Zima. Czas niemałej stagnacji, zwłaszcza dla kogoś, kto interesuje się typowo ciepłolubnymi zwierzętami, czyli owadami. Myślę jednak, że w tym oczekiwaniu na wiosnę, nie można przecież zapomnieć, że również zimą można spotkać to i owo. Wystarczy jedynie dobrze poszukać. Nie jest to wcale trudne, zwłaszcza gdy mamy śnieg. Na nim bowiem bardzo dobrze widać wszelakie przejawy życia i niestety także śmierci. Wiele stawonogów, głównie owadów i pająków w tym czasie ginie, zaś ich martwe ciała walają się bezładnie po śnieżnej pokrywie. Niekiedy jednak możemy się mocno zdziwić gdy jakiś pająk, czy nawet gąsienica (!), sunie po śniegu jak gdyby nigdy nic. Tak i ja miałem ostatnio. Warunek jest jeden. Musi być ładna pogoda. Z tego co zauważyłem, gdy jest pochmurno, mało co chce pełzać po śniegu, nawet wtedy, gdy jest o tej porze cieplej niż zazwyczaj. Wtedy można spróbować poszukać czegoś ciekawego chociażby na ściętych pniach drzew. Ja tak zrobiłem i opłaciło się. Fakt faktem, przeważnie jest to drobnica, ale o tej porze roku, nawet małe okazy cieszą oko. Prezentuje wam więc cztery, całkiem ciekawe stworzonka i mam nadzieje, że to wcale nie będzie koniec.
Zimienie (Trichocera spp.)
Już dawno chciałem zrobić o nich artykuł, jednak cały czas czekam, aby zrobić im klasyczne ujęcie na śniegu i dopiero wtedy się pewnie na to zdecyduje. Jak na razie, choć spotykam je właśnie zimą, to przeważnie trafiają się w miejscach mało śnieżnych. Dlatego też z dłuższym artykułem się wstrzymuję a zamiast niego mam dla was krótką, ale ciekawą wzmiankę o tych muszkach. Ostatnio spotkałem je na pniu drzew, a skoro tak, to chociaż pokrótce o nich wspomnę. Normalnie na zimienie mało kto zwróciłby uwagę. Od takie tam szare muszki, tylko nieznacznie większe niż komary i posiadające stosunkowo długie, cienkie nogi. Pojawiają już w październiku i występują gdzieś tak do końca marca. Skoro więc jakieś muszki fruwają właśnie w taką porę roku, to muszą budzić zaciekawienie. Kilka spotkanych przeze mnie osobników miało wyjątkowy niefart. Bo jak inaczej można określić sytuacje, w której kilka zimieni dosłownie przylepia się do sunącej wzdłuż ścięcia żywicy? Cóż, ja mogę to określić jako „klasyka gatunku” i to znana od milionów lat. Właśnie przez takie sytuacje, owady wpadające w żywice i z czasem zupełnie się w niej zatracające, stają się później wspaniałymi świadectwami historii naturalnej naszej planety.
Pniaki, na których obserwowałem całe zajście, najprawdopodobniej już wkrótce powędrują do tartaku, więc raczej nie ma co liczyć, na bursztyn z owadzią niespodzianką w środku. Pozostają więc jedynie doznania wizualne, których wtedy doświadczyłem. Zresztą nie tylko ja. Gdy fotografowałem te zimienie, okazało się, że jednemu z nich przygląda się bardzo malutki pajączek, prawdopodobnie jakiś przedstawiciel ślizgunów z rodzaju Philodromus. Stał nieruchomo, więc trudno mi rzec, czy przylepił się do jakieś bardzo malutkiej kropelki żywicy, czy może tylko obserwował jak znacznie większy od niego owad lub raczej potencjalny kąsek, tonie w śmiertelnej pułapce. Trochę jak w czasach prehistorycznych, gdy duże zwierzęta pokroju mastodontów itp. tonęły w smolistych pułapkach, zaś tygrysy szablastozębne obserwowały te dramatyczne zajścia z daleka.
