Od razu na wstępie zaznaczam, że artykuł wyszedł mi… długi… delikatnie mówiąc. Myślałem, czy by go nie podzielić na mniejsze kawałki, ale postanowiłem wrzucić go po całości, a zawsze można jego czytanie rozłożyć na fragmenty. W ogóle, to ostatnio trochę mnie tu nie było, a przez ten czas trochę się zmieniło, m.in. zmieniłem sprzęt fotograficzny na inny model, ale o tym kiedy indziej napisze. A skoro mam zaczynać, to trza zrobić to z wielkim przytupem, więc zapraszam wszystkich do lektury 🙂
Owady już tak mają, że przeważnie nie kojarzą się ludziom najlepiej. Ba, przeważnie przypominamy sobie o nich, gdy zostaniemy pogryzieni przez komary, lub gdy wystraszymy jakiegoś wielkiego, okropnego „robala,” który nieoczekiwanie zjawi się w naszym mieszkaniu, zwabiony sztucznym światłem. Istnieją oczywiście również takie, na które patrzymy znacznie przychylniejszym okiem. Chociażby biedronki czy motyle. Oczywiście pomijając tych, którzy podczas którychś z kolei wakacji nad morzem, zostali pogryzieni przez te pierwsze, lub nie doznali szkód (chociażby w plonach kapusty), spowodowanych przez gąsienice tych drugich. Tak, żadne z nich nie pozostawiają człowieka w obojętności. Szczególne pod tym względem są z pewnością błonkówki. Bez wątpienia rząd tych owadów jest jednym z najważniejszych na całym świecie. W przyrodzie, a więc także i w naszym, ludzkim życiu, odgrywają wręcz gigantyczną rolę i to zarówno tą pozytywną, jak i tą negatywną. To w końcu pszczoły i trzmiele, należące do tego rzędu, stanowią najważniejszych zapylaczy roślin na naszej planecie. Inne błonkówki, jak choćby mrówki czy owadziarki są z kolei nieocenione w kontrolowaniu liczebności tych owadów, które potrafią dać się ludziom mocno we znaki. Z drugiej jednak strony owady te bywają naprawdę niebezpieczne. Nie będę wspominał tutaj afrykańskich „pszczół zabójców,” które uciekły z laboratoriów w Południowej Ameryki i rozprzestrzeniły się na obu, amerykańskich kontynentach, czy mrówek ognistych (Solenopsis invicta) [które dla odmiany zostały zawleczone do USA… z Ameryki Południowej], znanych polskim miłośnikom przyrody z licznych programów o tej tematyce (choćby na National Geographic itp.). Wystarczy bowiem przytoczyć, iż (jak można przeczytać w serwisie internetowym „NaukawPolsce”) rocznie w wyniku reakcji alergicznych, powstałych na skutek użądleń przez osy czy pszczoły, ginie w Europie od 2 do 40 osób. Pomijając już ich groźną naturę w stosunku do nas, także lasach, zwłaszcza tych gospodarczych, potrafią nieźle namieszać. Za przykład mogą tu posłużyć chociażby boreczniki (Diprion spp.) czy osnujowate (Pamphilidae). Rola błonkówek jest więc naprawdę ogromna. Warto więc bliżej poznać te ważne, często groźne, ale za każdym razem niezwykle ciekawe owady.
Wiadomości ogólne
Nie ma co tu kryć, błonkówki to wyjątkowo stara grupa owadów. Pierwsze gatunki pojawiły się na ziemi, prawdopodobnie już w permie (jakieś 225 mln lat temu), czyli zanim po świecie zaczęły chodzić jakiekolwiek dinozaury. Oficjalnie jednak, najstarsze, kopalne okazy, pochodzą z okresu jury (ledwo 150 mln lat temu). Na świecie opisano około 115 tyś gatunków błonkówek. Trzeba przyznać, że jest to pokaźna liczba. Rząd ten, po chrząszczach i obok muchówek, jest jednym z najliczniejszych na całym świcie. Oczywiście mówimy tu o gatunkach odkrytych. W naszym kraju również stanowią jeden z najpokaźniejszych rzędów, liczący sobie jakieś 6 tyś opisanych do tej pory gatunków. Naukowcy szacują jednak, że ta liczba może być znacznie większa i dochodzić do około 9 tyś gatunków. Błonkówki to jednak bardzo kłopotliwy rząd w odkrywaniu i opisywaniu nowych gatunków. Jednym z takich powodów są chociażby ich rozmiary. Standardowo rozmiary błonkówek wahają się od gatunków mających rozpiętość skrzydeł do 15 cm do gatunków mających nie więcej niż ćwierć milimetra. Te pierwsze wymiary należą do tropikalnego rodzaju Pepsis (rodzina nastecznikowatych [Pompiliidae]). Potrafią one osiągać długość do około 5-7 cm. Znane są głównie z tego, że polują na inne olbrzymy świata stawonogów – ptaszniki. W Europie, do największych błonkówek zaliczana jest smukwa plamkowana (Scolia maculata). Osiąga długość ponad 4 cm i tak, potrafi użądlić naprawdę boleśnie, choć na pocieszenie dodam, że nie jest wcale agresywna. Występuje głównie na południu kontynentu, zaś w naszym kraju spotkać ją można sporadycznie i to jedynie na południowych krańcach. Na drugim końcu, mamy najmniejszą błonkówkę świata, czyli Dicopomorpha echmepterygis, pochodząca z Kostaryki, będącą jednocześnie jednym z najmniejszych owadów w ogóle. Osiąga długość 0.139 mm i jest parazytoidem jaj innych małych owadów, czyli Echmepteryx hageni z rzędu gryzków (Psocoptera). Tak po prawdzie większość błonkówek osiąga raczej drobne rozmiary i to właśnie jedna z tych przyczyn, dla których badanie tych owadów należy do ogromnych trudności. W naszym kraju, również większość gatunków jest zdecydowanie drobna, choć mamy kilka gatunków o dość imponujących rozmiarach. Na szczególną uwagę zasługują trzpienniki (Urocerus spp.), których to przedstawiciele osiągają nawet do 4 cm. Ich rozmiar dodatkowo potęguje mocna budowa ciała, a u samic, także dość długie pokładełko. Wśród gąsienicznikowatych (Ichneumonidae) znajdziemy jeszcze dłuższe gatunki. Przedstawiciele rodzaju Megarhyssa spp. Razem z długością pokładełka mogą osiągać nawet do 12-13 cm. Blado więc przy nich wypada największa z naszych błonkówek społecznych, czyli szerszeń (Vespa crabro), osiągająca maksymalnie do 3,5 cm.
Budowa ciała
Większość błonkówek ma zdecydowanie smukłe ciała. Nie bez powodu przywykło się w końcu mówić o „osiej tali.” Fachowo zwie się ona stylikiem i jest charakterystyczny właśnie dla podrzędu błonkówek zwanych stylikowcami (Apocrita). Owy stylik to nic innego jak cieniutkie przewężenie między ostatnim segmentem tułowia a odwłokiem. Nie znajdziemy go jednak u drugiego podrzędu błonkówek, czyli u rośliniarek (Symphyta). To właśnie jedna z tych cech, dzięki której możemy odróżnić – nieraz bardzo podobnych do os – przedstawicieli tego właśnie podrzędu. Dobrze przejdźmy do omawiania poszczególnych części ciała, a jest ich trochę. Nie będzie zaskoczeniem, gdy zacznę od głowy. Ta jest najczęściej typu hipognatycznego (skierowana ku dołowi), znacznie rzadziej zaś jest prognatyczna (skierowana ku przodowi). Na głowie znajduje się para oczu złożonych (zbudowane z dużej liczby ommatidiów), trzy przyoczka, czułki (mogą być długie i cienkie lub krótkie, buławkowate/załamane, bardzo często występuje różnica w budowie czułków pomiędzy samicą a samcem, np. u osowatych) oraz aparat gębowy. Ten ostatni może mieć typ gryząco-liżący, liżąco – ssący lub sam gryzący.
