Mieniak tęczowiec to bez wątpienia jeden z najpiękniejszych motyli w Polsce. Skrzydła samca mienią się na niebiesko i granatowo, w zależności od kąta padania światła. To zjawisko nazywa się iryzacja i występuje także u jego kuzyna mieniaka strużnika (Apatura ilia), którego miałem już okazję pokazać na blogu i mam do niego spory sentyment. Był to zresztą jeden z pierwszych artykułów, jaki opublikowałem. Tęczowiec musiał trochę dłużej poczekać, ponieważ miałem niestety za mało zdjęć na jakiś artykuł. Na szczęście w ostatnich latach udało mi się ich trochę zrobić, więc w końcu mogę go pokazać.
Wygląd
Trzeba przyznać, że mieniak tęczowiec to naprawdę całkiem spory motyl. Jak podaje strona lepidoptera.eu, rozpiętość skrzydeł samca waha się od 7 do 8 cm, natomiast u samicy mogą mieć od 8 do nawet 9,2 cm. Co jednak ciekawe inne źródła, takie jak chociażby książka „Motyle dzienne Polski” Jarosława Buszko i Janusza Masłowskiego podają, że jest mniejszy i rozpiętość jego skrzydeł dochodzi najwyżej do 7,2 cm. To by oznaczało, że jest mniej więcej takiej samej wielkości, co mieniak strużnik. Kto więc ma rację? Osobiście uważam, że bliższa prawdy jest jednak strona lepidoptera.eu, ponieważ zgadzają się z tym moje własne doświadczenia z tymi motylami. Wiele razy obserwowałem oba mieniaki, często z naprawdę bliskiej odległości i nie mam wątpliwości, że tęczowiec zawsze był wyraźnie większy od strużnika czy innych motyli, które zazwyczaj widuję w swojej okolicy.
Dobrze, przejdźmy teraz do wyglądu. Jak już wcześniej wspomniałem, skrzydła samca mienią się w świetle piękną, niebieską barwą. Takie zjawisko występuje jednak wyłącznie u samców. Samice mają normalne skrzydła, bez żadnych kolorowych efektów. U obu płci, na wierzchniej stronie przednich skrzydeł, występują liczne, białe plamy, natomiast na tylnych skrzydłach znajduje się biała przepaska z wyraźnym, ząbkiem. To ważna cecha, dzięki której można go odróżnić od mieniaka strużnika, u którego nie znajdziemy żadnego ząbka. Co jednak ciekawe istniej także forma barwna „iole”, u której biały rysunek na skrzydłach jest niemal całkowicie zredukowana. Osobniki takiej formy są jednak bardzo rzadkie. Sam nigdy ich nie spotkałem. Jak na ironię u strużnika też występuje forma barwna zwana „clytie”, jednak tak ubarwione osobniki są dość liczne (mam wrażenie, że widuję je częściej od „klasycznych”). Inną cechą różniącą te gatunki to rdzawa obwódka, która u mieniaka tęczowca występuje tylko na dole tylnych skrzydeł. U strużnika jest obecna także na przednich.
Na koniec został nam jeszcze na spód skrzydeł. Ten jest szarobrunatny z pomarańczowymi przejaśnieniami. Dodatkowo występują na nim białe elementy, które znajdują się w tych samych miejscach, co na wierzchu. Na spodzie przedniego skrzydła występuje czarna plama w rdzawej obwódce i z niebieską kropką w środku.
Gdzie go można spotkać?
Tęczowiec występuje w całej Polsce i jest uważany raczej za pospolitego motyla. Osobiście spotykam go najczęściej pojedynczo, jednak w niektórych miejscach, np. w górach, mogą się pojawiać w większych ilościach. W 2022 r. mieniaki były wyjątkowo liczne i miałem naprawdę sporo okazji, aby je spotkać. Szczególnie sporo była strużników, które trafiały mi się nawet po kilka osobników w jednym miejscu. Tęczowce też się pojawiały i nawet raz udało mi się spotkać samicę, która przyleciała do pnia drzewa, z którego wyciekał sok. Niestety pech chciał, że mi się spłoszyła i nie udało mi się zrobić jej zdjęcia, czego do dzisiaj strasznie żałuję. Tęczowiec to typowo leśny motyl, którego można zaobserwować głównie na drogach i ścieżkach. Pierwsze osobniki zaczyna latać już na początku czerwca i można je obserwować do połowy sierpnia. Jeśli o mnie chodzi, to najczęściej spotykam go w drugiej połowie czerwca i na początku lipca.
Tryb życia
Mieniaki, które najczęściej się nam pokazują, to samce. Od czasu do czasu latają nisko nad ziemią, aby szukać jakichś „smakołyków”, które mogłyby spić swoją zielonkawą ssawką. Szczególnie często lubią się raczyć płynami z padliny i odchodów większych zwierząt. Chętnie też siadają w pobliżu wyschniętych kałuż, aby spijać sole mineralne. Mogą je także pozyskiwać z potu większych zwierząt, w tym również ludzi. Przy odrobinie szczęścia może się więc zdarzyć, że jakiś osobnik postanowi na nas usiąść, aby go troszkę skosztować. Mam wrażenie, że tęczowce są trochę odważniejsze od strużników i dużo chętniej siadają na ludziach, a przynajmniej na mnie. Czasami mieniaki mogą również siadać na pniach drzew, aby spijać wyciekający z nich sok. Unikają za to odwiedzania kwiatów, choć jak podaje wspomniana już przeze mnie wcześniej książka „Motyle dzienne Polski”, widywano go na kwiatach sadźca konopiastego, ostrożenia warzywnego i ostrożenia polnego. Sam jednak nigdy nie spotkałem żadnego osobnika na kwiatach.
