Owady znajdują się w jadłospisie wielu zwierząt, dlatego musiały opracować rozmaite metody obrony przed nimi. Niektóre wybrały podejście pacyficzne, czyli wolą po prostu uciec albo się ukryć. Inne postawiły na dużo bardziej agresywne podejście i gdy coś im zagraża, wykorzystują swoje żuwaczki, żądła i rozmaite chemikalia. To właśnie takim formom obrony przyjrzę się w tym artykule. Wykorzystałem w nim zarówno swoje zdjęcia (podpisane jako „zdjęcie własne”), jak i te na wolnej licencji. W artykule skupiłem się na gatunkach rodzimych. Pominąłem też pajęczaki, o nich pewnie napiszę kiedyś osobny artykuł.
Żuwaczki i kłujki
Wiele owadów jest wyposażona w duże i sprawne żuwaczki, które służą im do odgryzania fragmentów pożywienia. Gdy zostaną złapane przez drapieżnika, mogą je też wykorzystać do obrony. W taki sposób postępują np. duże chrząszcze z rodziny biegaczowatych (Carabidae) i kózkowatych (Cerambycidae), a także pasikoniki. Tego typu owady nie cieszą się popularnością wśród ludzi, no bo w końcu jak je polubić, skoro kąsają? Cóż, skoro udało nam się obłaskawić psy, które w samoobronie też potrafią się odgryźć, to podobnie może być z pasikonikiem, który przecież nie zaatakuje nas dla własnego widzimisię i jeśli nie będziemy go niepokoić, to on odwdzięczy nam się tym samym. Oczywiście wypadki się zdarzają. Może być tak, że jakiś pasikonik przypadkiem na nas wskoczy, my będziemy zdenerwowani, on będzie zaniepokojony i żuwaczki pójdą w ruch. Czy jednak można za to winić pasikonika, czy innego tego typu owada, skoro nawet podczas zabawy z psem czy kotem, też może się zdarzyć wypadek z udziałem ich kłów lub pazurów? Wychowywałem trzy psy, więc coś o tym wiem. Chociaż żuwaczki przydają się do obrony, to nie wszystkie owady są w nie wyposażone.
Muchówki i pluskwiaki mają zamiast nich kłujki. W ich przypadku sytuacja trochę się jednak komplikuje, ponieważ niektóre z nich atakują nas celowo, aby pozyskać naszą krew. Wśród muchówek są to głównie komary, natomiast u pluskwiaków prym wiedzie pluskwa domowa. Ukąsić mogą też jednak gatunki drapieżne, czyli np. łowiki i wodne pluskwiaki. Pamiętajmy jednak, że tego rodzaju owady robią to wyłącznie w samoobronie. Taki łowik nie zrobi nam krzywdy, nawet jeśli na nas usiądzie i zechce nas wykorzystać jako punkt obserwacyjny. Sytuacja się zmieni, gdy wpadniemy na pomysł, aby złapać go do ręki i lekko ścisnąć. Jest wówczas wielce prawdopodobne, że potraktuje nas kłujką i odczujemy to bardzo dotkliwie. Coś mi jednak mówi, że w analogicznej sytuacji, nasze zachowanie byłoby bardzo podobne i absolutne nie można mieć do niego o to pretensji. Po prostu najlepiej nie łapać łowików do ręki, w myśl powiedzenia: „nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe”. Z pluskwiakami jest podobnie. Te wodne kąsają nas głównie wtedy, gdy złapiemy je w nieodpowiedni sposób lub przypadkiem na nie nadepniemy bosą stopą, podczas brodzenia w płytkiej wodzie. Żaden nie rzuci się na nas, aby zrobić nam krzywdę dla własnego widzimisię, czym zdecydowanie różnią się od ludzi.
Chociaż pod względem zachowań obronnych muchówki i pluskwiaki przypominają chrząszcze i pasikoniki, to jednak jest pomiędzy nimi zasadnicza różnica. U tych pierwszych mamy do czynienia nie tylko z samym kłuciem, ale także z zatrutą śliną oraz innymi nieprzyjemnymi substancjami, które mogą potęgować ból. Te substancje są zazwyczaj wymierzone w owady na które polują, ale jeśli przy okazji mogą wywołać ból u napastnika i tym samym zniechęcić go do ataku, to oczywiście chętnie z tego korzystają.
