm, podczas gdy samiec może dorastać do 4-4,5 mm. Różnica jest także widoczna w ubarwieniu. W przypadku samicy, na tarczce grzbietowej występują charakterystyczne, białe plamy. U samca natomiast, plamy te pokrywają cały jego grzbiet. Ciało kleszczy pokryte jest bardzo twardym, a zarazem wytrzymałym, chitynowym oskórkiem, co jest klasycznym przystosowaniem się tego stworzenia, do pasożytniczego trybu życia. Innym, jest bardzo elastyczna idosoma. Dzięki niej kleszcz, jest wstanie, pomieścić w jej wnętrzu potrzebny mu zapas krwi (po jej wypiciu, odwłok powiększa się tak bardzo, że mająca niecałe 4 mm samiczka, powiększa się nawet do 13 mm). Dla kleszczy, bardzo ważne, są także ich odnóża. Na każdym z nich, znajdują się specjalne pazurki, które pozwalają im mocno się przyczepić do skóry żywiciela. To sprawia, że nie jest go łatwo ściągnąć, zwłaszcza, gdy skubaniec uczepi się włosów.
Podbój Polski przez kleszcza łąkowego
Początkowo kleszcz łąkowy zasiedlał jedynie północno-wschodnie rejony naszego kraju. Sporadycznie znajdywany był także na zachodzie kraju, zaś na południowym-wschodzie jego stanowiska rozlokowane były na Lubelszczyźnie, wzdłuż wschodniej granicy Polski. W ostatnich latach gatunek ten zaczął się jednak coraz bardzie rozprzestrzeniać, zwłaszcza w Polsce południowo-wschodniej.
Dlaczego tak się dzieje? Przypuszczalnie ma to związek z ekspansją głównego żywiciela tego gatunku, którym do niedawna były łosie (obecnie pasożyt ten, „przerzucił” się na jelenie). Wzrost liczebności tych zwierząt doprowadził do tego, że również kleszczy zaczęło przybywać. Niestety, spowodowało to, że nie tylko łosie zaczęły je interesować. W przeciwieństwie do kleszcza pastwiskowego, wolącego dziksze tereny, kleszcz łąkowy, którego pierwotnie można było spotkać głównie na terenach podmokłych (czyli na bagnach, podmokłych lasach, torfowiskach itp.), zaczął się stopniowo pojawiać również na terenach zurbanizowanych, a więc w miastach. Można wręcz powiedzieć, że gatunek ten stawał się powoli coraz bardziej synantropijny. Szczegółowe badania tego zjawiska prowadzono w 2004-2008 na terenach Lublina (tam też znajduje się ośrodek badań tych pajęczaków) i Lubartowa. Ich wyniki są dość zaskakujące. Kleszcze najczęściej występowały na nieużytkach oraz łąkach znajdujących się w granicach administracyjnych miast (w przypadku tego drugiego środowiska, liczby te były porównywalne z ilością kleszczy znajdowanych w dolinach rzecznych, a więc w najbardziej typowych dla nich siedliskach), najrzadziej natomiast wybierały lasy (o ile jednak częściej znajdowano pojedyncze okazy w miejscach, gdzie lasy graniczą z łąkami/polami – rzadziej zaś w zwartych kompleksach – to w suchych borach i drągowinach, nie znajdowano ich wcale).
Nas jednak najbardziej powinno interesować występowanie kleszczy w miastach. Pajęczaki te, przystosowały się do zasiedlania suchych i silnie nasłonecznionych miejsc (co jest naprawdę ogromną zmianą w ich trybie życia, gdyż jak wspomniałem kleszcze te, w miejscach pierwotnego występowania, związane są z terenami wilgotnymi, często wręcz podmokłymi). Mogą to być np. sady, łąki, wszelkiego rodzaju nieużytki, ale także pasy zieleni… szczególnie te, które są położone blisko licznie uczęszczanych chodników i ulic. Dlatego też należy uważać i mieć na uwadze, że nawet podczas zwykłego spaceru po parku, możemy mieć nieprzyjemność spotkania się z nimi.
