W ostatnim tygodniu, wyprawa do Ostródy przyniosła mi naprawdę wiele wrażeń. Dzięki niej udało mi się spotkać mnóstwo niezwykłych gatunków owadów. Jednym z nich był zgłąb. Stałym czytelnikom tego bloga, wspomniana nazwa powinna być już dobrze znana. Dwa lata temu, na przełomie maja i czerwca również udało mi się spotkać to stworzenie, tyle że w rezerwacie „Las Warmiński.” Wtedy jednak spotkałem inny gatunek, bo Megarhyssa cf. rixator. Tym razem, trafił mi się natomiast Megarhyssa cf. vagatoria. Początkowo jednak, gdy po raz pierwszy spotkałem się z tą błonkówką, byłem pewien, że udało mi się trafić na jego kuzyna Megahyssa perlata (kiedyś znanego jako Megarhyssa gigas). Kilka dni później, po dokładniejszej analizie tych owadów oraz siedzeniu przy niemieckim kluczu do ich oznaczania, okazało się jednak, że to właśnie M. vagatoria. Oczywiście najprawdopodobniej. Pamiętajmy, że ten rodzaj jest bardzo trudny w identyfikacji, a 100 % pewności można mieć jedynie badając je pod mikroskopem.
Wygląd
Megarhyssa to rodzaj skupiający w sobie największe rodzime błonkówki… a można zaryzykować stwierdzenie, że jedne z największych rodzimych owadów w ogóle. Dorosłe samice tych błonkówek mogą osiągać długość ponad 4 cm. Dodatkowo, każda taka samiczka, jest „uzbrojona” w pokładełko długie na ponad 8 cm! Sumując to, wychodzą nam owady o długości ponad 12 cm! I dotyczy to także naszego gatunku. Pod względem wyglądu, samica Megarhyssa vagatoria jest długa, ale za to smukła i dość delikatna, dlatego pod względem masy, biją ją inne błonkówki, chociażby bryzguny czy trzpienniki. Pod względem ubawienia, zgłąb niemal po całości jest pomarańczowo-żółty. Nieliczne elementy budowy ciała, a także czułki i pokładełko są ciemno brązowe, a czasem wręcz czarne. Na głowie znajdują się długie czułki, para dość sporych, brązowych oczu oraz aparat gębowy. Na tułowiu mamy dwie pary skrzydeł, a także długie, smukłe odnóża. Odwłok jest podłużny, rozszerzający się ku tyłowi. Na trzecim, czwartym i piątym segmencie mamy po jednej, żółtej plamce. Warto na nie zwrócić uwagę, gdyż jest to jedna z cech pozwalających odróżnić ten gatunek od kuzynów (u innych zgłąbów wspomniane trzy plamki mają inny kształt i wielkość). Na jego zakończeniu mamy długie pokładełko składające się z trzech części. „Główne” pokładełko ukryte jest wewnątrz dwóch pozostałych części, które stanowią coś jakby „pokrowiec,” w którym jest ono chowane podczas spoczynku.
Samce są mniejsze od samic, znacznie ciemniej ubarwione… ale przyznam że na ich temat mam niewiele informacji, więc bardziej się o nich nie rozpisze.
Gdzie go można spotkać?
Niestety nie mam danych na temat jego rozprzestrzenienia. Osobiście spotkałem go w Ostródzie, zaś wcześniej widziałem podobnie ubawionego zgłąba w okolicach jeziora Kośno, więc możliwe, że jest dość rozprzestrzeniony w województwie warmińsko-mazurskim.
Wszyscy przedstawiciele rodzaju Megarhyssa, w tym również nasz gatunek, znajdują się na czerwonej liście z kategorią LC, czyli najmniejszej troski.
