„W Polsce nie występuje.” Serio! Właśnie tak mam napisane w przewodniku „Owady” Heiko Bellmann’a, we fragmencie poświęconym opisowi podłatczyna białoplamka. Książka dla mnie niezwykle ważna, jedna z tych od których zaczynałem poznawanie owadów. Do dzisiaj zresztą zdarza mi się z niej korzystać, chociażby, żeby przypomnieć sobie jakąś nazwę łacińską. Jednakowoż, że tak posłużę się tym trudnym słowem, jak w każdej tego typu książce, trafiają się w niej różne „kruczki” i dotyczą one właśnie takich kwestii jak występowanie. Na całe szczęście życie elegancko weryfikuje książkowe niedopatrzenia. Kilka lat temu, podczas jednego z moich wypadów do Puszczy Piskiej na Mazurach, udało mi się trafić właśnie na tego podłatczyna. Przyznaje, było to dla mnie spore zaskoczenie. Czyżbym odkrył nowy gatunek dla naszego kraju? Gdyby w 100% zawierzyć tej książce, to pewnie tak. Na szczęście, dzięki internetowi udało mi się dowiedzieć o nim znacznie więcej, nie tylko tego, że występuje w naszym kraju, ale również jest dość pospolity. Jaki z tego morał? Ano taki, że najlepiej wszystko co pisane, weryfikować w prawdziwym życiu. Dobra, ale z tym morałem to może i się trochę pośpieszyłem. W końcu to dopiero początek artykułu!
Systematyka
Prawdę powiedziawszy, mamy oficjalnie tylko jeden gatunek z rodzaju Platycleis i jest nim właśnie P. albopunctata (choć co ciekawe, opisano do tej pory aż 10 podgatunków). Teoretycznie mamy jeszcze dwa, ale też nie do końca. Pierwszym z nich jest Platycleis grisea, który został jednak zdegradowany do podgatunku P. albopunctata i obecnie nazywa się Platycleis albopunctata grisea. W naszym kraju jest on bardzo rzadki, od dawna nie widziany, znany w przeszłości tylko z południa, m.in. z Pienin. Drugim jest Platycleis montana. Kiedyś w ogóle nie należał do tego rodzaju, lecz stanowił odrębny rodzaj Montana (tak, nazywał się wtedy Montana montana). Z jego występowaniem w naszym kraju jest jeszcze gorzej niż z podgatunkiem grisea i to do tego stopnia, że jest obecnie uznawany za gatunek wymarły. Wg. polskiego klucza do oznaczania prostoskrzydłych, istnieje możliwość występowania jeszcze dwóch innych gatunków z tego rodzaju. Pierwszy to Platycleis tessellata, znany kiedyś jako Platycleis intermedia. Ogólnie mało ciekawy i raczej nie ma szans, by u nas występował, więc jego sobie darujemy.
Znacznie ciekawszy jest drugi gatunek, czyli Platycleis affinis i jemu warto poświęcić więcej uwagi. Wprawdzie i jego próżno szukać w naszym kraju, ale jest zdecydowanie najsławniejszy z całego rodzaju, głównie za sprawą portali, takich jak Wirtualna Polska, Wykop, czy bardziej naukowego Odkrywcy.pl. Oprócz nich, pojawia się także na forach internetowych, ale o tematyce… kobiecej! Dlaczego? Ano dlatego, że samiec Platycleis affinis dysponuje… największymi jądrami w stosunku do swojego ciała i to spośród wszystkich gatunków zwierząt na świecie! Jego jądra stanowią bowiem 14% masy jego ciała, co oczywiście zwiększa jego reproduktywność, a więc… liczbę kopulacji z samiczkami. Tak, wiem, ma się skubany czym pochwalić, trochę więc można żałować, że nie ma go u nas, ale kto wie, może nasz albopunctatus również dysponuje sporym… przyrodzeniem, tylko że na razie nikt nie miał okazji tego zbadać. A skoro tak, to dla obecnych i przyszłych entomologów rysuje się tutaj naprawdę ciekawe pole do popisu!
No dobrze, wróćmy jednak do naszych rodzimych podłatczynów, a tych wbrew temu co wcześniej pisałem, wcale nam nie brakuje. Jest w końcu podłatczyn zielonoplamek (Metrioptera brachyptera), podłatczyn Roesela (Metrioptera roeseli) i wiele innych, tyle tylko, że wszystkie one należą do innego rodzaju, zaś z rodzajem Platycleis łączy je jedynie wspólna, Polska nazwa rodzajowa.