No dobrze. Pora teraz na tułów, a dokładniej na to, co się na nim znajduje. W pierwszej kolejności mamy dwie pary błoniastych skrzydeł. Pierwsza para jest znacznie większa niż druga, często jednak nie jest łatwo zobaczyć je oddzielnie. Dzieje się tak, ponieważ obie pary skrzydeł są ze sobą sczepione za pomocą specjalnych haczyków (hamuli), rozmieszczonych na górnym skraju drugiej pary skrzydeł. Łączą się one bezpośrednio z zagięciami na dolnej krawędzi przedniej pary skrzydeł, dzięki czemu powstaje jedna, nośna warstwa znacznie usprawniająca latanie. Właśnie od tych błoniastych, połączonych ze sobą skrzydeł wzięła się łacińska nazwa Hymenoptera (Hymen czyli grecki bóg, będący patronem małżeństw i pteron, czyli skrzydło, dosłownie więc, skrzydła błonkówek są ze sobą „połączone” jak w związku małżeńskim). Polskie nazwy czyli „błonkówki” i „błonkoskrzydłe” również zresztą wzięły się właśnie od błoniastych skrzydeł.
Trzeba przyznać, że przez cały czas swego istnienia, błonkówki całkiem „sprytnie” wykombinowały to z tymi skrzydłami, a przynajmniej te, które w ogóle je mają. Istnieje bowiem sporo błonkówek, które tych skrzydeł niemal w ogóle nie mają. Jest tak chociażby przypadku bezskrzydłych gąsieniczników z rodzaju Gelis czy Trimorus pedestris z rodziny Scelionidae. Bardzo często jest tak, że tylko samice są bezskrzydłe, samce natomiast są normalnie uskrzydlone. Mamy tak chociażby u żronkowatych (Mutillidae), oraz u części przedstawicielek z rodziny Tiphiidae. W przypadku korzenicy dębowej (Biorhiza pallida), bezskrzydłe bywają samice pokolenia jednopłciowego (tego występującego na zimę). Nie można też zapominać przecież o najbardziej znanych, bezskrzydłych błonkówkach, czyli o mrówkach, gdzie robotnice, oraz płodne samice – nie będące w okresie rozrodczym – także nie mają skrzydeł. Po lataniu, kolejną umiejętnością, która przydaje się błonkówką to chodzenie… choć trzeba przyznać, że w mniejszym stopniu. Większość z nich dysponuje przeważnie typem bieżnym. U niektórych jednak, przednie bądź tylne odnóża uległy różnym modyfikacją. Można więc u nich spotkać odnóża grzebne (niektóre nastecznikowate), oraz takie, które mają podobną budowę, jak odnóża chwytne, z tym, że występują w formie trzeciej pary odnóży (niektóre bleskotki). Najbardziej znanym typem odnóży jest ten, występujący u pszczół. U części z nich, tylne odnóża zostały wyposażone w grzebyczki umożliwiające zbieranie pyłku.
Ostatnią częścią ciała, jak u innych owadów jest oczywiście odwłok. Ten przeważnie bywa smukły, choć może być on również dość silnie wydłużony (gąsieniczniki). Najciekawszym elementem jego budowy, w przypadku błonkówek jest pokładełko. Wprawdzie występuje ono u innych owadów, ale w przypadku błonkówek, jest ono warte uwagi. Jako narząd służący do składania jajeczek, występuje wyłącznie u samic zdolnych do rozmnażania. Pokładełka mogą mieć różną długość. U wielu gatunków, jest ono cienkie i dość długie (niejednokrotnie przy tym osiągające długość odwłoka, całego ciała, a nawet stanowiące dwu- trzykrotność ciała samego owada). Taka budowa pokładełka ma pozwolić tym owadom na składanie jajeczek w trudno dostępnych miejscach (drewnie, ciałach innych stawonogów itd.). U żądłówek, pokładełka samic uległy przekształceniu w narząd zwany żądłem, bezpośrednio połączone ze zbiorniczkiem z jadem. Żądło wykorzystywane jest głównie do paraliżowania ofiar, bądź obrony własnej bądź gniazda. Osiadają go zarówno samice zdolne do rozrodu jak i bezpłodne robotnice błonkówek społecznych. Przez to właśnie, osy, pszczoły i część mrówek, może dać nam nieźle popalić, gdy spróbujemy zrobić im coś złego. Za błonkówki, których użądlenia są szczególne bolesne, uznaje się m.in. żronkowate [Mutillidae] (szczególnie nasza największa, czyli Mutilla europea), smukwowate (Scoliidae) oraz klecanki (Polistes spp.). Także mrówki z rodzaju wścieklic (Myrmica spp.) mogą boleśnie żądlić. Za ciekawostkę może służyć fakt, że do błonkówek zaliczany jest najbardziej jadowity owad świata, czyli mrówka z gatunku Pogonomyrmex maricopa, występująca na południu Ameryki Północnej. Wg „Atlasu owadów”pana Przybyłowicza, jej jad jest ponad 23 razy silniejszy niż jad pszczoły miodnej, choć pod tym względem i tak ustępuje pola niektórym pająkom czy skorpionom. Mimo to, spotkania z nimi (bo jak to mrówki, przeważnie nie są same), z pewnością nie są niczym miłym.
Występowanie
Błonkówki jak na duży rząd owadów przystało, mają swoich przedstawicieli praktycznie na całym świecie. Oczywiście najwięcej jest ich w tropikach, jednak i strefie umiarkowanej sporo się można ich trafić. Najczęściej są one owadami lądowymi. Ktoś może spytać: czy w ogóle istnieją błonkówki wodne? Trudno w przypadku tego rzędu mówić o owadach w pełni przystosowanych do wodnego trybu życia, istnieją jednak takie, które z wodą mają bardzo wiele wspólnego. Mam tu głównie na myśli przedstawicieli takich rodzin jak: gąsienicznikowate (Ichneumonidae), bleskotkowate (Chalcididae), męczelkowate (Braconidae) itp. Co je ciągnie do wody? Owady, które w niej żyją. Samice tych błonkówek, często bowiem wybierają na swój cel różne, wodne owady, w których to rozwijają się ich larwy. By się do nich dobrać, samice są zmuszone do wejścia do wody. Za przykład może tu posłużyć Agriotypus armatus, który jest parazytoidem larw chruścików. Wśród błonkówek, jest też trochę gatunków synantropijnych, zwłaszcza wśród mrówek sporo ich się trafia.
Tryb życia.