Żądło
Chociaż nasączona trującą śliną kłujka pluskwiaka może nas przestraszyć, to daleko jej do najgroźniejszej broni owadów, czyli żądła. Taką formą obrony dysponują żądłówki (Aculeata), czyli dobrze nam znane osy i pszczoły. Tutaj muszę jednak zaznaczyć, że w żądła są wyposażone jedynie samice tych owadów. Dlaczego? Żądło to nic innego, jak zmodyfikowane pokładełko, czyli narząd służący samicom do składania jaj, w trudno dostępnych miejscach. Z pokładełkiem możemy się spotkać u rozmaitych owadów. U większości chrząszczy wysuwa się ono z tylnej części odwłoka i chowa się, gdy nie jest już potrzebne. U wielu innych owadów, jest jednak na stałe przymocowane do tyłu odwłoka i nie może być chowane. Często jest ono tak duże, jak sam owad i na pierwszy rzut oka może wyglądać jak groźna szabelka lub igła służąca do obrony. Takie pokładełka mają np. pasikoniki, niektóre muchówki (np. samica pióroroga, Tanyptera atrata) i błonkówki, przy czym w przypadku tych ostatnich chodzi głównie o prymitywniejsze gatunki z grupy rośliniarek (Symphyta) oraz rodziny gąsienicznikowatych (Ichneumonidae). Pokładełka służą jednak wyłącznie do składania jaj i nie musimy się bać owadów, które je posiadają.
Jak to jednak z owadami bywa, istnieją wyjątki pokazujące, że od pokładełka do żądła jest krótka droga. Chodzi mi o gąsieniczniki z rodzaju sierpoń (Ophion spp.) i kilku pokrewnych rodzajów, które można zwykle poznać po żółtym ubarwieniu. Mimo, że posiadają pokładełka służące im do składania jaj w ciałach gąsienic, to w sytuacji zagrożenia mogą je wykorzystać do ukłucia napastnika. Można więc powiedzieć, że posiadają coś w rodzaju prymitywnych żądeł. Co więcej, zanim gąsienicznik złoży jaja w ciele owada, to wcześniej używa swego pokładełka, aby wpuścić do jego ciała substancję, która go sparaliżuje. Żądła pełnią podobną funkcję, z tą jednak różnicą, że służą do wpuszczania jadu. Jad jadowi jednak nie równy i u różnych błonkówek może mieć różny skład chemiczny oraz funkcję.
Pszczoły miodne potrzebują jadu, aby bronić swoich gniazd, dlatego jest u nich bardzo toksyczny, a żądło do jego aplikowania cechuje się specyficzną budową. Na pewno słyszeliście o tym, że jak pszczoła użądli, to zaraz ginie. Dzieje się tak dlatego, że jej żądło zaopatrzone jest w haczyki, które uniemożliwiają jego wyciągnięcie z ciała ssaka lub ptaka. Pszczoła oczywiście próbuje to zrobić, ale tylko przez to rozrywa swój odwłok, a od jej ciała zostają oderwane mięśnie i układ nerwowy. Pszczoła ginie w najgorszy możliwy sposób, ale poświęcenie nie idzie na marne. Impulsy z wyrwanego zwoju nerwowego wciąż są przesyłane do mięśni, które wykonują rytmiczne skurcze pompujące. Innymi słowy, żądło tkwiące w ciele napastnika ciągle pracuje i wtłacza jad do ciała drapieżnika, powodując u niego większy ból. Tym samym rośnie szansa, że w końcu sobie odpuści i zostawi w spokoju ul, który wcześniej zaatakował. Jednym z takich drapieżników jest niedźwiedź i żeby mieć z nim jakiekolwiek szanse, pszczoły po prostu musiały opracować mechanizm obronny, który odczuje na własnej skórze.