Samice prowadzą dużo bardziej skryty tryb życia. Większość życia spędzają w koronach drzew i rzadko zlatują niżej, tak jak samce. Jeśli już muszą to zrobić, to najczęściej w celu złożenia jaj. Te umieszczają na drzewach żywicielskich, czyli na wierzbie iwie, wierzbie uszatej oraz wierzbie szarej. Znacznie rzadziej wybierają inne gatunki wierzb lub topolę osikę. Jaja są zwykle umieszczane pojedynczo ( rzadziej po dwa), na wierzchołku liścia, gdzieś tak 1-4 m nad powierzchnią ziemi. Gąsienica mieniaka przypomina trochę ślimaka nagiego. Na jej głowie znajdują się bowiem dwa, podłużne wyrostki, które wyglądają jak czułki ślimaki. Gąsienica jest jednak w całości zielona z licznymi, białymi kreskami. Żeruje pojedynczo i jest aktywna w ciągu dnia. Może sobie na to pozwolić, ponieważ dzięki swojemu ubarwieniu świetnie się maskuje na tle liścia. Zimują młode gąsienice, które ukrywają się w rozwidleniach gałązek lub spękaniach kory. Co ciekawe, w tym czasie zmieniają kolor na czerwonobrunatny, aby się lepiej ukryć. Przepoczwarczenie następuje na spodzie liścia, ale rzadko tego, na którym wcześniej żerowała.
W przeszłości, konkretnie do 2001 r., mieniak tęczowiec, podobnie zresztą jak mieniak strużnik, znajdował się na liście gatunków objętych ścisłą ochroną gatunkową. Później jednak został z niej zdjęty. Wciąż jednak znajduje się na Czerwonej Liście z kategorią LC, która oznacza, że jest gatunkiem najmniejszej troski. I póki co faktycznie tak jest. Oba nasze mieniaki są dość liczne, więc raczej nie ma potrzeby, aby obejmować je ochroną. W przyszłości może się to jednak zmienić. Jak wspomina Adam Warecki w swojej książce „Motyle dzienne Polski Atlas bionomii”, w okresie ostatnich kilku lat istotnie zmalała liczebność mieniaka tęczowca, a z niektórych miejsc zniknął zupełnie. Powodem takiego stanu rzeczy są masowe wycinki wierzb rosnących przy leśnych i polnych drogach. To niestety może oznaczać, że stanie się gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Czy powinien więc wrócić na listę chronionych gatunków? Niekoniecznie. Objęcie ochroną danego gatunku, wcale nie oznacza, że nagle polepszy się jego sytuacja. Dużo lepszym rozwiązaniem byłaby ochrona tychże wierzb, na których rozwijają się jego gąsienice. Przy okazji można w ten sposób pomóc nie tylko mieniakowi, ale też innym owadom, które są związane z tymi drzewami.
Dorosła przybyszka amerykańska – iNaturalist/Meghan Cassidy/CC BY-SA 4.0
Karaluchy. Na samą myśl o tych owadach, wiele osób ogarnia obrzydzenie. Mimo to, warto się przełamać, aby je lepiej poznać, ponieważ potrafią być naprawdę ciekawe. Dobrym przykładem jest przybyszka amerykańska. Naukowcy dokładnie się jej przyglądają i co jakiś czas udaje im się odkryć coś ciekawego. W 2015 r. ukazał się artykuł, z którego wynika, że każdy osobnik ma własną, unikalną osobność i wykazuje takie cechy jak odwaga i nieśmiałość. Odważne osobniki chętnie się zapuszczają na nowe tereny, zaś te nieśmiałe wolą zostać z tyłu i upewnić się, że nic im nie grozi. To może oznaczać, że są dużo bystrzejsze, niż mogłoby się nam wydawać. Naukowcy podejrzewają, że różne osobowości u przybyszek mogą być powodem, dla którego tak łatwo przystosowują się do nowych siedlisk. To niezwykłe, że są zdolne do podejmowania złożonych decyzji, ale i troszkę niepokojące, zwłaszcza gdy zdecydują się wkroczyć do naszego domu.
Systematyka
Rząd karaczanów (Blattodea), do którego zalicza się przybyszka amerykańska, liczy na całym świecie ok. 4,6 tys. gatunków. Dodatkowo, ładnych parę lat temu, do tej grupy dołączono też termity, które jak się okazało, są ewolucyjnymi krewniakami „klasycznych” karaczanów i to tak bliskimi, że powinny należeć do tego samego rzędu. W sumie na całym świecie odkryto około 3 tys. gatunków termitów, więc cały rząd karaczanów naprawdę mocno się wzbogacił w sporo nowych gatunków. My jednak zostawmy termity i skupmy się na zwykłych karaczanach, które są zwyczajowo nazywane karaluchami. Mimo że jest ich naprawdę dużo, tylko 25-30 gatunków jest związana z ludzkimi siedliskami. Jednym z nich jest właśnie przybyszka amerykańska, czyli przedstawicielka rodzaju Periplaneta, który liczy na całym świecie 52 gatunki.
Kolejne zdjęcie przybyszki – iNaturalist/MSone/CC BY-NC-ND 4.0
Przybyszka amerykańska jest raczej dość łatwa do rozpoznania, jednak ktoś mniej obeznany z owadami, może ją pomylić z bardzo podobną przybyszką australijską (Periplaneta australasiae). Więcej na jej temat napiszę pod koniec artykułu i podam również wskazówki, jak ją rozpoznać. My natomiast wróćmy do przybyszki amerykańskiej. Warto bowiem dodać, że doczekała się wielu różnych nazw, zwłaszcza w zachodnich krajach, gdzie często przysparza sporych problemów. Najczęściej jest nazywana po prostu „american cockroach”, ale jest również znana jako „kakerlac”, „Bombay canary” oraz „ship cockroach”. Ta ostatnia nazwa nawiązuje do sposobu, w jaki udało jej się rozprzestrzenić po całym świecie. Dokładniej opowiem o tym w dalszej części artykułu.