Tutaj może zacznę od tego, że błonkówki to owady przechodzące przeobrażenie zupełne. Mamy więc jajeczko, larwę, poczwarkę i imago. Jajeczka pominę, znacznie ciekawsze bowiem są larwy. U zdecydowanej większości błonkówek mamy klasyczny typ larw, zwanych czerwiami. Jakie one są? Przeważnie małe, podłużne, jasno ubarwione, kompletnie beznogie, zaś główka… no dobrze, tą mają, wszak muszą mieć gdzieś umieszczony aparat gębowy, żeby jeść. A larwy jak to larwy jedzą całkiem sporo. I tutaj warto będzie się zatrzymać, bo biologia wielu błonkówek, związana jest właśnie z tym, by larwy miały stały dostęp do pokarmu, a w gratisie także lokum i bezpieczeństwo. Zanim do tego przejdę wspomnę jeszcze, że u co niektórych błonkówek, larwy mogą mieć więcej wspólnego z gąsienicami motyli niż czerwiami, ale o tym opowiem, przy okazji grupy błonkówek, posiadających w standardzie właśnie taki typ larw. Dobrze, wróćmy teraz do bardzo ważnego zagadnienia, czyli tego, w jaki sposób sprawić, by beznoga i przeważnie ślepa larwa, była wstanie dotrzeć do źródła pokarmu i by mogła być w miarę bezpieczna? Najprościej było by po prostu złożyć jajeczka na jakimś żarełku, a dalej niech larwy same sobie radzą. Taki system funkcjonuje chociażby u muchówek, gdzie także mamy do czynienia z czerwiami (taka np. mucha domowa bez żadnych ceregieli siada na mięsie lub tym drugim, mniej przyzwoitym w nazwaniu źródle pokarmu, a następnie odlatuje gdzieś w siną dal, zaś larwy, które się wylęgną zdane są głównie na swą żarłoczność). Dlaczego ten system się sprawdza? W kupie siła. Muchówki bardzo często składają dużo jajeczek i dlatego właśnie, choć cześć larw zostanie pożarta przez drapieżniki, to zawsze jednak jakaś ich ilość przetrwa. Błonkówki nie są aż tak bezduszne i… rozrzutne.
Mało tego. W ich systemie najważniejsze jest zapewnienie przyszłemu pokoleniu jak najlepszego dobrobytu. Jak to wygląda? Najprostszą formę możemy spotkać chociażby u owadziarek. Samica by zapewnić larwom pokarm, wyszukuje jakąś ofiarę, powiedzmy gąsienice motyla. Kiedy już ją wypatrzy, siada na nią, wbija w jej ciało pokładełko i składa w niej jajeczka. Tak, po tej czynności pozostawia je samym sobie, ale i tak system ten jest bardziej dopracowany niż np. u muchówek z rodziny rączycowatych (Tachinidae), gdzie samice bardzo często nie fatygują się ze składaniem jajeczek wewnątrz ciał swych ofiar, lecz po prostu umieszczają je na grzbiecie, czy gdzieś tam, narażając je chociażby na odczepienie się. Ale to nic w porównaniu z tym, jak bardzo poświęcają się samice błonkówek na wyższym stopniu rozwoju. U nich bowiem, liczy się nie tylko to, by larwa miała co jeść, lecz także to, by miała gdzie mieszkać. W tym celu bardzo często tworzą różnego rodzaju gniazda. Przeważnie są to podziemne norki, zaopatrzone w systemy korytarzy, gdzie umieszczane są jajeczka, a następnie zaś, własnoręcznie upolowany i sparaliżowany pokarm. Tak, gdy tylko larwy się wylęgną, jedzenie mają dosłownie pod nosem i mogą je bezpiecznie pałaszować, z dala od oczu drapieżników. No dobra z tym bezpieczeństwem to tak nie zawsze, ale dlaczego, o tym będzie później. Błonkówki, które tworzą dla larw podziemne tunele i zaopatrują je w pokarm możemy spotkać wśród różnych rodzin: smukwowatych (Scoliidae), nastecznikowatych (Pompilidae), czy grzebaczowatych (Sphecidae). Samice tych błonkówek mają przeważnie jasno sprecyzowane wymagania przyszłych larw, dlatego ograniczają się do polowań na konkretne ofiary. U różnych gatunków, za ofiary mogą służyć chociażby larwy chrząszczy, muchówki, pluskwiaki, szarańczaki, gąsienice motyli (popularne wśród wielu gatunków grzebaczowatych) a nawet tak groźne stworzenia jak pszczoły czy pająki (Te ostatnie są z kolei popularne wśród nastecznikowatych).
Podziemne tunele, często tworzą także pszczoły żyjące samotnie, a więc np. Pszczolinkowate (Andrenidae) czy miesiarkowate (Megachilidae), ale one jak wiadomo są jaroszami, dlatego gąsienice i pająki zastępują pyłkiem i nektarem. Norki to jednak klasyk. Często jednak zamiast nich błonkówki gniazdują chociażby w otworach, znajdujących się w drzewach. Mało tego, są też takie, które mają znacznie większe wymogi co do miejsca zamieszkania i zamiast podrzędnej norki wolą coś zdecydowanie… murowanego. Z tego też powodu samice kopułek (Eumenes spp.) budują… czy też raczej lepi z piasku i własnej śliny, specjalne… dzbanuszki. No tak, bo to że ma być dom murowany, nie oznacza od razu, że ma być willą z basenem. Wnętrze takiego dzbanuszka z pewnością bowiem luksusowe nie jest, ale spełnia swoje zadanie, tzn. mieści larwę i służące jej za pokarm gąsienice, a także chroni ją przed drapieżnikami. Takie małe garnuszki są najczęściej zawieszane na różnych gałązkach, mniej więcej w podobny sposób, w jaki są na nich zawieszane gniazda klecanek (Polistes spp.) i innych os…. i teraz zapewne wszyscy wiedzą co się za chwile zacznie. Skoro już doczłapaliśmy do os, to za chwilę będą pszczoły a po nich także mrówki… czyli kilka słów o błonkówkach społecznych czas zacząć!
Błonkówki społeczne
Taaa…. kilka słów. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Błonkówki społeczne i ogólnie owady o społecznym trybie życia (nie zapominajmy, że obok niektórych błonkówek, o takich owadów zaliczają się też termity, niektóre wciornastki, parę gatunków mszyc a nawet wśród chrząszczy się coś znajdzie) to temat bardzo obszerny i w zasadzie omawianie chociażby samych pszczół czy mrówek wymagało by co najmniej dwu krotności tego artykułu. Bano co zrobić, skoro już ruszyłem ten temat, to trzeba coś o nich powiedzieć, chociażby w tym minimalnym, ale za to ciekawym skrócie.