Inne błonkówki zwykle nie mają tak potężnych wrogów, dlatego w większości przypadków nie potrzebują tak silnego jadu. Dodatkowo, jad często jest im potrzebny do zupełnie innych zadań, dlatego robią co tylko się da, aby uniknąć jego marnowania. Najlepszym przykładem są osy, które potrzebują jadu przede wszystkim do uśmiercania owadów, na które polują i kwestie obronne schodzą u nich na drugi plan. Z drugiej jednak strony, nie oznacza to, że całkowicie zaniedbują tą kwestię. Ich żądła są proste, bez zadziorków, co oznacza, że mogą ich używać wielokrotnie. Chociaż ich jad jest zwykle mniej toksyczny od jadu pszczół, to bywa równie skuteczny, przez zawarte w nich substancje, które potęgują pieczenie. Dotyczy to również szerszenia, który często uchodzi za najgroźniejszego owada w Polsce. Niesłusznie. Jego jad jest mniej zjadliwy od jadu pszczoły miodnej, jednak za sprawą zawartą w nim dużą ilość acetylocholiny, jego użądlenie jest bardziej bolesne. Taktyka os jest więc taka, aby zdać drapieżnikowi jak największy ból, przy użyciu jak najmniejszej ilości cennego jadu. Dlatego działają szybko i sprawnie, aby nie ryzykować za bardzo swojego życia. Kolonie os są zwykle dużo mniej liczne, niż kolonie pszczół, więc nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele zgonów, bo miałoby to dla niej poważne, negatywne konsekwencje.
Kwas mrówkowy
W żądła są też wyposażone niektóre prymitywniejsze gatunki mrówek, zwłaszcza z podrodziny Myrmicinae. Najbardziej znanymi są wścieklice (Myrmica spp.), nazywane także czerwonymi mrówkami. Choć nie są agresywne, to potrafią zaatakować w obronie gniazda, a ich użądlenia są dość bolesne. Bardziej rozwinięte gatunki stawiają na broń chemiczną w postaci kwasu mrówkowego (CH2O2), który przydaje się zarówno do obrony jak i zdobywania pokarmu. Najłatwiej możemy to zaobserwować u leśnych mrówek z rodzaju Formica, które w obronie mrowiska potrafią go wystrzeliwać na odległość od 0,5 do nawet 1,5 m! Kwas mrówkowy jest cuchnący, a jeśli dostanie się do oczu, to może je podrażnić. Co więcej, mrówki leśne kąsają napastnika żuwaczkami i polewają ranki kwasem mrówkowym, aby wywołać większy ból. Oczywiście wskoczenie na napastnika, aby go ukąsić może być ryzykowne, ale podobnie jak w przypadku pszczół, mrówek jest tak dużo w gnieździe, że mogą sobie pozwolić na tak ryzykowne zachowanie. Kwas mrówkowy w ciałach mrówek sprawia też, że są paskudne w smaku i wiele drapieżników omija je z daleka.
Chociaż mogłoby się wydawać, że kwas mrówkowy jest zarezerwowany tylko dla mrówek, to w rzeczywistości jest on bardzo popularny w świecie przyrody. Wykorzystują go m.in. pszczoły, skorpiony, meduzy oraz pokrzywy. Bardzo ciekawym przykładem jest gąsienica widłogonki siwicy (Cerura vinula), która w sytuacji zagrożenia, potrafi wystrzelić kwas mrówkowy w kierunku napastnika, podobnie jak mrówki. Kwas mrówkowy jest też obecny w wydzielinach chrząszczy, np. biegaczowatych. W sytuacji zagrożenia, rozpryskują cuchnącą, drażniącą wydzielinę z gruczołów na końcu odwłoka. Mimo, że może być połączeniem kwasu mrówkowego z węglowodorami i estrami, to mogą też korzystać z innych mieszanek chemicznych. Substancje wydzielane przez biegacze nie tylko podrażniają skórę i oczy, ale też strasznie cuchną i naprawdę ciężko je zmyć z ubrań, dlatego zdecydowanie nie warto ich brać do ręki. Jeśli cuchnąca wydzielina zawiedzie, biegacze mogą się też bronić swoimi żuwaczkami, tak jak wspomniałem na początku artykułu.