Wygląd
Trzeba przyznać, że przybyszka amerykańska to zdecydowanie owad dużego kalibru. Długość jej ciała waha się od 3,4 do 5,3 cm, natomiast jej wysokość dochodzi do 7 mm. Mało który owad w naszej faunie może jej dorównać pod tym względem. Równie imponujące są jej czułki, które mogą być znacznie dłuższe, niż całe jej ciało. Każdy z nich składa się z ponad 150 segmentów, na których znajdują się organy czuciowe, pozwalające jej wyłapywać zapachy z otoczenia. U samców aż połowa z nich jest wrażliwa na feromony samic. Czasami może się zdarzyć, że przybyszka straci przez przypadek jeden ze swoich czułków, ale to dla niej żaden problem. Naukowcy odkryli bowiem, że nie wpływa to znacząco na jej zdolności do śledzenia zapachów. Znacznie bardziej liczy się to, aby czułki były zachowane w pełnej długości, ponieważ właśnie wtedy są najwydajniejsze. Mimo to, nawet jeżeli jakiś czułek jest ucięty, to przybyszka i tak nieźle sobie radzi.
Zbliżenie na głowę przybyszki – iNaturalist/Mike Keeling/CC BY-NC 4.0
Przybyszka amerykańska jest wyposażona w trzy przyoczka oraz parę dużych oczu złożonych, które składają się z 3,5 tys. ommatidiów. Jako, że jest aktywna głownie nocą, wzrok nie jest dla niej tak ważny, jak węch czy dotyk. Mimo to i tak jej się przydaje, aby wykrywać światło, nawet, gdy jest go bardzo niewiele. Podobnie jak inne karaczany, przybyszka amerykańska posiada aparat gębowy typu gryzącego. Na pierwszy rzut oka nie wygląda zbyt imponująco, ale to tylko pozory. Naukowcy przyjrzeli się uważnie również tej części jej ciała i okazało się, że przybyszka może wzmocnić siłę żuwaczek dzięki wykorzystaniu kombinacji szybko i wolnokurczliwych włókien mięśniowych. W ten sposób może wygenerować siłę ugryzienia, która jest nawet 50 razy większa, niż masa jej ciała. Przybyszka nie robi tego jednak w każdym przypadku. Takiej siły używa wyłącznie wtedy, gdy gryzie jakiś twardy materiał, np. drewno.
No dobrze, omówiliśmy już, co się znajduje na głowie przybyszki, więc idźmy dalej. Na tułowiu znajdują się dwie pary skrzydeł i co ciekawe nie są wyłącznie ozdobą. Przybyszka potrafi latać i czasami wykorzystuje tę umiejętność, aby przemieścić się w jakieś nowe miejsce. Mimo to nie jest zbyt dobrym lotnikiem, dlatego lata zazwyczaj tylko na krótkie odległości. Jeśli jednak uda jej się wystartować z jakiegoś wysokiego miejsca (np. drzewa), może dość daleko poszybować. Przybyszka posiada trzy pary odnóży, a ich golenie są pokryte licznymi szczecinkami. Może i wyglądają trochę odrażająco, ale dzięki nim przybyszka jest urodzonym sprinterem. W razie potrzeby może biegać z prędkością dochodzącą do 5,4 km/h. To oznacza, że jest drugim najszybszym owadem lądowym na świecie. Pierwsze miejsce należy jednak do australijskiego trzyszcza z gatunku Cicindela hudsoni, który może biegać z prędkością aż do 9 km/h!
Ubarwienie przybyszki jest w dużej mierze czerwono-brązowe. Tylko przedplecze jest żółtawe z brązowymi, czerwonobrązowymi lub bordowymi plamami. Na zakończeniu odwłoka znajduje się para długich przysadek odwłokowych (Cerci), przy czym u samców są one dłuższe niż u samic. Dodatkowo u samców pomiędzy przysadkami odwłokowymi znajduje się też para wyrostków rylcowych (Styli). Najciekawsze są jednak przysadki odwłokowe, ponieważ tak jak czułki, pełnią rolę narządów zmysłów. Szczególnie wrażliwe są na podmuchy powierza oraz wibracje o niskiej częstotliwości, dlatego przydają się do wykrywania potencjalnych zagrożeń. Na przykład nas. Co jednak w sytuacji, gdy przybyszka nie zdąży nam uciec i spróbujemy ją rozgnieść zwiniętą gazetą lub podeszwą buta? Cóż, wcale nie jest wtedy na straconej pozycji i zaraz wam napiszę, dlaczego.
Robot CRAM
W 2016 r. ukazała się praca naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego, którzy sprawdzili, jak to się dzieje, że przybyszki potrafią się wcisnąć w każdą, nawet najmniejszą szczelinę. Okazało się, że kluczem do ich sukcesu jest wyjątkowo elastyczny szkielet zewnętrzny. Dzięki niemu, potrafią spłaszczyć swoje ciało do tego stopnia, że mogą się wcisnąć nawet w niewielką szparkę pod drzwiami o wysokości zaledwie 3 mm (przypominam, że one same mają 7 mm grubości). Co więcej, potrafią tego dokonać w mniej niż jedną sekundę! Naukowcy odkryli też, że po przeciśnięciu się przez ciasną szczelinę, przybyszki biegają równie szybko, jak wtedy, gdy nie były spłaszczone. To jednak nie koniec. Naukowcy sprawdzili także, jaka jest ich odporność na zgniatanie. Wykorzystali w tym celu specjalną maszynę, która naciskała na przybyszki z siłą stanowiącą 900-krotność ich własnej masy. Może to niezbyt etyczne, ale naciskane osobniki nie tylko zdołały to przetrwać, ale po wszystkim nie miały problemów z normalnym funkcjonowaniem.
Dzięki przeprowadzonym eksperymentom, naukowcy znaleźli inspirację do tego, aby stworzyć prototypowego robota, któremu nadali nazwę CRAM. Maszyna jest kilkanaście razy większa od swojego pierwowzoru (ma 18 cm i waży 46 g.), a do tego została wykonana z tektury oraz poliestru. Naukowcom w dużej mierze udało się mu zaszczepić umiejętności przybyszki, dzięki czemu CRAM potrafi się spłaszczać i przeciskać przez szpary o połowę niższe, niż on sam. Taki robot może się więc świetnie sprawdzić w ciasnych pomieszczeniach, gdzie w każdej chwili może się na niego obsunąć jakiś odłamek czy nawet fragment ściany. Dlaczego jednak miałby się tam w ogóle dostawać? Myśl naukowców jest taka, aby robot służył do poszukiwania ludzi, którzy zostali uwięzieni w trudno dostępnych miejscach, np. w budynkach zrujnowanych przez trzęsienia ziemi. Czy jednak faktycznie takie roboty wejdą kiedyś do powszechnego użytku? Cóż, czas pokaże.