Wiemy już, że społecznymi błonkówkami są osy, pszczoły oraz mrówki. O osach a także zaliczanych do osowatych szerszeniach, miałem już okazje pisać u siebie na blogu. Jeśli to pamiętacie, to wiecie, że u tych owadów występuje coś takiego jak podział kastowy. Mamy więc robotnice, samce (u pszczół zwanych trutniami), oraz królową(e). Do tego można też dodać klasę żołnierzy, z którą możemy się spotkać głównie u mrówek. Każdy członek tej kasty ma swój własny obowiązek, który musi spełniać na rzecz całej koloni. Mamy więc robotnice odpowiedzialne, za rozbudowę gniazda, zbieranie pokarmu, dbanie o czerwie itp. Oczywiście w międzyczasie funkcje te mogą się zmieniać i jeśli robotnica wcześniej zajmowała się tylko pielęgnowaniem larw, to w przyszłości może awansować na poszukiwaczkę jedzenia. W koloniach błonkówek społecznych wszystkie robotnice są samicami. Samce pojawiają się w okresie rozrodu, kiedy to następuje lot godowy samic zdolnych do rozrodu. I w zasadzie potrzebne są tylko do tego by odbyć stosunek z potencjalnie przyszłą królową. Prościzna? No nie zawsze. U takich pszczół np. samce to dosłownie kamikadze. Dlaczego? Otóż podczas lotu godowego, samce za wszelką cenę usiłują wypatrzeć młodą królową, czy też raczej księżniczkę. Kiedy mu się to uda, natychmiast do niej leci, łapie jej odwłok swymi odnóżami i przystawia koniuszek swego odwłoka do komory kopulacyjnej samiczki. Gdy jego narząd kopulacyjny – zwany fachowo endofallusem – połączy się z jej komorą kopulacyjną, następuje… bum. Dosłownie. Cały ten narząd w wyniku pompowania plemników do organizmu samicy, dosłownie eksploduje, rozrywając tym samym odwłok samca, co jednoznacznie równa się dla niego z wyrokiem śmierci. Potem, gdy samica w dalszym ciągu odbywa lot, większa część ciała trutnia spada na ziemię, zaś pozostały w jej odwłoku endofallus działa jako korek, który uniemożliwia wyciek wpompowanego nasienia. Jak by tego było mało, przyszłą następczyni pszczelego tronu, ma w zwyczaju kopulować z wieloma trutniami, które praktycznie zawsze kończą tak samo. Mało tego, lotów godowych też może być więcej niż jeden. Co się dzieje z nadmiarem plemników? Bo przecież jednorazowo wszystkich nie wykorzysta, a jako, że to materiał biologiczny, pozwalający jej na rozbudowę nowej, pszczelej koloni, jest zbyt cenny by go wyrzucić. W tym celu posiada w swym ciele specjalną torebkę nasieniową, w której to właśnie gromadzi cały ten nadmiar spermy. Przez cały lot godowy wszystkich tych plemników może się tam uzbierać nawet do 3 mln. Tak, wiem, to dość brutalne obyczaje, których próżno szukać w „pszczółce mai” ale taka już jest natura tych owadów. Przejdźmy teraz do mniej kontrowersyjnego zagadnienia, czyli do koloni i ich rozmiarów. Jeśli chodzi o pszczoły to ta liczba potrafi być naprawdę imponująca. Latem, gdy kolonia jest w szczytowej formie, liczba osobników w ulu może sięgać nawet 70 tys osobników. Zimą ta liczba oczywiście znacznie spada, ponieważ w tym czasie ginie bardzo wiele robotnic, w związku z tym kolonia liczy wtedy jakieś 15 – 20 tyś pszczół. Żadne pszczoły czy osy, nie dorównują jednak pod tym względem mrówkom. W ogóle, jak by tak spojrzeć, to spośród wszystkich błonkówek, właśnie mrówki są najbardziej uspołecznione. Praktycznie nie ma gatunków, które nie żyły by w społeczeństwach (w przeciwieństwie do os i pszczół, wśród których wiele gatunków to owady samotne). Jeśli chodzi o liczebność, to spośród naszych rodzimych mrówek, najbardziej górują przedstawicielki rodzaju Formica. Tak, tak. Każdy kto widział wielkie, leśne kopce, niemal w całości pokryte leśnym igliwiem, wie jak wiele mrówek kręci się zarówno na nim, jak i w jego pobliżu. No dobrze, ale ile ich może być dokładnie? Weźmy na ten przykład jedną z najpospolitszych przedstawicielek tego rodzaju, czyli mrówkę ćmawą (Formica polyctena). Przeciętnie w gnieździe tych błonkówek żyje od 500 do 800… tysięcy osobników. Pisze przeciętnie, bo przy naprawdę rozbudowanej koloni, liczba ta może osiągnąć nawet milion osobników! Przy takiej liczbie, pszczoły ze swoimi 70 tysiącami mogą się po prostu schować. By pomieścić tak dużo mrówek, budowane przez nie gniazda muszą być naprawdę bardzo duże. W naszym kraju, takie gniazda osiągają zazwyczaj koło metra/półtora metra. Im jednak klimat jest chłodniejszy, tym mrówcze gniazda są o dziwo… większe. Rekordowo, gniazda tego gatunku mogą osiągnąć wysokość nawet 3 m.
Również gniazda mrówki rudnicy (Formica rufa), bywają bardzo duże. Rekord należy do belgijskiego gniazda o wysokości 2,5 m i szerokości 9,5 m! A jak by komuś jedno wielkie gniazdo nie wystarczyło, zawsze może odszukać tzw. superkolonie, czy system wielu gniazd, znajdujących się w bliskim położeniu od siebie i na dodatek współpracujących ze sobą! Skłonność do tworzenia takich struktur mają właśnie mrówki ćmawe, a liczba współpracujących ze sobą gniazd może sięgać nawet kilkudziesięciu! To oczywiście wszystko nadal tyczy się naszych rodzimych mrówek. W przypadku mrówek z zagranicy, mowa jest bowiem nie o tysiącach, lecz o milionach i to kilkudziesięciu milionach. Takie mrówki Dorylus ze środkowej Afryki. Może ich być łącznie nawet 50 mln. W czym tkwi haczyk? Te mrówki nie bawią się w budowanie mrowisk. Wszak nie bez powodu zwie się je mrówkami koczowniczymi, lub mrówkami nomadnymi. W ich strategi leży to, by zwartym szeregiem, wędrować przez dżungle, pożerając wszystkie żywe organizmy, jakie staną im na drodze (i im naprawdę jest bez różnicy, czy to pełznąca sobie przez las gąsienica motyli, czy pies, który nie umknął przed nimi na czas). No dobrze, czy jakieś mrówki mogą pobić afrykańskie Dorylus pod względem liczebności? Owszem. Ale nie jako pojedyncza kolonia. Znów wkraczamy do superkoloni, lecz nie do tych, tworzone przez Europejskie mrówki z rodzaju Formica, lecz ich Japońskie odpowiedniki. Oto bowiem mamy mrówkę z gatunku Formica yessensis, żyjącą na wyspie Hokkaido. Superkolonie tworzone przez ten gatunek mrówek, liczy sobie kilkadziesiąt…. ale tysięcy mrowisk, połączonych ze sobą w jedną superkolonie (konkretnie jakieś 46 tyś). Ogół żyjących w nich mrowisk szacuje się na jakieś 306 milionów osobników, oraz 1 milion królowych! Patrząc na te liczby, w zasadzie nie mam nic do dodania, sami bowiem możecie ocenić, jak wielki sukces, osiągnęły w dzisiejszych czasach błonkówki społeczne.