Groźne toksyny chrząszczy i motyli

Strzel bombardier (Brachinus explodens) – martingrimm/iNaturalist/CC-BY-NC 4.0
Skoro o biegaczowatych mowa, to nie sposób pominąć tych z rodzaju Brachinus, których mamy w Polsce dwa gatunki. Najbardziej znanym jest strzel bombardier (B. explodens), który nie bez powodu otrzymał taką nazwę. Zagrożony strzela gorącą, silnie drażniącą substancję, która jest mieszaniną hydrochinonu, toluhydrochinonu, nadtlenku wodoru i tlenków azotu. W wyniku gwałtownej reakcji chemicznej, płyn rozgrzewa się do prawie 100°C i wylatuje z końca odwłoka w akompaniamencie charakterystycznego odgłosu i obłoczkach dymu. Wygląda to tak, jakby chrząszcz strzelał z autentycznej armaty. Wystrzał ten jest na tyle silny, że potrafi odepchnąć atakującą go mrówkę na pewną odległość. Każdy strzał składa się z całej serii mniejszych wystrzałów, których w ciągu sekundy może być nawet 500! Choć strzel bombardier i strzel łoskotnik (B. crepitans) występują w Polsce, to szansa na ich spotkanie jest minimalna, ponieważ prowadzą skryty tryb życia (zwykle chowają się pod kamieniami) i rzadko się je widuje. Kontakt z wydzieliną naszych strzeli może być nieprzyjemny, ale wielka krzywda nam się od tego nie stanie.

Żarlinek (Paederus sp.) – nakarb/iNaturalist/CC-BY-NC 4.0
Inaczej może być w sytuacji, gdy będziemy mieć bezpośredni kontakt z pederyną (C25H45NO9), czyli złożonym amidem o silnych właściwościach drażniących. Znaleźć ją można u niektórych kusakowatych (Staphylinidae), konkretnie u żarlinków (Paederus spp.) i przedstawicieli rodzaju Paederidus. Pederyna znajduje się w ciele tych chrząszczy i nie może być wydzielana na zewnątrz, tak jak ma to miejsce u biegaczowatych. To oznacza, że aby się nią zatruć, trzeba by takiego kusaka zjeść albo rozgnieść na skórze. Nikomu tego nie życzę, ponieważ pederyna może spowodować poparzenia skóry, które mogą się skończyć bolesnymi, trudno gojącymi się bąblami. W najgorszym wypadku, gdy taki chrząszcz wpadnie przypadkiem do oka, może to doprowadzić nawet do jego uszkodzenia. Chociaż żarlinki są spotykane w całej Polsce, to poparzenia pederyną są sporadyczne. Dużo większy problem stanowią gatunki tropikalne, które potrafią się pojawiać masowo. O tym, że żarlinki mogą być groźne, ostrzegają jaskrawym ubarwieniem. Wiele ptaków to jednak ignoruje i zjada je bez przeszkód. Inaczej jest z małymi bezkręgowcami, np. pająkami, które po pierwszym ataku rezygnują z kolejnych prób.
Jeszcze bardziej znaną toksyną chrząszczy, jest kantarydyna (C10H12O4), czyli jeden ze znaków rozpoznawczych majkowatych (Meloidae). Kantarydyna to żółta, oleista ciecz, o silnych właściwościach trujących. 0,02-0,03 gram tej substancji jest wstanie zabić człowieka. W przeciwieństwie do żarlinków, majkowate potrafią ją wydzielać na zewnątrz swojego organizmu, ale nie są wstanie jej wystrzelić ani zaaplikować w inny, podobny sposób. Żeby się zatruć, trzeba by zjeść takiego chrząszcza, co raczej nie powinno się zdarzyć. Nieprzyjemności mogą też wyniknąć z bezpośredniego kontaktu z tą substancją, ponieważ wchłania się przez skórę. Na szczęście od jednego takiego chrząszcza nic wielkiego nam się nie stanie i co najwyżej pojawi się podrażnienie lub pęcherzyki na skórze. Ciekawostką jest fakt, że kantarydyna była kiedyś wykorzystywana w celach medycznych. Dodawano ją m.in. do eliksirów miłości, choć można wątpić, czy tego typu specyfiki były na pewno bezpieczne.