Koliszek (Psyllina)
Dokładnie rzecz biorąc jakiś bliżej mi nie znany. Nie będę ukrywał, koliszki to nie moja specjalność i człek przeważnie nie zwraca na nie uwagi. No ale zimą można zrobić wyjątek Dzięki temu mam taki oto okaz. Co on robił o tej porze roku? Widać dorosłe osobniki co niektórych z nich zimują, a czasami bywa tak, że niektóre z nich zostają przez coś wypłoszone z kryjówek i w ten sposób mogą się pojawiając na zewnątrz. Tak może być również w czasie odwilży. A czym w ogóle są koliszki? Ogólnie rzecz biorąc to pluskwiaki równoskrzydłe (obecnie zaliczane do podrzędu Sternorrhyncha), spokrewnione z mszycami. W odróżnieniu od nich, koliszki, zwane też miodówkami, są bardziej garbate i mają większe oczy z charakterystyczną, czarną plamką pośrodku.
Różni je także aparat gębowy. Wprawdzie jego budowa jest podobna jak u mszyc, ale jego umiejscowienie już nie. Jego ujście znajduje się bowiem między przedtułowiem, a śródtułowiem. Dziwne rozwiązanie, ale tak to już sobie wykombinowały. Podobnie jak mszyce, miodówki także wysysają soki z roślin i przez to mogą być problemem dla osób zajmujących się ich uprawami. Czy ten konkretny gatunek, który spotkałem, jest szkodliwy? Trudno stwierdzić. Jaki by jednak nie był, pozował bardzo ładnie, więc mogę wam go pokazać.
Gąsienica barczatki napójki (Euthrix potatoria)
No dobra. Pająki, zimienie czy nawet koliszki, można jeszcze zaakceptować jako zimowe owady. No ale gąsienice? Czy to już nie jest lekka przesada? No raczej nie, zwłaszcza gdy będziemy mieli szczęście spotkać gąsienice barczatki napójki, pospolitego gatunku, którego gąsienice są dość często spotykane… z tym że wiosną, latem i jesienią. Zimą natomiast… w sumie też, wtedy jednak przyczepiają się do jakichś gałązek czy łodyg i na nich właśnie zimują, nie zważając na panujące wokół mrozy i śnieżyce. Osobnika, którego jednak spotkałem, coś skłoniło do tego, by ruszyć się z dala od swych standardowych zimowisk. O barczatce tego gatunku miałem już okazję pisać tutaj, więc dodam jedynie, że cieszy mnie takowe nietypowe, ale za to bardzo ciekawe znalezisko.
Hypsosinga sp.
Pająki to już o tej porze roku standard. Za każdym razem jednak, trafiam na jakiś nowy, ciekawy gatunek. W tym roku jest to niewątpliwie bliżej nieokreślony przedstawiciel rodzaju Hypsosinga, należący do rodziny krzyżakowatych. To zdecydowanie malutki pajączek (tak na oko miał mniej więcej 4-5 mm). Latem, wśród roślin budują równie małe, koliste pajęczyny, w które łapią różne owady. A tu proszę. Mam okaz, który również zimą postanowił zakosztować życia, choć raczej nie ma zbyt wielu szans na to, by zbudować gdzieś pajęczynę, a tym bardziej złapać coś do jedzenia. Skoro już się jednak ruszył, to myślę, że warto go było sfotografować, tym bardziej, że z wyglądu jest całkiem przyjemny w odbiorze. Może nie tak bardzo jak tropikalni przedstawiciele tego rodzaju, ale i tak nie ma się pod tym względem czego wstydzić.
Gratuluję styczniowych obserwacji. Faktycznie, jeśli wystarczająco długo się poszuka i w tym miesiącu można coś wypatrzyć. Ja w pierwszy dzień Nowego Roku obserwowałam wygrzewające się w słońcu (pomimo mroźnej pogody) kowale bezskrzydłe. Miały wyraźnie spowolniony metabolizm – poruszały się powoli lub były w bezruchu, ale żyły i chyba miały się całkiem nieźle 😉