Pasożyty gniazdowe
Kukułka. Nie, nie ta z zegara. Taki ptaszek, który podrzucam innym, mniejszym od siebie gatunkom swojej jajeczka, zaś pisklę, które się z niego wykluje, pozbywa się jajeczek gospodarza i żeruje na jego naiwności. Jest to chyba najbardziej znany przykład pasożyta gniazdowego. W porównaniu z pasożytniczymi błonkówkami, działalność kukułki wydaje się być jednak niczym. Błonkówki bowiem, wytworzyły dosłownie całe szeregi pasożytniczych zachowań, od włamań do nawet najlepiej zabezpieczonych, podziemnych gniazd, po dosłowne zamachy stanu i przejmowanie władzy nad całą kolonią. Jeśli chodzi o to pierwsze, to najbardziej wyrachowane w tego typu działaniach są złotolitkowate (Chrysididae). To małe, ale za to niezwykle kolorowe, pięknie mieniące się w słońcu błonkóweczki, które… nauczyły się, jak podstępnie wdzierać się do gniazd chociażby kopułek (tak, do tych dzbanuszków również), grzebaczowatych, nastecznikowatych itd. Kiedy taka złotolitka, wypatrzy moment, w którym właścicielka gniazda odleciała np. po okarm dla larw, wlatuje do środka, składa jajeczko i wylatuje. W zależności od gatunku, lawa złotolitki może dobrać się albo do zgromadzonego tam pokarmu, stając się tym samym perfidnym złodziejem, albo zaatakować samą larwę właścicielki, przemieniając się jednocześnie w bezwzględnego mordercę. Cwanie prawda? W parze z pięknem, jakim odznaczają się złotolitki, idzie także zguba, jaką niosą wybranym przez nie ofiarom. Podobnie zresztą postępują także żronki, wysmugowate (Sapygidae), a także pasożytnicze pszczoły z rodzaju nęczynów (Sphecodes spp.) oraz koczownic (Nomada spp.). Pasożytnicze błonkówki, znajdujemy także wśród owadów społecznych. Mamy więc pasożytnicze osy z rodzaju Pseudovespula, małe mrówki z gatunku Solenopsis fugax, włamujące się do gniazd większych gatunków mrówek i wykradających im pokarm no i wreszcie mamy trzmielce (Psithyrus spp.), będące pasożytami gniazdowymi… trzmieli rzecz jasna. O właśnie, przy nich się zatrzymamy, bo rzecz jest wyjątkowo ciekawa. Tutaj bowiem, mamy już do czynienia z dosłownym przejmowaniem kontroli nad gniazdem. Jak to się odbywa? Na dwa sposoby: łagodny i brutalny. W pierwszym sposobie chodzi o to, by wkraść się do gniazda trzmieli i schować się gdzieś, np. pod plastrem miodu i siedzieć tam tak długo, aż przesiąknie się zapachem trzmieli. W razie gdy zostanie nakryta przez robotnice, po prostu przymila się do niej, starając się zdobyć jej zaufanie. I to zazwyczaj działa! Ba, nawet jeśli mimo wszystko, samica trzmielca zostanie zaatakowana, to w charakterystyczny sposób podkurcza ciała i przyciska je mocno do podłoża i przez jakiś czas pozostaje nieruchomo, biorąc na klatę (a raczej na grzbiet), wszelkie ataki robotnicy. Gdy ta w końcu się zmęczy i uzna, że trzmielec nie stanowi zagrożenia, odchodzi, pozostawiając samice w spokoju. W ten sposób stopniowo, trzmielec, w końcu przyzwyczaja do siebie mieszkańców gniazda w tym nawet królową. Choć w przypadku tej ostatniej, przyzwyczajenie to łagodne określenie. Królowa bowiem, zdaje się przeczuwać nadchodzący koniec koloni, wpadając w coś w rodzaju depresji (tak przynajmniej podaje F.W. Sladen, jeden z pierwszych badaczy tych owadów). I ma zresztą ku temu dobre powody. Trzmielec bowiem, w końcu zaczyna składać własne jajeczka. A jak wygląda brutalne przejęcie gniazda? Samica trzmielca dosłownie wdziera się do trzmielego gniazda i rozpoczyna mordować wszystkie te robotnice, które ruszają na odsiecz gniazda, by ją powstrzymać. W takim starciu, albo zostaje zabita przez dzielne robotnice, albo też udaje jej się wygrać, przez co te robotnice, które pozostaną przy życiu, w końcu akceptują nową władczynie gniazda. A co ze starą królową? Finał zarówno „pokojowego” jak i „wojennego” przejęcia gniazda jest dla niej zazwyczaj taki sam. Albo zostaje zabita w walce z trzmielcem, albo żyje dalej, lecz jako zdetronizowana monarchini, będąca całkowicie podporządkowana samicy trzmielca. A co robi w takiej sytuacji samica trzmielca? Jak wspomniałem, przy pokojowym rozwiązania, składa własne jajeczka. To jednak nie wszystko. Nie może przecież pozwolić na to, by istniała konkurencja.
Z tego też powodu, osobiście dokonuje zniszczenia wszelkich jajeczek i larw gospodarza. Następnie zaś wykorzystuje wosk z którego są zbudowane komórki larwalne i wykorzystuje je do budowy własnych. Wszystko to oznacza dla trzmielej koloni tylko jedno. Zagładę. Dlaczego w takiej sytuacji nic nie robią pozostałe robotnice?Bo te są uzależnione od prawowitej królowej, a skoro jej nie ma, albo zostaje zdegradowana do roli, które pełnią one, to nic dziwnego, że w gnieździe dochodzi do chaosu w którym samiczka trzmielca, może robić wszystko to, co jej się żywnie podoba. Gdy samica trzmielca odchowa swoje młode, te przepoczwarczają się, później zaś wylęgają się dorosłe osobniki, które następnie opuszczają trzmiele gniazdo. Nie za różowo to wszystko wygląda, ale tak to już jest u błonkówek. W ich świecie, to często nie zmagania z drapieżnikami są najistotniejsze, lecz właśnie wyścig zbrojeń w walce z pasożytami i coraz większa przebiegłość drugiej strony w stosunku do „uczciwych” błonkówek.
Systematyka
No dobra i tutaj się robi ciekawiej… no i trudniej rzecz jasna. Systematyka błonkówek do łatwych nie należy, ale na pierwszy rzut oka i tak wydaje się być bardziej przejrzysta niż u innych owadów. Zasadniczo mamy dwa podrzędy: rośliniarki (Symphyta) oraz stylikowce (Apocrita), zwane też trzonkówkami. O ile w przypadku rośliniarek sprawa jest jasna, o tyle w przypadku stylikowców, sprawa się komplikuje, gdyż pojawiają się dwie grupy: owadziarki (Parasitica) oraz żądłówki (Aculeata). Tak, dobrze się wyraziłem, mówiąc o nich grupy a nie jakieś podrzędy, nadrzędy, nadrodziny, itd. W sensie systematycznym nie są to bowiem kategorie systematyczne, a jedynie pozostałość po sztucznych taksonach, którymi niegdyś były. Mimo to i tak używa się tych określeń i przez to warto je znać. Spora rodzin błonkówek, nie zalicza się do żadnej z tych grup (z reguły jednak, są to mało znane rodziny i nadrodziny, nie mające przeważnie odpowiedników w polskich nazwach, wyjątkiem mogą tu być tybelaki [Proctotrupoidea]).
Rośliniarki (Symphyta
Omawianie poszczególnych grup błonkówek rozpocznę od tych, które są… no nie ma co tu kryć, najbardziej prymitywne z nich wszystkich. Właściwie, można by rzecz, że cała zabawa w istnienie rzędu błonkówek, prawdopodobnie rozpoczęła się właśnie od rośliniarek i to one powstały pierwsze jakieś 200 lat temu. Dlaczego nazywa się je rośliniarkami? Przeważająca część tych owadów to roślinożercy. Zwłaszcza jeśli chodzi o stadium larwalne. Wśród tego stadium mamy zresztą wielu, prawdziwych żarłoków. Część z nich, jak larwy pilarzowatych (Tenthredinidae), bryzgunowatych (Cimbicidae) czy obnażaczowatych (Argidae), to gatunki odżywiające się głównie liśćmi roślin zielnych oraz krzewów i drzew liściastych. Igły drzew iglastych także mają wśród nich amatorów. Mamy tu m.in. borecznikowate (Diprionidae) czy osnujowate (Pamphiliidae). Zboża są z kolei atakowane przez ździeblarzowate (Cehidae). W przypadku dorosłych, kwestia upodobań do roślin już tak klarowna nie jest i np. wśród pilarzy (Tenthredo spp.) mamy do czynienia z żarłocznymi drapieżnikami, polującymi na roślinach, na różne, drobne owady. Generalnie jednak, większość z nich to jarosze. Dorosłe rośliniarki żywią się najczęściej pokarmem płynnym, zwłaszcza nektarem. No dobrze, ale ja tu już o odżywianiu się rośliniarek, a nie wspomniałem nawet jak one w ogóle wyglądają. No cóż. Krępa budowa ciała, brak stylika oraz żądła, to ich główne cechy rozpoznawcze. Wśród nich Jeżeli chodzi o ubarwienie, to z tym przeważnie jest różnie. Większość z nich, ma raczej barwy niepozorne, choć trafiają się bardziej jaskrawo ubarwione osobniki. Mamy np. pomarańczowo-czarne obnażacze różówki (Arge ochropus) czy jasno-zielonkawych przedstawicieli rodzaju Rhogogaster. Wiele gatunków, jak bryzgun wierzbowiec (Cimbex luteus) czy niektóre pilarze (Thentredo spp.) wykorzystuje zjawisko mimikry, by upodobnić się wyglądem do groźnych żądłówek i dlatego mają żółto-czarne ubarwienie.