Pochodzenie i występowanie
Przybyszka amerykańska jest gatunkiem kosmopolitycznym, co oznacza, że obecnie można ją spotkać na całym świecie. Preferuje rejony tropikalne i subtropikalne, natomiast tam, gdzie jest chłodniej, przebywa głównie w budynkach. Zgodnie z nazwą można ją spotkać w Ameryce Północnej i Południowej, jednak to nie stamtąd pochodzi ten gatunek. Skąd więc przybyła przybyszka amerykańska? Jej ojczyzną są tropikalne rejony Azji oraz Afryki i najpewniej to z tej ostatniej przedostała się w inne rejony świata. Nie zrobiła tego jednak sama. Nieświadomie pomogli jej ludzie. Przybyszka podróżowała bowiem na gapę na pokładach statków wożących towary i niewolników. Do obu Ameryk została najpewniej sprowadzona w XVII w. W Polsce też ją można czasami spotkać, ale jest zdecydowanie rzadsza niż prusak czy karaczan wschodni. Mimo to, można chyba uznać, że stała się częścią naszej fauny.
Przybyszka amerykańska – iNaturalist/Michael Orgill/CC BY-NC 4.0
Jeśli chodzi o zamieszkiwane siedliska, to przybyszka nie jest zbyt wybredna. Zwykle wybiera ciemne i wilgotne miejsca, ale w razie potrzeby może przetrwać nawet w suchym środowisku, o ile tylko ma dostęp do wody. Przybyszka jest też wyjątkowo ciepłolubna i nie toleruje zimna. Pełną aktywność przejawia powyżej 25°C, a optymalna temperatura, w której lubi przebywać, to ok. 29°C. Z tego względu w chłodniejszych rejonach świata, takich jak np. Polska, przez większą część roku spotyka się ją w budynkach. Zazwyczaj wybiera te użytkowe, czyli np. magazyny, szpitale, zakłady przetwórstwa żywności, sklepy, piekarnie oraz restauracje. Gdy trafi do takiego budynku, przebywa np. w piwnicach lub tam, gdzie przechowuje się żywność. Przybyszka słynie z tego, że chętnie zamieszkuje kanalizację. W USA to najczęściej spotykany tam gatunek. W jednej studzience kanalizacyjnej można przebywać ponad 5 tys. osobników.
Pewnym pocieszeniem może być dla nas fakt, że dość rzadko pojawia się w domach, choć oczywiście czasami trafia się również w nich. Inwazje na domy zdarzają się szczególnie po ulewnych deszczach. Przybyszki uciekają wtedy z kanałów przed wzbierającą wodą i mogą wchodzić przez instalację wodno-kanalizacyjną. W miesiącach letnich mogą przebywać poza budynkami, np. w dziuplach, stosach drzew czy ściółce. Czasami, w trakcie poszukiwania pożywienia lub schronienia, przybyszki przedostają się do domów właśnie z drzew lub innych roślin i zaszywa się na strychach oraz pod gontami dachowymi. Bardzo atrakcyjnym miejscem do życia są też dla niej składowiska śmieci.
Pożywienie i wrogowie
Przybyszki amerykańskie w trakcie posiłku – iNaturalist/waldier/CC BY-NC 4.0
Przybyszka amerykańska panicznie boi się światła, dlatego w ciągu dnia chowa się w różnych zakamarkach. Szczególnie chętnie wciska się w różne szczeliny, gdzie może spędzać nawet 75% swojego życia. Najbardziej aktywna staje się nocą i wtedy też rusza na żer. Nie jest wybredna i żywi się niemal każdą materią organiczną, która wpadnie jej w żuwaczki. Może to być np. cukier, pieczywo, ser, olej, orzeszki ziemne, owoce, mięso, ryby, piwo, herbata, mydło, atrament, miękkie fragmenty skór zwierzęcych, wełna, sierść, papier, oprawy książek, tkaniny, kora i liście roślin. Co ciekawe, przybyszka wykazuje zamiłowanie do żywności fermentującej. U przybyszki występuje silny kanibalizm, dlatego nie pogardzi innymi osobnikami własnego gatunku (mogą być zarówno żywi jak i martwi), czy też należącymi do nich jajami, ootekami i pustymi wylinkami. Wiele z tych pokarmów jest trudna do strawienia ze względu na znajdującą się w nich celulozę. W przewodzie pokarmowym przybyszki znajdują się jednak symbiotyczne bakterie, które pomagają jej w ich trawieniu.
Przybyszka złapana przez osę szmaragdową – iNaturalist/Flávio Yamamoto/CC BY-NC 4.0
Podczas zdobywania pożywienia, przybyszka musi być cały czas czujna, ponieważ jest wielu wrogów, którzy czyhają na jej życie. I wcale nie chodzi tylko o ludzi. Od czasu do czasu polują na nie mrówki i pająki, choć nie wszystkie są na tyle szybkie, aby je złapać. Przybyszka znajduje się też w menu żab, ropuch, salamander, jaszczurek oraz ptaków. Do najciekawszych wrogów przybyszki należą jednak różne błonkówki. Niedawno przedstawiłem wam skrócieńca błękitnookiego (Evania appendigaster), którego larwy rozwijają się w ootekach przybyszki, ale nie on jeden bierze ją na swój cel. Innym ciekawym gatunkiem jest osa szmaragdowa (Ampulex compressa). Po schwytaniu karalucha, osa żądli go w jego głowę i wpuszcza swój jad prosto do jego mózgu. Dzięki temu udaje jej się zmienić zachowanie ofiary. Karaluch w ogóle nie ucieka, dlatego osa może go złapać za czułki i prowadzić go do swojej norki jak posłusznego psa na smyczy. Gdy dotrą na miejsce, osa składa na nim jedno jajo (rzadziej dwa). Następnie opuszcza norkę, a po około 3 dniach wylęga się larwa, która żywi się unieruchomionym karaczanem.