Chrząszcze to prawdziwe, żywe fabryki rozmaitych toksyn, o których można by jeszcze długo pisać. Nie tylko one potrafią się jednak bronić w ten sposób. Pluskwiaki też wydzielają rozmaite substancje obronne, choć najczęściej ograniczają się one jedynie do nieprzyjemnego zapachu i paskudnego smaku samych pluskwiaków. Groźniejsze toksyny miewają w sobie niektóre motyle. Najlepszym przykładem są kraśniki (Zygaena spp.), które ostrzegają drapieżniki, że są trujące, za pomocą swoich jaskrawych barw (ich skrzydła są niebieskie z czerwonymi plamkami lub smugami). W ich organizmach kryje się cyjanowodór (HCN), czyli jedna z najgroźniejszych toksyn na świecie, wykorzystywana jako broń chemiczna i wpisana do 3 konwencji o zakazie broni chemicznej. Zakazy nie dotyczą jednak kraśników, które wykorzystują go do obrony przed drapieżnikami i to na wszystkich etapach swojego rozwoju. Nie są go jednak wstanie wydzielać i można się nimi zatruć jedynie, gdy się je zje. Cyjanowodór, podobnie jak kwas mrówkowy, jest dość powszechny w świecie przyrody, zwłaszcza w królestwie roślin. Można go znaleźć m.in. w pestkach migdałów, brzoskwiń i wiśni. Jeśli chodzi o kraśniki, to pozyskują go na etapie gąsienic, podczas odżywiania się roślinami. W razie potrzeby mogą go też same wytworzyć.
Parzące włoski

Gąsienice korowódki dębowej (Thaumetopoea processionea) – Wolf-Achim and Hanna Roland/iNaturalist/CC-BY-NC
Skoro o motylach mowa, to nie można pominąć kwestii gąsienic i ich włosków, które dla wielu drapieżników bywają barierą nie do sforsowania. Dotyczy to zwłaszcza małych ptaków, które często mają kłopot z ich połknięciem. Co więcej, włoski mogą się delikatnie wbijać w skórę i powodować jej podrażnienie. Dlatego nie powinno się dotykać żadnych, włochatych gąsienic. Niektóre gatunki są zdecydowanie groźniejsze niż pozostałe. Przykładem mogą być gąsienice korowódek (Thaumetopoea spp.), których włoski nie tylko podrażniają skórę, ale mogą też powodować wysypkę, obrzmienia, gorączkę, duszności, a czasami nawet silne zapalenie oczu i dróg oddechowych. Co więcej, wcale nie trzeba ich dotykać, aby mieć nieprzyjemny kontakt z włoskami. Te są bowiem roznoszone przez wiatr i przez samo tylko oddychanie, mogą się dostać do naszych dróg oddechowych. Gąsienice korowódek lubią się pojawiać masowo. Zgodnie z nazwą wędrują w korowodach, czyli jedna za drugą. W 2019 r. gąsienice korowódek pojawiły się masowo w Niemczech. W Polsce są o wiele rzadsze, a znaleźć je można właściwie tylko na zachodzie. Kłopoty mogą też sprawiać gąsienice brudnic (Lymantrinae), których włoski też mają właściwości drażniące. Co więcej zdarza im się pojawiać masowo w lasach, dlatego jeśli natrafimy na duże zgrupowanie tych gąsienic w jednym miejscu, to lepiej się do nich nie zbliżać.
Dlaczego sierpoń żółty żądli lub gryzie ludzi w każdym razie traktuje ich jakimś jadem zupełnie niesprowokowany Już co najmniej trzy razy zostałem dziabnięty przez to coś wieczorem. Sąsiad też Nie jestem 100% pewny czy to jego sprawka bo to zaraz odlatuje. w każdy razie w mieszkaniu nic innego podejrzanego nie znalazłem. Jednak głównie można zostać upalonym da zewnątrz po zmierzchu. O ile larwa złotooka gryzie chyba z głodu gdy dłuższy czas siedzi na ręce, to to latające osopodobne nie powinno mieć żadnego interesu.