Ciekawostką jest to, że jedynie w naszym kraju zaobserwowano przenikanie kleszcza łąkowego do środowisk typowo ludzkich. Dlaczego jednak tak się dzieje, że kleszcze nagle zaczęły pojawiać się w miastach? To może mieć związek z tym, że w miastach pojawiają się ich „pierwotni” żywiciele, czyli wspomniane łosie, ale także sarny czy zające (w przypadku tych drugich, pasożytują na nich jako nimfy). Do tego dołóżmy jeszcze dwóch „nowych” żywicieli, których kleszcze te szczególnie sobie upodobały, czyli psy oraz koty i inwazję tych pajęczaków mamy gotową. Póki co najmniej narażone na rozprzestrzenienie się kleszczy łąkowych, są tereny zachodniej Polski (można powiedzieć, że płynąca przez środek Wisła, stanowi dla nich swego rodzaju barierę), ale prawdą jest, że na wielu terenach Polski nie prowadzono jeszcze badań, więc niczego nie można wykluczać. No i nie można zapominać, że jego kuzyn, kleszcz pastwiskowy, zamieszkuje tereny całej Polski, więc jaki region kraju byśmy nie wybrali, to i tak istnieje duże ryzyko spotkania z tymi nieprzyjemnymi roztoczami.
Tryb życia
O kleszczach łąkowych należy wiedzieć przede wszystkim to, że są trójżywicielskie. Oznacza to, że w każdym stadium swego rozwoju, kleszcz musi wypić krew co najmniej raz. Jako, że są trzy takie stadia, to i stąd jest „trójżywicielstwo”. Zagadnienie to warto omówić znacznie dokładniej, ale zanim to uczynię, prześledźmy żywot tych pajęczaków od samego początku. Gdy nadchodzi zima, kleszcze zapadają w stan diapauzy (czyli takiego jak by snu zimowego), ukryte pod liśćmi lub w ściółce leśnej, gdzie temperatura oscyluje w granicach 0°C (wilgotność względna wynosi 90%.) Warunki te są więc na tyle dobre, że kleszcze bez większych trudności dają radę przeżyć, nawet jeśli panują srogie mrozy. Oczywiście za ich panowania, jakaś część kleszczy ginie, głównie te, które nie zdołały się zbyt dobrze ukryć (z tego też powodu, łagodne zimy, dość mocno sprzyjają zwiększonej liczebności kleszczy). W miastach, gdzie temperatura jest o wiele wyższa niż w środowiskach naturalnych, sen zimowy kleszczy, może być jednak zaburzony. Dlatego też, gdy w grudniu, albo styczniu, dojdzie do nieoczekiwanego ocieplenia, kleszcze na pewno to wykorzystają i ruszą szukać żywicieli. Kiedy nadchodzi marzec/kwiecień, a temperatura gleby przekracza 5-7°C, kleszcze budzą się z zimowego snu.
W ciągu dnia, pajęczaki te mają swą aktywność wzmożoną dwa razy. Pierwszy raz, zaczyna się od 8.00-9.00 i trwa jakoś tak do 11.00-12.00. Drugi natomiast, rozpoczyna się popołudniu, mniej więcej od 16.00 i trwa aż do zmierzchu. Właśnie w tych przedziałach czasowych mamy największą szanse na złapanie kleszczy. Kiedy kleszcz zaczyna polowanie, wspina się na roślinę, by móc się zaczaić, na spodniej stronie liścia lub też źdźbła trawy. Dorosłe kleszcze najchętniej wybierają wysokie rośliny oraz krzewy, takie do wysokości 1,5 m. Nigdy jednak nie przesiadują na drzewach, ani tym bardziej nie skaczą z nich na przechodzących pod nimi ludzi (co jest dość rozpowszechnionym mitem na ich temat). Młodsze stadia rozwoju, wybierają jeszcze niższą roślinność, ale o nich za chwilę.