Wygląd
Platycleis albipunctatus, znany też w przeszłości jako Platycleis denticulata (pod taką nazwą widnieje w kluczu), to dość spory prostoskrzydły dorastający od 1,5 do 2,2 cm. Oczywiście skrzydła znacząco wystają za odwłok, dzięki czemu jego długość – razem z nimi – zdaje się być jeszcze większa. Dorosły podłatczyn dysponuje typowym, pasikonikowatym wyglądem, więc nie będę się tutaj rozpisywał, bo jaki jest koń… a tym wypadku pasikonik (w sensie zaliczania go do tej samej rodziny co pasikoniki z prawdziwego zdarzenia), to każdy na zdjęciach widzi. Z tego też względu od razu przejdziemy do ubarwienia. To jest najczęściej szare lub szaro-brązowe, niemalże piaskowe. Rzadko, bo rzadko, ale mogą się też trafić zielonkawe. Skrzydła ma wyraźnie cętkowane (znajdują się na nich liczne, białe plamki, od których wziął swoją nazwę), trochę jak u łatczyna brodawnika (Decticus verruciorus). A pro po skrzydeł, to te są bardzo dobrze rozwinięte. Podobnie zresztą jak długie, skoczne odnóża trzeciej pary. U samiczki, na zakończeniu odwłoka, mamy oczywiście szablaste pokładełko. Niezbyt długie, sięga raptem do końca skrzydeł, ale za to jest zakrzywione do góry, zupełnie jak pazur, no i jest też znacznie ciemniejsze od reszty ciała (poza jasną podstawą).
Gdzie go można spotkać?
W zasadzie to w całym kraju. Jest dość powszechny, zwłaszcza na suchych stanowiskach. Można go spotkać na nasłonecznionych obrzeżach lasów sosnowych, zrębach, wrzosowiskach oraz terenach piaszczystych z suchą roślinnością. Występuje od czerwca do końca października.
Tryb życia
Trzeba przyznać… mało kto słyszał o istnieniu takiego owada jak podłatczyn białoplamek. Nie jest tak wyróżniający się, jak duże pasikoniki czy czarne świerszcze polne. Generalnie jest bowiem bardzo płochliwym stworzeniem, uciekającym jak tylko zobaczy człowieka, dlatego bardzo trudno go wypatrzeć. Zaniepokojony natychmiast czmycha w roślinność bądź rozwija skrzydła i odlatuje (szczególnie przy wysokich temperaturach). Sam zresztą zamieszkuje dość specyficzne środowiska. Aktywny jest głównie po południu oraz wieczorami. Wówczas wychodzi m.in. na żer. Jak wiele innych średniej wielkości pasikoników, nasz białoplamek jest zdecydowanym wszystkożercą. Odżywia się zarówno roślinkami, jak również drobnymi owadami. Podczas ciepłych dni, samce chętnie koncertują, zaś wydawany przez nie dźwięk, został określony w niemieckiej Wikipedii jako „sisi-sisib”. Składa się on z delikatnych ćwierków, tworzących zwykle jeden werset złożony z czterech tonów. Przy wysokich temperaturach, każde takie „sisi-sisib” trwa około 0,2 s. Krótko, ale tych ćwierkań jest sporo, więc wychodzi z tego niezły koncert. A kiedy samczykowi uda się zwabić samiczkę, wówczas dochodzi między nimi do kopulacji. Po niej, samiczka wykorzystuje swoje pokładełko, by złożyć jajeczka w piaszczystej glebie oraz – znów według niemieckiej Wikipedii – również w suchych łodygach roślin.
Pokładełko niczym szpon jakiś smoczy!
można Cię podpytać jak fotografujesz prostoskrzydłe? Miałem parę podejść, ale za cholerę nic mi nie wychodzi ;-(. Rajnox odpada, bo nie ta wielkość kadru, bez rajnoxa giną szczegóły… Nie mam zupelnie pomysłu na te wielkie owady…
Duże owady to bez raynoxa fotografuje i tyczy się to też prostoskrzydłych (poza szarańczakami)… ale dlaczego u Ciebie jest problem ze szczegółami, to przyznam, że nie wiem. Sam po prostu ustawiam aparat na ziemi, robię zdjęcie i samo ładnie wychodzi… oczywiście o ile światło jest dobre, bo prostoskrzydłe lubią się pojawiać w samo południe przy ostrym świetle 😉
Siadłam na tarasie wypić popołudniową kawę, a tu mi koło kubeczka wylądował. Albo lubi kawę albo przestał się ludzi bać 🙂