Rozwój
Kopulująca para – iNaturalist/Gabriel Michel MONTEIRO/CC BY-NC 4.0
W kompletnych ciemnościach ciężko znaleźć odpowiedniego partnera do rozrodu, dlatego samice korzystają z rożnych feromonów płciowych, żeby ich do siebie przyciągnąć. Gdy już im się to uda, łączą się z samcami, aby kopulować. Wygląda to w ten sposób, że przybyszki ustawiają się do siebie tyłem i w takiej pozycji łączą się ze sobą odwłokami, podobnie jak ma to miejsce chociażby u kowala bezskrzydłego. Po odbytej kopulacji samica tworzy pakiecik z jajami, który zwie się fachowo ooteką. W sumie może w nim być od 14 do 16 jaj. W ciągu całego swojego życia samica produkuje średnio od 9 do 10 ootek, choć w sprzyjających warunkach może ich powstać nawet do 90. Początkowo samica nosi ze sobą ootekę na końcu swojego odwłoka, jednak później umieszcza ją w jakimś ustronnym miejscu i po prostu ją tam zostawia. Młode osobniki, które wyklują się z jaj, są zdane wyłącznie na siebie.
Młoda przybyszka w trakcie linienia – iNaturalist/Diogo Luiz/ CC BY-SA 4.0
Po każdym linieniu larwy przybyszek (nimfy) są biała i dopiero z czasem nabierają czerwono-brązowej barwy. Jeśli chodzi o ich tryb życia, to nie różni się on zbytnio od tego, jaki prowadzą dorosłe osobniki. Różnica jest jedynie taka, że nie mają skrzydeł, więc mogą polegać tylko na swoich nogach. Podobnie jak dorosłe są jednak bardzo szybkie, dzięki czemu mogą łatwo umknąć przed drapieżnikami. W ciągu całego życia przechodzą od 10 do 13 wylinek. Pełny rozwój od jaja do osobnika dorosłego zajmuje im ok. 600 dni, przy czym dokładny czas zależy od temperatury. Im jest cieplej, tym rozwój przebiega szybciej. Przybyszka amerykańska przechodzi oczywiście przeobrażenie niezupełne, czyli nie ma u niej etapu poczwarki jak u motyli czy chrząszczy. Przybyszka należy do dość długowiecznych owadów. Średnia długość życia dorosłej samicy w temperaturze pokojowej (ok. 20°C) wynosi ok. 440 dni, natomiast maksymalnie może przeżyć nawet do 913 dni. Gdy jest cieplej, czas jej życia się skraca. W temperaturze 29°C żyją tylko 225 dni.
Larwa (nimfa) przybyszki amerykańskiej – iNaturalist/Ignacio A. Rodríguez/CC BY-NC-ND 4.0
Przybyszki, podobnie jak wiele innych karaluchów, lubią żyć w dużych grupach. Co więcej, można je nawet uznać za owady społeczne, choć oczywiście nie są pod tym względem tak zaawansowane jak np. pszczoły czy mrówki. Mimo to, osobniki przebywające razem w dużych grupach, mogą np. podejmować wspólne decyzje dotyczące wyboru pożywienia czy szukania nowego schronienia. Gdy jakiś samotny osobnik będzie chciał sobie znaleźć nowe miejsce do życia, najpewniej wybierze takie, w którym jest ciemno i przebywa w nim dużo osobników jego własnego gatunku. W ogóle przybyszki bardzo nie lubią samotności. Jak wykazali badacze, izolacja społeczna wpływa negatywnie na ich rozwój oraz późniejsze interakcje z innymi osobnikami. Izolowana przybyszka może mieć np. problemy z oceną jakości swojego przyszłego partnera. Społeczne zachowania karaluchów nie powinny nas jednak dziwić. W końcu, jak już wcześniej wspomniałem, są przecież krewniakami termitów, które słyną z życia w zaawansowanych społeczeństwach.
Relacje z ludźmi
Nie ma co kryć, nasze relacje z przybyszką amerykańską nie należą do łatwych i przyjemnych. Już samo jej pojawienie się w czyim domu budzi niepokój i stres. Dodatkowo potrafi także uszkadzać produkty spożywcze i psuć ich smak za sprawą swoich wydzielin zapachowych. Nic dziwnego, że uznaje się ją za wyjątkowo groźnego szkodnika. Najgorsze jest jednak to, że może przenosić choroby. Badacze odkryli, że na jej ciele może się znajdować 22 chorobotwórczych bakterii, wirusów i grzybów. Szczególnie groźne są pałeczki Salmonelli, które osadzają się na jej nogach, a później trafiają do jedzenie, gdy tylko przybyszka postanowi urządzić sobie po nim tourné. Dodatkowo odkryto na niej pięć pasożytniczych robaków. Kurz, w którym znajdują się ich odchody i fragmenty ciał, może u niektórych osób wywoływać reakcje alergiczną. U dzieci z astmą, w domach opanowanych przez karaluchy, wrażliwość na ich alergeny wynosi niekiedy nawet 79%.
Jak się więc uchronić przed przybyszkami? Zacznijmy od tego, że w Polsce raczej nam nie grozi inwazja tego gatunku, ponieważ jak już wcześniej pisałem, jest u nas bardzo rzadka. Znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że wtargną do nas prusaki lub karaczany wschodnie, ale też tylko wtedy, gdy trafią w naszym domu na sprzyjające warunki. Karaluchy potrzebują do pełni szczęścia trzech rzeczy: pożywienia, wody i schronienia. Jeśli więc chcemy się przed nimi ustrzec powinniśmy zadbać o to, aby w naszym domu było czysto, a do tego nie było zbyt wielu szpar, szczelin czy wilgotnych miejsc, w których mogłyby się chować. A co, jeśli już nam się przytrafią karaluchy w domu? Ja sam nie zajmuję się zwalczaniem owadów, więc w tym temacie nie mogę za wiele doradzić. Są jednak fachowcy, którzy zawodowo zajmują się ich usuwaniem więc na pewno warto się do nich zwrócić po pomoc.
