Owady opracowały cały szereg mechanizmów, które pozwalają im się obronić przed różnymi drapieżnikami. Część z nich wtapia się w otoczenie, inne naśladują groźne gatunki, a jeszcze inne wydzielają cuchnące wydzieliny. Niektóre gatunki postawiły jednak na nietypowe formy obrony, które trudno jednoznacznie zaklasyfikować. W tym artykule przyjrzę im się bliżej. Część zdjęć, które w nim zobaczycie pochodzi z wolnej licencji, natomiast te, które opisałem, jako „zdjęcie własne” są moje.
Fałszywe oczy
Niektóre gatunki owadów, zamiast uciekać, wolą spróbować odstraszyć napastnika, a w razie potrzeby, stanąć z nim do bezpośredniej konfrontacji. Najlepszym przykładem są modliszki. Zazwyczaj polegają na swojej umiejętności do wtapiania się w otoczenie, ale czasami ta metoda może je zawieść. Gdy drapieżnik je odkryje, a modliszka nie będzie wstanie uciec, wówczas przybiera odstraszającą pozą. Unosi przednią część ciała do góry, ustawia płasko swoje przednie odnóża, podnosi do góry skrzydła i syczy. U niektórych tropikalnych gatunków, na tylnych skrzydłach znajdują się rysunki przypominające wielkie oczy, co na pewno może jeszcze bardziej podziałać na wyobraźnię drapieżnika. Jeśli zaś i to nie pomoże, modliszka może przystąpić do ataku. Jej przednie odnóża, a konkretnie znajdujące się na nich ostre kolce i pazurki, mogą podrapać napastnika. Do tego dochodzą jeszcze jej żuwaczki, którymi może boleśnie ukąsić. Nie ma co tu kryć, nastawienie modliszek jest bardzo wojownicze, czy to do drapieżników, czy to do swoich ofiar.
Nie wszystkie owady mają jednak tak pokaźny wachlarz umiejętności i element zaskoczenia może być w ich przypadku jedyną deską ratunku. Przykładem może być nastrosz półpawik (Smerinthus ocellata), czyli duży motyl nocny należący do rodziny zawisakowatych (Sphingidae), który w ciągu dnia przesiaduje na pniach i gałęziach drzew. Bardzo łatwo go można przeoczyć, ponieważ całkiem dobrze wtapia się w otoczenie. Gdy jednak jakiś drapieżnik go wykryje i spróbuje zaatakować, odsłania swoje tylne skrzydła, na których widnieją wielkie, straszne oczy. Drapieżnik może się wystraszyć i odpuścić, a jeśli nawet po chwili zawahania dalej będzie próbował go upolować, to nastrosz może wykorzystać tę krótką chwilę i uciec. To jedyne co mu pozostaje, ponieważ w przeciwieństwie do modliszki nie ma żadnych narządzi, które pozwalałyby mu atakować napastnika.
Wielkie, straszne oczy to częsty motyw u wielu motyli, także dziennych. Jest nawet cała grupa motyli zwanych oczennicami (Satyrinae), które mają fałszywe oczy na przednich i tylnych skrzydłach. W ich przypadku nie chodzi jednak o to, by zaskoczyć drapieżnika, ale żeby go zmylić. Drapieżnikowi zależy, aby po schwytaniu ofiary, szybko ją unieruchomić, dlatego atakuje w głowę, żeby ją szybko zabić. Bez głowy nie da się długo pożyć, ale z uszkodzonymi skrzydłami da się jako tako funkcjonować. Właśnie dlatego motyle mają fałszywe oczy na skrzydłach; po prostu wolą, by drapieżniki celowały w nie, a nie w głowę. Niektóre motyle, np. ogończyki czy pazie mają nawet ogonki na tylnych skrzydłach, które imitują czułki, dzięki czemu jest jeszcze większa szansa, że drapieżnik uderzy w skrzydła, a nie w prawdziwą głowę.
Zaskakujące piski, skrzypienia i trajkotanie
Drapieżniki można odstraszać nie tylko wyglądem, ale też dźwiękami. Wyobraźcie sobie, że któryś z nich atakuje owada, a ten nagle ni z tego, ni z owego zaczyna piszczeć albo skrzypieć. Drapieżnik jest przez chwilę skołowany, ale prędzej czy później orientuje się, że to nic groźnego i chce zaatakować. Wtedy jest już jednak za późno, bo ofiara wykorzystuje chwilę jego wahania i ucieka. Właśnie taki mechanizm obronny stosują niektóre chrząszcze, głównie kózkowate (Cerambycidae) i stonkowate (Chrysomelidae). Dźwięki wydobywają zwykle w ten sposób, że pocierają tarczką o tylną krawędź przedplecza. Przykładem jest zgrzytnica zielonkawowłosa (Agapanthia villosoviridescens), której nazwa nawiązuje właśnie do wydawanych przez nią dźwięków, przypominających trochę zgrzytanie. Innym takim chrząszczem jest poskrzypka liliowa (Lilioceris lilii), która lubi uszkadzać rośliny w naszych ogródkach. Ona też wydaje z siebie specyficzne dźwięki, gdy poczuje się zagrożona.