Jak jednak kleszcze wykrywają obecność ofiar? Oczami? Ależ skąd. Kleszcze łąkowe mają parę oczu prostych, leżących po bokach tarczy grzbietowej, jednak nie są one specjalnie przydatne (za to kleszcz pastwiskowy jest zupełnie ślepy). Dla tych roztoczy, największe znaczenie ma tzw. narząd Hallera, będący dla nich narządem węchu. Nie leży on jednak na głaszczkach, lecz na stopach pierwszej pary odnóży. Sam narząd, jest zgłębieniem, na dnie którego znajdują się cienkościenne wyrostki (sensillae), zaopatrzone we włókna komórek nerwowych. Gdy kleszcz czeka na żywiciela, unosi tą parę odnóży do góry i machając nimi, próbuje zlokalizować cel ataku. Narząd Hallera, jest szczególnie wrażliwy na ciepło, dwutlenek węgla (wydychane przez żywicieli CO2, są wstanie wykryć z odległości nawet 20 m!) ale także na dotyk. Gdy rozpozna żywiciela, a ten na dodatek znajdzie się odpowiednio blisko, kleszcz wpełza na niego.
W żadnym razie, nie kąsa jednak od razu. By doszło do „dziabnięcia,” kleszcz musi znaleźć jakiś zakamarek, o miękkiej skórze, w miarę wilgotny i dobrze ukrwiony. Mogą to być chociażby uszy, pachy, doły podkolanowe czy okolice genitaliów. By dojść w takie miejsce, kleszcze urządzają istne wędrówki po całym ciele. Nie ma się jednak co się łudzić, że od razu zauważymy drania. Kleszcze to „cwane” bestie. Dzięki temu, że ich ciało jest bardzo małe, a zarazem lekkie, receptory dotyku nie są wstanie je „wykryć,” a przez to my, nie jesteśmy wstanie ich poczuć. Przynajmniej, gdy spaceruje po gładkiej skórze. Wszystko może się bowiem zmienić, kiedy trafi na owłosione miejsce. Wtedy, gdy przypadkiem zegnie któryś z włosków, jest szansa na to, że go wyczujemy. Często jednak mamy zbyt dużo na głowie, by zwracać na to uwagę, więc nie ma się co dziwić, że znajdujemy kleszcza na głowie, uchu, lub karku, a później myślimy, że kleszcze spadają z drzew na nasze głowy.
No dobrze, gdy w końcu kleszcz znajdzie odpowiednie miejsce, w końcu się w nie wkłuwa. Samo ukąszenie, jest dla większości osób bezbolesne, ponieważ działają na nie substancje znieczulające, które kleszcz wstrzykuje do organizmu, jednocześnie z tymi, które tamują krwawienie. Jak by tego było mało, kleszcze wstrzykują jeszcze jeden rodzaj substancji, zwany „cementem.” Ma ona za zadanie, utrudnić gospodarzowi wyciągnięcie pasożyta i trzeba przyznać, że to się sprawdza, nawet, gdy kleszcz jest już martwy. Po wbiciu się w ciało, kleszcz zaczyna ssać krew, wpuszczając na przemian swą ślinę, która osłabia reakcję obronną organizmu. Po wielu dniach ssania, kleszcz zaczyna przyśpieszać. Można wtedy zaobserwować bardzo gwałtowne pobieranie krwi. W sumie, dorosła samiczka, może być przyczepiona do swego żywiciela nawet 11 dób. Przez ten czas wysysają jakieś 4ml krwi, zwiększając swoją objętość aż dwieście razy!