Tryb życia
Naszą bohaterkę spotkałem na ścieżce prowadzącej wokół Jeziora Czarnego, małego zbiornika wodnego w lasach Ostródy, który jest rezerwatem przyrody (ze względu na obecność rzadkiej, podwodnej rośliny poryblinu, którego tak po prawdzie już w tym jeziorze dawno nie ma, ale rezerwat i tak pozostał). Kręciła się wokół leżącej na ziemi brzozowej gałęzi… niestety nie chciała pozować i dała nogę. Kiedy jednak przyjrzałem się bliżej gałęzi okazało się, że siedzi na niej druga samiczka. Nie odleciała, gdyż jej pokładełko było już wbite w drewno, a to oznaczało, że jest już bardzo zajęta. Czym? Zgłąby są parazytoidami innych błonkówek, głównie z rodziny trzpiennikowatych (szczególnie chętnie atakują żaługi, Tremex fuscicornis). Samice po kopulacji zmuszone są odnaleźć larwę takiego trzpiennika, a jako że te żerują ukryte w drewnie, nie jest to wcale łatwe zadanie. Kiedy samiczka przysiądzie na fragmencie drewna, wówczas zaczyna go opukiwać swoimi czułkami. W ten sposób próbuje zlokalizować larwę, dzięki wywoływanym przez nią drganiom, a także gazom, powstałym w wyniku rozkładu odchodów larw trzpiennikowatych, przez grzyby. Wyniuchanie gazów, przez grubą warstwę drewna? To pokazuje jak dobry zmył powonienia posiadają te błonkówki. Kiedy samiczce uda się już odnaleźć larwę, wówczas prostuje swoje nogi, prostuje swój odwłok, „rozpakowuje” swoje pokładełko i przystępuje do wbicia go w drewno (albo idzie na łatwiznę i wbija je w otwór wydrążony przez jakiegoś innego owada), a następnie w ciało ofiary (szczegóły tego procesu opisałem przy okazji Megarhyssa cf. rixator). Kiedy pokładełko wejdzie w ciało larwy trzpiennikowatego, samica wpuszcza w jego ciało paraliżującą toksynę, a następnie składa jajeczka (później wylęgają się z nich larwy, które stopniowo pożerają larwę trzpiennika od środka, aż w końcu przychodzi czas przepoczwarczenia się).
I właśnie to miałem okazję zaobserwować. Po tym procederze samiczka znów się wyprostowała, usiłując wyciągnąć swoje pokładełko. I wtedy zobaczyłem coś, co mnie naprawdę zaskoczyło. Pojawiła się druga samiczka, która najwyraźniej zwietrzyła, że tam, gdzie jest jej „znajoma,” są też larwy, w których można złożyć swoje jajeczka. Niestety nie udało mi zaobserwować by i ta druga zechciała wbić swoje pokładełko. Była bardzo ruchliwa, z zaciekawieniem krążyła wokół drugiej samiczki, ale ostatecznie odleciała razem z tą drugą. Postanowiłem więc zbierać się stamtąd i iść dalej, bo i też komary zaczęły dawać się poważnie we znaki. Zrobiłem więc jeszcze kawałek spaceru wzdłuż tej ścieżki, ale po kilkuset metrach zawróciłem, ponieważ zaczął mnie gonić czas i trzeba było się śpieszyć na busa. Kiedy wracałem okazało się, że obie samiczki wróciły. Jedna z nich znów z wbitym w drewno pokładełkiem, a druga znów ruchliwa, szukała dla siebie odpowiedniego miejsca. Tym razem jednak, dałem im już spokój, bo i tak sporo już im zdjęć zrobiłem.
Zdjęcia sa rewelacyjne ! 😉
Iście cudak… ale bardzo ciekawy cudak. Dzięki za artykuł!
Dzisiaj (2018.06.14) widziałem tego owada pod Sobótką. Składała jaja w spróchniałej brzozie. Zrobiłem zdjęcie, nie zdążyłem sfilmować. W sumie dzień wyjątkowy, bo widziałem też Aleksandrettę obrożną na drzewie.