Piszczeć potrafi także zmierzchnica trupia główka (Acherontia atropos), czyli największy motyl w naszym kraju. Już sam jej wygląd jest przerażający, ale potencjalnych wrogów raczej nie ruszy to, że ma na tułowiu wizerunek ludzkiej czaszki. Dużo bardziej na ich wyobraźnie może podziałać żółto-czarny odwłok, który może się skojarzyć z szerszeniem. Pomóc mogą też piskliwe dźwięki, które są słyszane ze sporej odległości. Najpewniej powstają wtedy, gdy motyl przepuszcza powietrze przez swoje przetchlinki. Niektórzy podejrzewali, że takie dźwięki służą jej do obłaskawiania pszczół, ponieważ zmierzchnica lubi się zakradać do uli, aby podkradać ich miód. Bardziej prawdopodobne jest jednak to, że głośne piski służą właśnie do odstraszania napastników.

Trajkotka czerwona (Psophus stridulus) – Wikimedia Commons/kOchstudiO/CC BY-SA 3.0 de
Efekty dźwiękowe czasami jednak nie wystarczą, ale gdy się je połączy z efektami wizualnymi, wówczas powstaje kombinacja, która może zrobić wrażenia na każdym drapieżniku. Taki patent wykorzystuje trajkotka czerwona (Psophus stridulus), czyli krewniak dobrze nam znanych koników polnych. Spotkać ją można na suchych, piaszczystych terenach, zwłaszcza na obrzeżach lasów. Zwykle polega na swoim kamuflażu, jednak, gdy zajdzie taka potrzeba, wzbija się w powietrze i odlatuje na pewną odległość. Trzeba przyznać, że robi to spektakularnie. Gdy rozwija swoje skrzydła, oczom drapieżnika ukazuje się jaskrawo czerwona, druga para, która ma za zadanie go zdezorientować. To jednak nie wszystko. Do tego dochodzi jeszcze dźwięk, który wydaje trajkotka, gdy leci w powietrzu. Przypomina on właśnie takie trajkotanie i służy temu, by wzmocnić dezorientujący efekt skrzydeł.
Udawanie trupa
Najprostszą metodą uniknięcia pożarcia jest po prostu ucieczka, jednak ta, nie zawsze jest taka łatwa, jak mogłoby się wydawać. Siedzi sobie taki chrząszcz na łodydze rośliny i uciekać może właściwie tylko w górę i w dół. Dodatkowo niektóre gatunki są naprawdę powolne. Rzecz jasna pozostają jeszcze skrzydła, ale je też trzeba rozwinąć, co zajmuje trochę czasu. Drapieżnik może łatwo wykorzystać tę chwilę i pozbawić owada życia. Co w takiej sytuacji zrobić? Ano można np. podkurczyć nogi i po prostu spaść z rośliny, na której się siedzi. Owad to nie ssak i upadek z większej wysokości nie jest dla niego szczególnie groźny, zwłaszcza gdy ma pod sobą cały gąszcz roślin, wśród których może bezpiecznie wylądować. Widząc coś takiego, wiele drapieżników po prostu rezygnuje z jego szukania. Taką metodę stosują np. chrząszcze z rodziny stonkowatych (Chrysomelidae) i ryjkowcowatych (Curculionidae). Dobrym przykładem jest kulczanka kosaćcówka (Lixus iridis), którą można znaleźć na roślinach baldaszkowatych. Choć prezentuje się naprawdę ciekawie, to przez skłonności do spadania z roślin jej fotografowanie jest prawdziwym koszmarem. Inne owady, zamiast spadać z roślin, po prostu się chowają po drugiej stronie liścia czy łodygi i robią tak za każdym razem, gdy tylko się na nie spojrzy.
Spadanie z roślin to jednak nie wszystko. Czasami trzeba się posunąć jeszcze dalej i zacząć udawać martwego. To kolejna taktyka obronna wielu chrząszczy, ale też innych owadów, które liczą na to, że drapieżnik nie połasi się na ofiarę, która nagle wyzionęła ducha. Takie owady nieruchomieją i pozostają w tej pozycji przez wiele minut, a nawet godzin. Zjawisko to nazywa się tanatozą i jest spotykane nie tylko wśród owadów, ale też innych zwierząt. Najbardziej znanym gatunkiem lubiącym udawać martwego jest zaskroniec, który dodatkowo wydziela cuchnącą wydzielinę, tak jakby samo unieruchomienie mu nie wystarczało.
Odrzucanie kończyny
Czasami, gdy drapieżnik zdoła namierzyć ofiarę, po prostu nie ma wyjścia i trzeba się poświęcić lub przynajmniej poświęcić kawałek siebie. Wspomniałem już o motylach z fałszywymi oczami na skrzydłach, które wolą, by drapieżniki atakowały je, zamiast głowy z prawdziwymi oczami. Oprócz nich są też stawonogi, które celowo odrzucają swoje nogi albo czułki, aby w ten sposób odwrócić uwagę drapieżnika. Taka porzucona noga często jeszcze podryguje, aby dodatkowo wzmocnić efekt. Taki mechanizm obronny zwany jest autotomią i najlepiej go widać u gatunków długonogich, czyli np. koziułek, prostoskrzydłych i pajęczaków, zwłaszcza kosarzy. Bez jednej czy nawet dwóch nóg, da się przeżyć, zwłaszcza gdy w zapasie jest jeszcze kilka. Niestety, to nie oznacza, że zawsze mogą liczyć na ich odrośnięcie. Dorosłe owady nie rosną i dotyczy to także ich części ciała. Dlatego, gdy któryś straci odnóże, to będzie musiał się z nim pożegnać na zawsze. Inaczej jest z osobnikami młodymi, które ciągle linieją i stają się większe. Te mogą liczyć na regenerację utraconej kończyny, a im wcześniej ją straciły, tym większa szansa, że odrośnie im w całości. Larwy koziułek nie mogą na to liczyć, bo w ogóle nie mają nóg, ale już młode prostoskrzydłe czy modliszki jak najbardziej.