Czy jednak wszystkie kleszcze ssą krew? A może jest tak jak u komarów, gdzie krew pobierana jest wyłącznie przez samice? Muszę przyznać, że w internecie można znaleźć sprzeczne informacje na ten temat, więc trzeba być ostrożnym, przy ich czytaniu. Większość źródeł podaje, że dorosłe samce w ogóle nie pobierają krwi. I to jest prawda… w przypadku kleszcza pastwiskowego. Jeśli chodzi o naszego łąkowego, samce również mogą pić krew i gdy mają okazje, robią to, ale tylko po to, by zaspokoić swój głód, a nie tak jak samiczka, która potrzebuje krwi do wytworzenia jajeczek. Jakie to ma znaczenie czy kleszcz pije by móc złożyć jajeczek, czy po prostu dlatego, że jest głodny? Ano takie, że samce piją bardzo mało tej krwi, żerują przez to krócej, więc i ryzyko zakażenia jest stosunkowo niewielkie. Picie dużych ilości krwi, uniemożliwia samcom pokrywający całe ich ciała, twardy pancerz, który nie jest tak elastyczny, jak u samicy, przez co nie może pęcznieć tak jak u niej.
Gdy jest już po wszystkim, samica kleszcza odczepia się od żywiciela i napęczniała spada na jakieś podłoże. Najlepiej dla niej, kiedy jest nim podłoże naturalne, jakiś trawnik, ściółka leśna, czy coś w tym rodzaju. W tym czasie, jest ona niemal zupełnie bezbronna, a jedyne na czym polega, to mimetyzm, czyli jej podobieństwo do nasion rączników (Ricinus spp.). Gdyby jednak ta linia obrony zawiodła, samica nie ma się też za bardzo czym martwić, gdyż niewiele drapieżników poluje na te pasożyty. Zniechęca je twardy pancerz, który pokrywa ich ciało, dlatego na atak decydują się jedynie niektóre ptaki, pająki czy mrówki, choć dzieje się to bardzo rzadko. Samica składa jajeczka tuż po zapłodnieniu jej przez samczyka. By do niego doszło, oba roztocze zmuszone są odnaleźć siebie, a pomocne w tym okazują się być feromony, wydzielane przez samiczkę. Gdy samiec wykryje je dzięki narządom Hallera, podąża ku nim. Do kopulacji może dojść zarówno w środowisku naturalnym, jak również na żywicielu. Jej przebieg jest bardzo podobny do tego, co możemy zaobserwować u pająków. Samiec, znajdujący się na pękatym ciele samicy, umieszcza w jej otworze płciowym swe nogogłaszczki, które wcześniej napełnił spermą i w ten sposób dochodzi do zapłodnienia. Po tym zdarzeniu, samce giną, zaś samice mogą zająć się składaniem jaj. Najczęściej umieszczają je w podłożu na jakim się znajdują, a więc w glebie, wśród mchu czy też liści.
Trzeba przyznać, że takich jajeczek może być naprawdę bardzo dużo. Jedna samiczka kleszcza łąkowego, jest wstanie złożyć od 3000 do nawet 6000 tyś jaj! Na szczęście nie wszystkie się wylęgną, gdyż na redukowanie ich liczebności wpływają czynniki pogodowe, drapieżniki oraz pasożyty. Część z nich i tak się jednak pojawi.
U kleszczy mamy do czynienia z trzema stadiami rozwoju: larwą, nimfą oraz imago, czyli dorosłym osobnikiem. W każdym z tym stadiów, kleszcz musi przynajmniej raz wypić krew, by mógł przejść do kolejnej „rundy” i móc się dalej rozwijać. Po wylęgnięciu się, kleszcze w stadium larwy mają niecały około 0,5 mm długości i tylko trzy pary odnóży (co jest charakterystyczne dla wszystkich roztoczy, trzeba więc uważać, by nie pomylić ich z owadami). Jedynym celem tych stworzeń, jest jak najszybsze znalezienie żywiciela i przyssanie się do niego. Poszukiwania te mogą być bardzo długie, jednak nie jest to dla nich specjalną przeszkodą, gdyż mogą wytrzymywać wiele miesięcy (niektóre źródła podają wręcz, że lat), bez pobierania pokarmu. Na nasze szczęście, larwy oraz nimfy kleszczy łąkowych można spotkać niemal wyłącznie w norach małych ssaków, głównie gryzoni i ssaków owadożernych, bowiem to właśnie na tych zwierzętach pasożytują (w przeciwieństwie do kleszcza pospolitego [inna nazwa pastwiskowego], które pasożytują na dużych zwierzętach i ludziach, także w stadium larw i nimf). Po niezbędnym żerowaniu, larwa przechodzi linienie i staje się – mającą nieco ponad 1 mm – nimfą.