Na koniec kilka słów o przybyszce australijskiej, którą warto poznać, ponieważ ona też może się czasami trafić w Polsce. Oczywiście jest jeszcze rzadsza, niż przybyszka amerykańska, więc szanse na to są naprawdę minimalne, ale nie zerowe. Gdy przygotowywałem się do napisania tego artykułu, postanowiłem zajrzeć na forum entomo.pl i okazało się, że jest tam wątek, w którym jeden z forumowiczów znalazł ten gatunek u siebie w domu w Krośnie. Jak się okazało, była to właśnie przybyszka australijska (link do tego wątku znajdziecie tutaj). Trudno powiedzieć skąd się tam wzięła. Przybyszka australijska pojawia się zwykle jako uciekinier z hodowli, ale może też zostać przywleczona z jakiego ciepłego kraju. Nie jestem pewny, jak dokładnie wygląda sytuacja z jej występowaniem w Polsce, jednak raczej wątpię, aby była u nas jakoś mocno zadomowiona, ponieważ jest jeszcze bardziej ciepłolubna niż przybyszka amerykańska.
Znaleźć ją można w różnych rejonach naszego świata, m.in. w zachodniej Europie, w Afryce, Azji, Ameryce Północnej i Południowej. W USA jest obecna głównie na Florydzie oraz w południowo-wschodnich stanach nabrzeżnych, ale czasami trafia się też bardziej na północy. Jest również obecna w Australii, ale oczywiście nie jest gatunkiem rodzimym dla tego kontynentu. Została tam zwleczona, tak samo jak do USA i Europy. Skąd? Prawdopodobnie z Afryki lub Azji, tak jak w przypadku przybyszki amerykańskiej. W przeciwieństwie do tej ostatniej, dużo rzadziej przebywa wewnątrz budynków, natomiast częściej można ją znaleźć na zewnątrz, choć w bezpośrednim sąsiedztwie zabudowań. Szczególnie chętnie ukrywa się pod korą drzew, w stosach drewna opałowego oraz w mocno wilgotnych miejscach. W zabudowaniach pojawia się głównie w czasie chłodniejszych okresów. W takiej sytuacji może wchodzić do szklarni, rur wodociągowych, łazienek, szafek itp.
Przybyszka australijska jest wyraźnie mniejsza niż amerykańska. Długość jej ciała waha się od 3,2 do 3,5 cm. Pod względem ubarwienia jest bardzo zbliżona do przybyszki amerykańskiej, ale jej żółta barwa na przedpleczu jest dużo bardziej jaskrawa. Dodatkowo przy podstawie skrzydeł występują żółte wstawki, które stanowią taki trochę jej znak rozpoznawczy. Również młode osobniki różnią się od tych u przybyszki amerykańskiej, ponieważ na ich ciele występują liczne, żółte plamy.
Skrócieniec w pełnej krasie – iNaturalist/Katja Schulz/CC BY 4.0
Podobno błękitne oczy świadczą o sentymentalności i wrażliwości. Dodatkowo, osoby o takim kolorze oczu, są zazwyczaj miłe, sympatyczne i pomocne. Mnie jako posiadaczowi piwnych oczu, ciężko jest stwierdzić, ile jest prawdy w tych internetowych mądrościach. Pewne jest, że błękitnooka błonkówka, którą za chwilę wam przedstawię, z całą pewnością może być bardzo pomocna. Na swój cel obiera bowiem znienawidzone przez wszystkich karaluchy, szczególnie przybyszkę amerykańską i w pewnych sytuacjach może pomóc w ograniczaniu ich liczebności. Poza tym, musicie przyznać, że z tymi swoimi błękitnymi oczami wygląda naprawdę miło i sympatycznie.
Wygląd
Zbliżenie na oczy skrócieńca – iNaturalist/Ricardo Savino/CC BY 4.0
Normalnie w tym miejscu powinienem wspomnieć o systematyce tego gatunku. Zrobię to jednak pod koniec artykułu, ponieważ będę chciał omówić pewien gatunek, który występuje w naszym kraju. Na razie skupmy się jednak na wyglądzie skrócieńca błękitnookiego, który jest naprawdę ciekawy. Oczywiście, tym co zwraca w nim największą uwagę, są jego duże, niebieskie oczy, dzięki którym można go naprawdę łatwo rozpoznać. Cała reszta jego ciała jest po całości czarna. Tułów tej błonkówki jest bardzo masywny, a kryjący się za nim odwłok jest malutki, ale za to dość pękaty. Z tułowiem łączy go cienki stylik, dzięki któremu skrócieniec wygląda jeszcze zabawniej. Zresztą teraz już widzicie skąd pomysł, aby go nazwać skrócieńcem. Jego czułki są dość długie, ale nie aż tak bardzo, jak tylne nogi, które są silnie wydłużone, zwłaszcza uda, przez co wyglądają, jakby były szeroko rozstawione na boki. Warto zwrócić uwagę na środkowe biodra, które są dość mocno oddalone od tylnych i jest to kolejna cecha po niebieskich oczach, dzięki której można łatwo rozpoznać ten gatunek.
Wspomnę jeszcze o jego rozmiarach, które nie są zbyt imponujące. Długość jego ciała waha się od 5,5 do 7 mm. Co jednak ciekawe, należy do dużych przedstawicieli swojej rodziny.
Gdzie go można spotkać?
Widok z góry – iNaturalist/Mauricio Velazquez/CC BY-NC 4.0
Nie jest do końca pewne, skąd właściwie pochodzi ten gatunek, ale podejrzewa się, że jego ojczyzną jest Azja. Na chwilę obecną można go jednak spotkać w rejonach subtropikalnych i tropikalnych całego świata. W wielu rejonach można go też znaleźć w miejscach o klimacie umiarkowanym. W USA na ten przykład dociera aż do Nowego Jorku. W Europie natomiast żyje głównie w rejonie basenu Morza Śródziemnego. Wykazano go m.in. z Portugalii, Hiszpanii, Włoch i Grecji. Podobno był też wykazywany z Polski, jednak nie udało mi się znaleźć żadnych szczegółowych danych na ten temat. Jeśli chodzi o zamieszkiwane siedliska, to nie jest wybredny i można go spotkać wszędzie tam, gdzie występują jego ofiary, czyli karaluchy.