Odrębnie należy potraktować larwy rośliniarek. Te bowiem, odbiegają od klasycznego wyglądu larw błonkówek i mają charakterystyczny, gąsienicowy wygląd ciała. Dlatego też, często myli się je z larwami motyli (Zarówno dziennych jak i nocnych). Odróżnić je od siebie można m.in. dzięki obecności ośmiu posuwek odwłokowych. U gąsienic motyli jest ich z reguły tylko pięć, lub dwie. Dodatkowo warto zwracać na głowę. W przypadku tych larw rośliniarek, które mają ją jasno ubarwioną, można dostrzec po każdej stronie jedną, czarną kropkę, czyli jej proste oczko. U larw motyli, oczka te są mniejsze i jest ich więcej niż jedno o każdej stronie. Jeśli chodzi o ich ubarwienie, to to może być dwojakie: maskujące, odpowiadające często roślinom na których żerują, bądź jaskrawe, mające ostrzegać drapieżniki przed trującymi właściwościami (np. larwy Arge pullata) lub jedynie udając, że są groźne (mimikra). Bywają również bardziej specyficzne mechanizmy obronne. Dla bezpieczeństwa, larwy wielu gatunków, żerują na roślinach gromadnie, zaś w sytuacji zagrożenia, unoszą do góry swe odwłoki i poruszają nimi, chcąc w ten sposób odstraszyć wroga. Z kolei larwa bryzguna brzozowego potrafi dosłownie opryskać drapieżnika własną krwią, którą wystrzeliwuje ze swych przetchlinek.
Na koniec zostawiłem rośliniarki najbardziej pierwotne ze wszystkich, związanych głównie z drzewami. W nich bowiem, żerują larwy trzpiennikowatych (Siricidae) oraz buczowate (Xiphidriidae). Nie zawsze, celem tych owadów jest samo drewno. Samice niektórych trzpienników, np. trzpiennika świerkowca (Sirex juvencus) dosłownie wypełniają kanał jajowy grzybnią, która następnie stopniowo zaczyna rozwijać się wewnątrz drewna, nadtrawiając je swymi enzymami. Larwy, który po wylęgnięciu się, zaczynają drążyć chodniki, odżywiają się właśnie grzybami, które w międzyczasie zaczynają obrastać ścianki tego tunelu. Tak czy inaczej, ich żerowanie wcale nie uszczęśliwia leśników. W przeciwieństwie do parazytoidów, a więc w większości błonkówek, należących do owadziarek. Co ciekawe, podejrzewa się, że owadziarki, wyewoluowały właśnie z rośliniarek pokroju trzpienników. Można w to uwierzyć, patrząc chociażby na kruszela czarnego (Xeris spectrum) i owadziarki z rodzaju Dolichomitus. Podobieństwo między nimi jest uderzające, zaś w terenie łatwo jest je ze sobą pomylić. Jedną z cech, która je różni, to obecność stylika u tego drugiego rodzaju. A skoro jesteśmy już przy styliku, to myślę, że nadszedł czas właśnie na stylikowce.
Stylikowce (Apocrita)
Owadziarki (Parasitica)
I tak dotarliśmy do owadziarek, czyli jednej z liczniejszych grup błonkówek. Jak bardzo licznej? Samych gąsienicznikowatych mamy w Polsce ponad 3 tyś gatunków, a więc 1/3 oficjalnie występujących u nas błonkówek. A do tego trzeba dodać innych przedstawicieli owadziarek. Choćby nadrodzina bleskotek (Chalcidoidea). I od nich zdaje się trzeba zacząć, wszak nie można pomylić grupy błonkówek, która wg szacunkowych wyliczeń naukowców, mogą stanowić aż 10% wszystkich występujących na świecie… owadów! Tak, nie błonkówek, a owadów w ogóle. Póki co oficjalnie odkryto ich jakieś 22 tys. Dlaczego tak mało? Powód jest bardzo prosty, wręcz dziecinny. Rzecz w tym, że bleskotki… są właśnie małe. Bardzo małe. Przeważnie ich rozmiary wahają się w granicach kilku mm. Jedna z naszych największych błonkówek, osarek okazały (Leucospis dorsigera), który może maksymalnie osiągnąć całe… 12 mm. Jest to jednak dość rzadki owad, przeważnie zaś natrafiamy na takie paromilimetrowe „muszkowato” wyglądające bleskotki, które czasami wpadają do naszych mieszkań i pojawiają się na oknach lub parapetach. Na pierwszy rzut oka nie wyglądają jakoś zachwycająco, jednak pod powiększeniem można dostrzec, że ich ciała mają często piękne, połyskujące ubarwienie. No dobrze, a jak żyją bleskotki? Jak na owadziarki przystało większość z nich to parazytoidy stawonogów, przeważnie innych owadów, ale niekiedy również pajęczaków. A jakie owady, należą do ich ulubionych ofiar? Takowych zwyczajnie nie ma, zaś ofiarami tych malutkich błonkówek padają różne gatunki i to w różnych stadiach rozwoju. Ba, bleskotki nie boją się wcale atakować nawet tych, pozornie groźnych owadów. Przykładowo Podagrion pachymerus to zawzięty pasożyt… modliszek zwyczajnych. Ale żeby nie było, że są na tyle odważne, by zadzierać z dorosłymi owadami, ich łupem padają ooteki, czyli kokony modliszek. Kiedy samica takiej bleskotki znajdzie ootekę, wbija w nią swoje długie pokładełko i za jego pomocą składa w niej jajeczka. Po takim zabiegu w przyszłości wylęgną się z niej nowe bleskotki zamiast żarłocznych modliszek. Żeby było ciekawe, podobnie jak w przypadku dorosłych ofiar tych bleskotek, jedna z par odnóży uległą modyfikacji w odnóża chwytne. Żeby było jednak ciekawiej, nie chodzi o przednią parę, lecz o ostatnią. Po co? Dobre pytanie, na które póki co nie poznałem jeszcze odpowiedzi.
Dobrze zostawmy na moment parazytoidy owadów. Czy przy owadziarkach jest to w ogóle możliwe? No ba. Wystarczy wkroczyć do świata galasówek, by się o tym łatwo przekonać. I tak, galasówki to te małe błonkówki, odpowiedzialne za powstawanie specyficznych narośli na różnych częściach roślin, zwanych potocznie i fachowo galasami. A co można powiedzieć o przedstawicielkach rodziny galasówkowatych (Cynipidae)? Manipulantki. I to równie podstępne co pasożytnicze błonkówki. W sumie to nawet są pasożytami, ino nie owadów, a roślin właśnie. Jak odbywa się manipulacja? W przypadku galasówek, za całość odpowiadają larwy, które w wyniku żerowania, stymulują roślinę do tworzenia narośli, która otacza larwę, w pewien sposób zamykając ją tam, jednak takie „więzienie” jest dla larwy jak najbardziej na korzyść, zwłaszcza, że całość jest bardzo pożywna. Galasy mogą wyglądać w najprzeróżniejszy sposób. Mamy chociażby klasyczne „dębowe jabłuszka” tworzone na spodniej stronie liści przez galasówki dębianki (Cynips quercusfolii). Mamy też ogromne galasy, przypominające z wyglądu kartofle, powstające zresztą właśnie na korzeniach dębów. Są one wytwarzane przez korzenicę dębową (Biorrhiza pallida). Bardzo kolorowe, bo brązowo-czerwonawe, w białe maseczki, są małe, kuleczkowe galasay powodowane przez Cynips longiventris, też zresztą na dębach. Są też szyszkowate twory, powodowane przez letyńce szysznice (Andricus fecundator), dla odmiany robiące swe galasy na… dębie. Co one się tak wszystkie uczepiły tych biednych dębów? Prawdopodobnie dlatego, że to właśnie drzewo najłatwiej daje się manipulować tym małym błonkówką i żadne, szlacheckie pochodzenie nie pomaga mu bronić się przed nimi. Mamy jakieś galasówki, które atakują coś innego niż dęby? Ano są takie. Właściciele róż powinni kojarzyć szypszyńca różanego, którego łupem padają właśnie róże. Jego galasy są bardzo charakterystyczne. Zarówno duże, jak i kolorowe, a jak by tego było mało otoczone są czymś, przypominającym z wyglądu futerko.