Nas jednak najbardziej interesuje imago. Wtedy bowiem, kleszcz łąkowy zmienia preferencje pokarmowe i z drobnych ssaków, przerzuca się na te duże. Interesują je duże ssaki, a więc jak wcześniej pisałem, głównie łosie i jelenie, ale także sarny, zające no i oczywiście psy oraz koty. Szczególnie te pierwsze, upodobały sobie osobniki grasujące w miastach i ich okolicach, dlatego właściciele tych czworonogów, powinny na nie szczególnie uważać. Kleszcze łąkowe mogą również atakować ludzi, trzeba jednak przyznać, że robią to zdecydowanie rzadziej niż kleszcze pospolite, choć gdy dojdzie do takiego ataku, to również łąkowe są wstanie zarazić nas chorobami, ale o nich za chwilę. Kleszcze aktywne są od marca/kwietnia do października/listopada. Największą aktywność w Europie Środkowej odnotowuje się w maju/czerwcu oraz wrześniu/październiku, oczywiście jednak pomiędzy tymi okresami także możemy się na nie natknąć jednak będzie ich zdecydowanie mniej. W stan diapauzy zaczynają zapadać tuż przed zimą, gdy temperatura staje się niższa niż 5-7°C.
Jak postępować w przypadku ukąszenia?
Odpowiedź jest bardzo prosta. Gdy tylko zobaczymy, że kleszcz wbił się w skórę naszego pupila, bądź co gorsza, w nas samych, należy bezzwłocznie go usunąć, co nie jest wcale takie trudne. Za pomocą pęsety (bądź specjalnych szczypczyków/pętelek, które można tanio kupić w sklepach zoologicznych/u weterynarza), należy go złapać za głowotułów, tuż przy samej skórze i zdecydowanym ruchem, pociągnąć w swoją stronę, odrywając go tym samym od skóry. Jeżeli jednak, kleszcz wczepił się na tyle mocno, że po szarpnięciu, w skórze mimo wszystko postał jego aparat gębowy, należy jak najszybciej go usunąć, bądź zgłosić się do lekarza, gdyż wtedy zwiększa się szansa na zarażenie chorobami. No dobrze, wiemy co robić, gdy znajdziemy wczepionego kleszcza, teraz napisze, czego nie należy robić (wbrew rozpowszechnionej opinii). Kleszcza nie należy smarować żadnymi substancjami (a dość popularne jest traktowanie go masłem, kremami czy olejem). Nie można go także zgniatać, przypalać, oraz wykręcać (ani w kierunku poruszania się wskazówek zegara, ani w przeciwnym), gdyż wszystko to może sprawić, że kleszcz dosłownie wymiotuje całą zawartość do organizmu włącznie z potencjalnymi, chorobotwórczymi mikroorganizmami.
Jak się chronić przed kleszczami?