Tryb życia
Karaluchy nie mają lekko, gdy skrócieniec grasuje w ich okolicy. Jego ulubionym gatunkiem jest przybyszka amerykańska (Periplaneta americana), jednak z braku laku, może też atakować przybyszkę australijską (Periplaneta australasiae), przybyszkę z gatunku Periplaneta brunnea, Melanozosteria soror, Neostylopyga rhombifolia, czy znanego z naszego podwórka karaczana wschodniego (Blatta orientalis). W poszukiwaniu karaluchów zapuszcza się w różne, często mało przyjemne miejsca. Zdarza się, że wchodzi do ludzkich domów, co czasami budzi niepokój domowników. Nie trzeba się go jednak obawiać, ponieważ w żadnym razie nie żądli ludzi. Jego celem są wyłącznie karaluchy i z tego jak najbardziej wypada się cieszyć. Oczywiście czasami może sobie zrobić przerwę na małą przekąskę. W takiej sytuacji odwiedza kwiaty, aby pożywić się ich nektarem. Ponoć szczególnie chętnie odwiedza baldaszkowate, np. koper i pietruszkę. Dodatkowo może też zlizywać spadź mszyc.
Kolejne ujęcie skrócieńca – iNaturalist/Roman Prokhorov/CC BY-NC 4.0
My wróćmy jednak do kwestii karaluchów. Interesują się nimi tylko samice, ale nie atakują dorosłych ani ich larw. Zamiast nich, obierają za cel ich ooteki, czyli małe pakieciki wypełnione jajami. To właśnie tymi ostatnimi żywią się larwy tej błonkówki. Ooteka przybyszki amerykańskiej może zawierać od 14 do 16 jaj, czyli w sam raz na niezłą ucztę. Zanim jednak pojawi się larwa skrócieńca, samica musi złożyć w ootece swoje jajo, a to oznacza, że czeka ją sporo wysiłku. Pierwsza relacja z opisu tego procesu pochodzi z 1920 r. i została przedstawiona w czasopiśmie „The Canadian Entomologist”. Później pojawiały się kolejne relacje, które nieznacznie różniły się od opisu tej pierwszej. Generalnie wynika z nich to, że samica ląduje na ootece, po czym ostukuje ją swoimi czułkami, które w tym czasie wibrują. Prawdopodobnie robi to, dlatego, aby znaleźć dobre miejsce, do wbicia pokładełka. Podobnie postępują np. gąsieniczki, które składają jaja w larwach żerujących w drewnie.
Dawni autorzy opisują, że samica układa się z boku ooteki i opierając się o nią nogami zaczyna wwiercać w nią swoje pokładełko. W 2011 r. naukowcy udostępnili jednak na YouTubie filmik z samicą skrócieńca w akcji i tam nie ma czegoś takiego, że zajmuje jakąś specjalną pozycję. Po prostu stoi nad ooteką i przystępuje do wbicia w nią pokładełka. Podejrzewam więc, że to, jaką pozycję przyjmie podczas składania jaja, zależy od tego, gdzie namierzy dobre miejsce do wbicia pokładełka. Jeśli znajdzie je z boku, to naturalne, że będzie musiała się ułożyć z boku. Proces wbijania pokładełka i złożenia jaja jest pracochłonny, a do tego długotrwały. Z tego, co podają dawni autorzy, może zająć od 15 do 30 minut. W tym czasie składa zazwyczaj tylko jedno jajo. W rzadkich przypadkach może się jednak zdarzyć, że umieści w jednej ootece dwa jaja lub nawet więcej, jednak wtedy tylko jedna larwa osiągnie dorosłość. Pozostałe zostaną przez nią pożarte.
Ile stadiów larwalnych przechodzi ten gatunek? Początkowo uważano, że jest ich pięć, jednak dzięki badaniom z 2012 r. które ukazały się w Invertebrate Biology, okazało się, że są tylko trzy, chociaż nie można wykluczyć, że ich liczba może się zmieniać np. w zależności od warunków lub gatunku karaczana, do którego należy ooteka. Larwa pierwszego stadium ma małe, ale ostre żuwaczki, które najpewniej służą do otwierania jaj karalucha. W drugim stadium, u larwy pojawiają się większe żuwaczki, które przydają jej się do zjadania zarodków karalucha oraz ewentualnych konkurentów. Bardzo możliwe, że właśnie to ostatnie jest powodem, dla którego te żuwaczki stają się takie duże. Z drugiej jednak strony naukowcy mają co do tego wątpliwości, ponieważ u pokrewnych gatunków rozwój wygląda podobnie, jednak żadne powiększone żuwaczki się nie pojawiają.
Nie jestem pewny, ile czasu trwa jej rozwój, jednak najwyraźniej nie jest on jakoś długi, gdyż na niektórych obszarach USA mogą występować nawet 3 pokolenia w ciągu jednego roku. Pod koniec rozwoju larwa skórcieńca dorasta do 8 mm. Przepoczwarczenie następuje w ootece. Gdy pojawi się dorosła błonkówka, używa swoich żuwaczek, aby wygryźć sobie okrągły otwór i przez niego wydostaje się na zewnątrz. Dorosły owad żyje od 2 do 3 tygodni. Ze względu na swój rozwój, skrócieniec jest kandydatem do biologicznego zwalczania karaluchów, zwłaszcza jeśli połączy się jego siły z Aprostocetus hagenowii, czyli inną błonkówką, której larwy też się rozwijają w ootekach karaczanów i mogą być jeszcze skuteczniejsze w ich eliminacji. Badacze wciąż jednak muszą lepiej go poznać, aby takie działania były skuteczne. Np. dopiero w 2010 r. odkryto, że optymalna temperatura, w której należałoby hodować ten gatunek, to 25-30 °C.