Dobrze zostawmy galasówki i przejdźmy do gąsieniczników. Do tej pory, skupialiśmy się bowiem na owadach małych… delikatnie mówiąc. Wśród gąsieniczników również zdarzają się bardzo małe gatunki, często zresztą łudząco podobne do spokrewnionych z nimi męczelkowatych (Braconidae), zaś odróżnić je od siebie można niemal wyłącznie po użyłkowaniu skrzydeł. Mamy jednak także gąsieniczniki wyjątkowo duże jak na tę grupę błonkówek. Wcale to jednak nie oznacza, że jest je łatwo identyfikować, wręcz przeciwnie. Systematyka gąsieniczników i ogólnie owadziarek jest zawiła i to jak mało która. Jak by tego było mało, większość z nich można rozróżnić w zasadzie badając ich narządy kopulacyjne lub użyłkowanie skrzydeł pod binokularem. Dlatego też oznaczenie do gatunku, czy wręcz rodzaju, bez użycia sprzętu oraz wiedzy i doświadczenia w ich przypadku jest niemal niemożliwe. Cóż, takie są uroki wielu błonkówek i często możemy jedynie patrzeć m.in. właśnie na gąsieniczniki, mając jedynie świadomość, że to prawdopodobnie któreś z nich. A patrzeć jest na co, bo choć owady te przeważnie pozostają anonimowe, to ich zachowania potrafią być wręcz spektakularne. Pamiętacie zapewne co pisałem w artykule o zgłąbiu (Megarhyssa cf. rixator)? Ci którzy nie czytali powinni się w niego zgłębić, powtarzać się bowiem nie będę, bo już tak zrobił mi się z tego naprawdę bardzo długi artykuł. Teraz zaś zajmę się gąsienicznikami ogólnie. W tej kwestii mogę bowiem napisać, że są to jedne z najbardziej wyrafinowanych i precyzyjnych parazytoidów, spośród wszystkich owadów w ogóle. Pamiętacie, jak pisałem przy okazji zachowań błonkówek, że parazytoidy płci żeńskiej, należące do owadziarek, wyszukują ofiary, a gdy już je znajdą wbijają w nie pokładełko i składają w jej wnętrzu jajeczko, a nawet więcej niż jedno. Tutaj warto zaznaczyć, że ofiarami gąsieniczników padają różne owady a także pająki. Jeśli chodzi o te pierwsze, to najbardziej popularne są gąsienice motyli (a także jajeczka i poczwarki). Oczywiście bywają też gąsieniczniki o wiele bardziej wyszukanych gustach. Chociażby przedstawiciele Rhyssidea, którzy upodobali sobie larwy ksylofagów (trzpienników, kózkowatych, bogatkowatych itp.). No dobrze, a co się dzieje, gdy samica znajdzie już swoją ofiarę i złoży w niej jajeczko? No cóż… krótka piłka, choć podana w wyjątkowo brutalny sposób. Otóż wylęga się larwa, która powolutku zaczyna pożerać swoją ofiarę od środka. Ofiarę wciąż żywą! I do tego to „powolutku,” jest dosłownym powolutku. Larwy gąsieniczników wcale się bowiem nie śpieszą. Dlaczego? By ich żarełko było wciąż żywe. Taka gąsienica ma im przecież starczyć na cały okres ich rozwoju a ten potrafi trwać wiele miesięcy. Z tego też powodu, pożerają jedynie te organy, bez których ofiara jest wstanie jako tako funkcjonować. W tym czasie rzeczona gąsienica rozwija się normalnie (czyli je, rośnie, je, rośnie je… i tak aż do osiągnięcia dojrzałości). Można więc rzecz, że larwy gąsieniczników to normalne, wewnętrzne pasożyty. I tak w rzeczywistości jest… do czasu. Nadchodzi bowiem moment, gdy larwa gąsienicznika w końcu musi się przepoczwarczyć. A skoro w tym czasie nie będzie musiała już jeść, może więc w ostatnim etapie rozwoju larwalnego, pozwolić sobie na to, by zabrać się za te organy, które do tej pory omijała. W efekcie takiego jej żerowania, rzeczona gąsienica w końcu ginie. Pasożyty mają to do siebie, że przeważnie nie uśmiercają swoich ofiar, dlatego też gąsieniczniki, są parazytoidami, choć przez większą część życia pasożytują, dlatego na tym etapie można o nich powiedzieć, że są pasożytami. Brutalne prawda? Nie da się tego ukryć i widzą to wszyscy, także naukowcy, którzy je badają. Pewnie dlatego, łacińska nazwa Ichneumonidae, pochodzi od małego stworzonka, pochodzącego z mitologi greckiej, który mało tego, że pożerał krokodylom jaja, to jeszcze wchodził w ciała tych zwierząt. Zupełnie jak larwy gąsieniczników. Zresztą, spokrewnione z gąsienicznikami rodziny również wykazują się podobną perfidnością. Wróćmy chociażby do męczelkowatych. Wśród tej rodziny najbardziej znany jest baryłkarz bieliniak (Apantelus glomeratus), który, jak sama nazwa wskazuje, jest zaciętym wrogiem gąsienic bielinków. Mamy jednak wśród męczelków gatunki o zgoła odmiennych wymaganiach. Chociażby przedstawiciele rodzaju Aphidius, wyspecjalizowali się w polowaniu na mszyce. Pożyteczne prawda? Jakby na ironie, wśród męczelkowatych mamy również Dinocampus coccinellae, czyli gatunek pasożytujący w… biedronkach. Tak więc bilans pożyteczności męczelkowatych w kwestii mszyc elegancko (niekoniecznie dla ogrodników) się równoważy. Kurcze, się rozpisałem o tych owadziarkach, aż strach więc pomyśleć jak to będzie z największą grupą błonkówek czyli żądłówkami. Mamy w ogóle jakiś łącznik owadziarek z żądłówkami? Coś się znajdzie. Mamy bowiem rodzaj sierponi (Ophion spp.), charakterystycznie ubarwione (pomarańczowo) gąsieniczniki, które posiadły wyjątkową umiejętność, jak na owadziarki rzecz jasna. Potrafią użyć swego pokładełka jak żądła i wykorzystać je jako broń. Skoro tak, to możemy śmiało wkroczyć w świat żądłówek i zobaczyć jak to z tym żądłem jest.