Wiadomo, że zawsze lepiej zapobiegać, niż leczyć, dlatego zamiast myśleć o tym, co zrobić, gdy dziabnie nas kleszcz, lepiej zastanówmy się, co zrobić, by do spotkania z kleszczami dochodziło jak najrzadziej. Idąc w miejsca, gdzie żyją kleszcze, a więc do lasu, nad łąkę, jezioro, czy nawet do parku, warto ubierać się w taki sposób, by zmniejszyć dostęp tych pajęczaków, do naszej skóry. By to osiągnąć, powinniśmy zakładać odzież szczelnie zakrywającą jak największą powierzchnię ciała. Szczególnie ważne jest, aby końcówki rękawów i nogawek ciasno przylegały do ciała. Dobrze jest mieć również buty z wysokimi cholewami. Kleszcze, jak pisałem, to cwane bestie. Na swoje ofiary czatują w miejscach, gdzie pojawia się najwięcej, potencjalnych żywicieli. Dlatego największe szanse na spotkanie z nimi, mamy przechadzając się po leśnych, polnych oraz parkowych ścieżkach, zwłaszcza tych, które są często uczęszczane przez dzikie zwierzęta, oraz ludzi (kleszcze chętnie ukrywają się, na spodnich stronach liści, oraz źdźbeł traw, porastających pobocza takich dróżek). Najmniejszą szanse na spotkanie z kleszczami, wbrew pozorom, mamy za to w głębi lasów oraz pól (poza miejscami, gdzie przebiegają wspomniane, ścieżki zwierząt). Warto również, przed pójściem w teren, „popsikać” się preparatami, odstraszającymi kleszcze (szczególnie skuteczne są te, zawierające substancje, zwaną DEET). Po powrocie do domu, warto dokładnie obejrzeć całe ciało, sprawdzając, czy mimo wszystko, jakiś pasożyt się tam nie zaplątał.
Choroby przenoszone przez kleszcza łąkowego
Kleszcze najbardziej przerażają ludzi dlatego, że są roznosicielami bardzo niebezpiecznych chorób. Zacznę jednak od choroby, która stanowi śmiertelne zagrożenie dla czworonogów.
Babeszjoza. – Choroba ta występuje zarówno w wersji groźnej dla ludzi, jak i niebezpiecznej dla zwierząt. Kleszcz łąkowy może przenosić obie te wersje, w Polsce póki co oficjalnie odnotowano tylko jeden taki przypadek, choć najpewniej było ich znacznie więcej, jednak niedoskonałość w jej diagnostyce spowodowała, że mogła być mylona z innymi chorobami. Jeśli chodzi o zwierzęta, najbardziej narażone są bez wątpienia psy, oraz często przebywające na zewnątrz koty. Za wywoływanie tej choroby, odpowiedzialny jest pierwotniak, o łacińskiej nazwie Babesia canis, który za swego pośrednika wybiera właśnie kleszcza łąkowego. Pierwotniaki te, przenikają do wnętrza zaatakowanej komórki, gdzie dochodzi do ich gwałtownego rozmnożenia się. To z kolei prowadzi do rozerwania krwinki, co skutkuje tym, że pasożyt atakuje kolejne erytrocyty. W wyniku tego procesu dochodzi do reakcji łańcuchowej, która nieuchronnie prowadzi do zniszczenia znacznej części czerwonych krwinek i tym samym do anemii. Dochodzi do znacznego uszkodzenia narządów wewnętrznych, w szczególności nerek i wątroby. Dodatkowo mogą wystąpić silne zaburzenia pracy układu krążenia, a także żółtaczka. Objawami tej choroby, są m.in.:
Apatyczność. – Pupil staje się osowiały, nie cieszy się ze spacerów i innych rzeczy, które dotychczas sprawiały mu radość
Brak apetytu. – Zwierzak nie chce jeść, ani pić,
Powiększenie węzłów chłonnych,
Wysoka gorączka, dochodząca do 40-41°C,
Wymioty, biegunka (często z domieszką krwi),
Zażółcenie błon śluzowych jamy ustnej,
Problemy z oddawaniem moczu, oddawanie moczu o brązowym zabarwieniu (krwiomocz),
Niewydolność oddechowa i krążeniowa, zaburzenia układu nerwowego.
Właściciele czworonogów powinni być wyczuleni na tego typu objawy i w wypadku ich zaobserwowania, niezwłocznie powinni udać się do weterynarza.