Brachygaster minuta
Brachygaster minuta – iNaturalist/aga-ma/CC BY-NC 4.0
Skrócieniec błękitnooki należy do rodziny skrócieniowatych (Evaniidae), która liczy na całym jakieś 1100 gatunków, przy czym w Polsce stwierdzono tylko dwa. Oprócz skrócieńca, mamy także Brachygaster minuta, czyli małą, czarną błonkówkę, która na pierwszy rzut oka wygląda jak jakaś bleskotka czy inna tego typu błonkówka. Gdy jednak przyjrzymy się jej bliżej, możemy w niej dostrzec pewne elementy budowy ciała, które są wspólne ze skrócieńcem. Jej tułów ma mocną budowę, odwłok jest mały i osadzony na cienkim trzonku, a tylne nogi są dłuższe od przednich i wyraźnie pogrubione. W sumie brakuje jej tylko niebieskich oczu i kilku dodatkowych milimetrów. Długość jej ciała dochodzi bowiem zaledwie do 4,5 mm, więc można ją naprawdę łatwo przeoczyć. Podobnie jak skrócieniec, B. minuta obiera za cel ooteki karaczanów, ale preferuje te należące do zadomek oraz prusaków. Larwy, które dostaną się do ooteki, pożerają znajdujące się tam jaja. Można je znaleźć zarówno w ootekach noszonych przez samice, jak i takich leżących gdzieś luzem w ukryciu.
Pandivirilia eximia to kolejny gatunek po burgundi topolce (Hammerschmidtia ferruginea), który zaplątał się w moich folderach ze zdjęciami i jeszcze nie zagościł u mnie na blogu. Tym razem czeka na mnie jednak trudniejsze zadanie. Przyznam bowiem, że nie mam o niej za dużo informacji, więc artykuł zapowiada się raczej na krótki. Mimo to i tak chce ją wam pokazać, bo trzeba przyznać, że wygląda naprawdę niesamowicie.
Systematyka i wygląd
Ta ciekawa muszka należy do rodziny dziewierkowatych (Therevidae), czyli małej rodziny liczącej w naszym kraju raptem 30 gatunków. Poszczególni przedstawiciele tej rodziny przypominają z wyglądu łowikowate, ale nie mają typowej dla nich kłujki, dlatego wolą zlizywać nektar i inny płynny pokarm niż polować na owady. Jeśli zaś chodzi o rodzaj Pandivirilia, to prawdopodobnie mamy w Polsce tylko jeden gatunek, który do niego należy i jest nim właśnie P. eximia. Mimo to nie wykluczam, że mogą występować także inne, tylko po prostu brakuje mi o nich informacji.
Pandivirilia eximia to dość spora muchówka, która dorasta do 1,5 – 1,7 cm. Pomiędzy samicą i samcem występuje dość wyraźny dymorfizm płciowy. Odwłok samicy jest mocno wydłużony, a do tego w całości czarny i mocno błyszczący. Można też na nim dostrzec kilka, szarych plam w kształcie trójkątów. Odwłok samca nie jest aż tak długi, a do tego brakuje na nim połysku. Dodatkowo jest pokryty licznymi, białawym włoskami, które często układają się w efektowne plamy. U obu płci, na czarnym przedpleczu można dotrzeć dwie, jasne linie, które ciągną się przez jego środek.
Gdzie go można spotkać?
Z tego co obserwuję, jest to zdecydowanie leśny gatunek. Czasami go widuję, jak przesiaduje na liściach i łodygach roślin. Samice można również spotkać na piaszczystych ścieżkach, gdzie składają jaja. Nie wiem, jak to jest z jego występowaniem w Polsce, ale jest raczej rzadkim gatunkiem. Osobiście widuję go pojedynczo, choć regularnie. Zawsze jednak trafiają mi się tylko samice. Co do czasu występowania, to klucz do oznaczania Therevidae Przemysława Trojana z 1970 r. podaje, że można go obserwować od kwietnia do maja, ale nie do końca się z tym zgodzę. W kwietniu jeszcze ani razu go nie spotkałem, za to w maju już jak najbardziej tak i chyba właśnie w tym miesiącu jest najliczniejszy. Jedną obserwację miałem też na początku czerwca.
Tryb życia
Jak już wcześniej wspomniałem, dorosłe osobniki lubią przesiadywać na różnych roślinach. Nie są wtedy zbytnio ruchliwe i można im dość łatwo zrobić zdjęcia. Nie jestem do końca pewny, czym się żywią dorosłe osobniki, ale jeśli jest u nich tak, jak u innych dziewierkowatych, to najpewniej zlizują różne płyny, takie jak spadź mszyc czy nektar kwiatów. Mimo to, nigdy nie spotkałem tego gatunku na kwiatach, więc co do tego ostatniego mam spore wątpliwości. Pewne jest natomiast to, że samice ciągną do piaszczystych ścieżek. Przy odrobinie szczęścia, można je zauważyć, jak wsadzają odwłok w piasek, aby złożyć w nim jaja. Larwy, które się z nich wylęgną są drapieżne i żywią się różnymi, glebowymi bezkręgowcami, zwłaszcza larwami chrząszczy i innych muchówek.
Kontakt
Uwaga, zmiana adresu mailowego!
W razie jakichkolwiek pytań dotyczących bloga, owadów albo kupna zdjęć, możecie pisać na mojego nowego maila lub zajrzeć na mój profil Facebooka.
Zdjęcia oraz tekst, prezentowane na tym blogu są wyłącznie moją własnością. Kopiowanie i wykorzystywanie zdjęć bez mojej zgody (którą można uzyskać, jeśli się o nią poprosi) jest zakazane (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994r.Dz.U.Nr 24, poz. 83).
Wyjątek stanowi dział "Cztery strony świata", w którym zamieszczone zdjęcia pochodzą z internetowych zbiorów zdjęć z wolną licencją (przy każdym znajduje się odpowiednia informacja).