Żądłówki (Apocrita)
Skoro o żądłówkach mowa, to teraz ręka do góry, kogo użądliła osa/szerszeń/pszczoła/trzmiel (albo wszystko naraz, jeśli ktoś miał naprawdę dużego pecha)? Ja się przyznam bez bicia, dwa razy użądliła mnie pszczoła… ale przyznam, że są to czasy… bardzo odległe, właściwie to jeszcze przedszkole, a nawet okres przed przedszkolem, kiedy to jeszcze nie interesowałem się owadami (aż tak bardzo jak teraz ;)). Nie wspominam tych użądleń zbyt miło, ale za to pamiętać je będę do końca życia. A później, nic? Był jeden mały incydent, kilka lat temu. Coś uderzyło mnie w rękę (nie na odwrót!) i zdążyło mnie dziabnąć, ale mimo małej opuchlizny, na szczęście bolało mnie to w niewielkim stopniu. Co to było? Nie mam pojęcia, nie zdążyłem się temu czemuś nawet przyjrzeć. Kolejna pamiątka jednak do kolekcji jest. Morał z tego jest taki, że żądło to naprawdę skuteczna broń a skutki jej użycia są odczuwalne i to niekiedy przez bardzo długi czas. I o to właśnie chodzi. Aby drapieżnik, który raz skusi się np. na osę, zapamiętał sobie na długo, by więcej się do tych owadów nie zbliżać. Użycie żądła, jest jednak swego rodzaju wysiłkiem, ba! Dla robotnic pszczół miodnych jest ono równoznaczne ze śmiercią! Z tego też powodu, żądłówki zdecydowanie wolą za wczasów ostrzegać potencjalnych wrogów, przed potencjalnymi skutkami ich niepokojenia. Dlatego właśnie, większość żądłówek jest jaskrawo ubarwionych. Przeważnie żółto-czarne, ale mamy też kombinacje czarno-czerwoną, która w przyrodzie także jest ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwem (taki kolor maja np. szczerkliny [Ammophila spp.] z grzebaczowatych i swędosze [Anopilus spp.] z rodziny nastecznikowatych). Z tego właśnie powodu, takie samo ubarwienie os, pszczół, wielu grzebaczowatych, czy smukwowatych, wcale nie jest przypadkiem. To celowa zagrywka, zwana fachowo mimikrą mullera. Dzięki temu drapieżnik, który wcześniej dał się użądlić osie, nie zaatakuje zarówno osy, jak również podobnie ubarwionej pszczoły. Owady stosujące ten typ mimikry wychodzą na tym korzystnie, gdyż zmniejszają prawdopodobieństwo ataku na siebie. No tak, a co z błonkówkami, które także są żółto-czarne, a nie są żądłówkami? Mamy np. gąsieniczniki z gatunku tęposz czarnożółty (Amblyteles armatorius), który także jest żółtoczarny. Odpowiedź jest prosta. To podpucha. Innymi słowy: mimikra batesa. Owad zupełnie nieszkodliwy (a więc ten tęposz), poszywa się pod gatunek niebezpieczny (czyli jakąś tam żądłówkę) i w ten sposób podczepia się pod mechanizm obronny żółto-czarnych żądłówek i praktycznie bez żadnego wysiłku, korzysta z darmowej ochrony przed drapieżnikami. Jawna niesprawiedliwość prawda? Tak, przynajmniej do czasu, gdy trafią na drapieżnika, który ma w głębokim poważaniu to jak są ubarwione, gdyż na nich nie działają pszczele/osie żądła i bezkarnie mogą się zajadając takimi owadami (a takich myśliwych nie brakuje choćby w… samych żądłówkach). Na koniec wywodu o żądłówkach jako takich, wspomnieć należy o samym żądle i jego budowie. Wcześniej napisałem, że użycia żądła przez pszczołę kończy się dla niej śmiercią. Dlaczego? Otóż pszczele żądło jest uzbrojone w maleńkie haczyki, które uniemożliwiają wyjęcie przez nie żądła z ciała stworzenia stałocieplnego. Mało tego, przy próbie uczynienia tego, pszczoła może dosłownie, wyrwać sobie wnętrzności, a czasem wręcz cały odwłok (Tak, też się zastanawiam, co te pszczoły mają z tym wyrywaniem odwłoków, jak nie trutnie przy kopulacji, to robotnice przy obronnej penetracji). W przypadku innych żądłówek tego problemu zazwyczaj nie ma, gdyż mają one gładkie żądła, a więc wielokrotnego użytku. Tak jest u os, ale także u spokrewnionych z pszczołami trzmieli.
I w zasadzie na tym wypada mi zakończyć rozpisywanie się na temat żądłówek. Tak po prawdzie, mógł bym jeszcze po kolei opisać osy, pszczoły i mrówki, ale gdybym tak zrobił, zapewne musiał bym napisać co najmniej drugie tyle co teraz. Tak więc o mrówkach i pszczołach, stworze oddzielne artykuły, poświęcone tylko i wyłącznie im (bo o osach już było, więc nie ma co się powtarzać). Na koniec więc chciałbym podziękować wszystkim za uwagę no i… do następnego artykułu.
Wow, kawał merytorycznego artykułu. Super.
A może zdradzisz tak na ucho na jaki aparat się przerzuciłeś?
Spokojnie, zdradzę, ale prawdopodobnie jutro albo pojutrze i od razu pokaże co on potrafi (w końcu napięcie musi być 😉
Ok, więc czekam 🙂
się napracowałeś 😉
przyznam, że całości nie przeczytałem, ale wybrałem najbardziej interesujące mnie passusy. Swoją drogą, wiesz jak możliwe jest składowanie plemników przez błonkówki? To znaczy na jakiej zasadzie są one przechowane, konserwowane? Ludzki plemnik żyje przeciętnie 24-48 godzin. Po zamrożeniu można go przechować dłużej. Ale przecież błonkówki nie mają zamrażarek, prawda? Bardzo mnie to ciekawi…
Nie miałem pojęcia o istnieniu systemów mrowisk… dość przerażająca informacja.
Błonkówki to fascynujący temat. I niezgłębiony… całe życie można je obserwować i jeszcze będzie mało.
Niestety, mam tylko informacje, że samice są wstanie przechowywać żywe plemniki i to przez wiele lat, natomiast książka, z której ta wiedzę zaczerpnąłem nie podaje w jaki sposób się to odbywa. Mam nadzieje, że uda mi się trafić w przyszłości na źródło, w którym będzie to wyjaśnione.
Te mrówcze super kolonie istnieją i nawet wiem, gdzie u mnie w okolicy są takie, także nw przyszłym roku pokaże jak to wygląda 😉
o przechowywaniu plemnników słyszałem już dawno, ale dosłownie nigdzie i nigdy, w żadnym źródle nie spotkałem się z wyjaśnieniem tego fenomenu. Dziwi mnie także fakt, że nikogo to nie dziwi ;-). Tak czy siak, może być za tym jakaś ciekawa tajemnica, może jakaś liofizacja albo coś tego typu…
chętnie poczytam więcej o supermrowiskach… niesamowita sprawa, kosmiczna po prostu
Jakkolwiek by to nie było, pszczółki nieźle z tym wszystkim sobie wykombinowały 😀
Tak, chociaż przyznam, że nie będzie łatwo się zbliżyć do któregoś z tych mrowisk i już czuje, że może to być bardzo nieprzyjemne, ale czego się w końcu nie robi dla dobrych ujęć i ciekawych obserwacji 😀
fotografuję mrówki przy każdej okazji, zwłaszcza jeśli w okolicy nie ma nic ciekawego… z doświadczenia więc wiem, że chwila potrzebna na złapanie ostrości na jednym osobniku wystarcza dwudziestu innym na odnalezienie drogi pod spodnie ;-). Uważaj więc na siebie 😉
Przyznam, że jak na tyle potkań z mrówkami, tylko raz dziabnęła mnie mrówka leśna i to wiele lat temu, zaś wścieklice użądliły mnie kilka razy na grzybobraniach, także nie jest źle, choć czuje, że przy okazji tych superkoloni wynik może się zmienić 😉
co to za błonkówka na 5 fot. od góry? jakaś pszczoła?
Pszczolinka napiaskowa (Andrena vaga), gatunek dość liczny wiosną 😉
bardzo ładna
Witam. Zdjęcie 044 to jest chyba owad, który ostatnio mnie zaskoczył ciągnąc do swojego miejsca zamieszkania pająka trzykrotnie większego od siebie (ofiara żyła, przynajmniej dogorywała). Owad o którym piszę, nerwowo biega odcinkami po kilkanaście cm, podlatuje co chwila, bądż lata. Czarny, lub czarny z pomarańczowym odwłokiem. Zauważa ludzi, ale stara się nie wchodzić w interakcje. Szybkość z jaką się porusza jest imponująca.