Borelioza. – To niebezpieczna choroba, wywoływana przez groźne bakterie (należące do rodzaju Borelia spp.), zwanych krętkowicami kleszczowymi, jak również chorobą z Lyme. Głównym powodem, dla którego choroba ta, stanowi tak duże zagrożenie, jest taki, że do tej pory nie udało się wynaleźć skutecznej szczepionki. Inne niebezpieczeństwo, które jest z nią związane, to trudność w jej skutecznym diagnozowaniu. Borelioza, jest bowiem choroba wielonarządową, co oznacza, że może wywoływać bardzo różne objawy, tak więc trudno ustalić listę tych, po których najpewniej można ją rozpoznać. Niewątpliwie najbardziej znanym objawem, jest tzw. rumień wędrujący. Początkowo ma on kształt regularnego koła (często zbyt regularnego, jak na typową, zmianę skórną), tworzącą się przeważnie wokół miejsca ukąszenia, ale niekoniecznie. Może się bowiem pojawić także w innych miejscach ciała (stąd też wzięła się nazwa „rumień wędrujący”). Nie u wszystkich chorych, rumień ten może się jednak pojawić. Jeśli zaś, na osobie, u której jednak się pojawił, nie zostanie w porę zauważony (co nie jest trudne, gdyż ma on często dość pokaźne rozmiary), stopniowo zacznie zanikać, od środka, aż do samej krawędzi. Objawy, pojawiające się przy okazji tej choroby nie są jakieś „nadzwyczajne,” ba, zwykle są to takie, które mogą występować przy różnych innych dolegliwościach, nie będących boreliozą. Tak czy siak, jeśli zauważymy takie objawy jak:
zmiany słuchowe – chwilowy zanik słuchu, słyszenie dźwięków, jak brzęczenie czy szum
odczucia skórne – ostre i nagłe bóle, uczucie zimna lub gorąca bez wyraźnych przyczyn
jednostronny bądź obustronny paraliż twarzy – wyjątkowo niebezpieczny,
zaburzenia pracy mięśni – drganie, dygotanie, skurcze,
Bez względu na to, jaka choroba za nimi stoi, należy udać się do lekarza.
Przez długi czas uważano, że kleszcz łąkowy, wcale nie przenosi tej choroby. Wszystko jednak zmieniło się, po badaniach tego gatunku, przeprowadzonych na terenie Lubelszczyzny. W organizmach, badanych przez naukowców samic, wykryto obecność krętków Borrelia burgdorferi, co potwierdziło zdolność tego gatunku, do przenoszenia tej choroby. Prócz babeszjozy i boreliozy, kleszcze te, są wstanie przenosić, także inne choroby, takie jak: KZM (kleszczowe zapalenie opon mózgowych), gorączkę Q, anaplazmozę, tulermię a nawet dżumę! To pokazuje jak bardzo niebezpiecznymi roznosicielami, są te bezkręgowce, dlatego za wszelką cenę należy zabezpieczać się odpowiednio, a w przypadku ich zauważenia, jak najszybszej reakcji, w postaci usunięcia pasożyta (im szybciej to zrobimy, tym mniejsza szansa na zakażenie). Na koniec mam dla was filmik, obrazujący sposób poruszania się tego pajęczaka.
Kontakt
Uwaga, zmiana adresu mailowego!
W razie jakichkolwiek pytań dotyczących bloga, owadów albo kupna zdjęć, możecie pisać na mojego nowego maila lub zajrzeć na mój profil Facebooka.
Zdjęcia oraz tekst, prezentowane na tym blogu są wyłącznie moją własnością. Kopiowanie i wykorzystywanie zdjęć bez mojej zgody (którą można uzyskać, jeśli się o nią poprosi) jest zakazane (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).
Wyjątek stanowi dział "Cztery strony świata", w którym zamieszczone zdjęcia pochodzą z internetowych zbiorów zdjęć z wolną licencją (przy każdym znajduje się odpowiednia informacja).