Jusznica deszczowa. Jeden z tych nielicznych owadów, których nie darzę zbytnią sympatią. Na przekór temu, ona obdarzyła mnie ją aż nadto. Chociaż nie. W sumie, to nie do końca jej chodzi o moją osobę, ale raczej o to, co płynie w moich żyłach. Często bowiem, gdy jestem w terenie, bywam oblegany przez nią lub jej koleżanki. Pewnie zresztą nie tylko ja tak mam. No ale dobrze, czas skończyć marudzenie i przejść do opisu naszej bohaterki (jeśli w ogóle można o niej tak napisać).
Systematyka
Jusznica deszczowa zalicza się do rodziny bąkowatych (Tabanidae). Wspomniane bąki rzecz jasna nie są trzmielami, które przez wielu ludzi są określane właśnie w ten sposób, lecz rodziną muchówek, której przedstawiciele, są z kolei mylnie zwani „gzami.” Prawdziwe gzowate (Oesteridae) to zupełnie inna rodzina muchówek, której dorośli przedstawiciele w ogóle nie pobierają pokarmu, zaś larwy są pasożytami wewnętrznymi dużych ssaków… ludzi zresztą czasem też. Tak wiem, zagmatwane z tymi nazwami i będzie jeszcze bardziej zawile, ale o tym za chwilę. Na koniec dodam, że w naszym kraju, łącznie z naszym gatunkiem, żyje 6 gatunków z rodzaju Haematopota, przynajmniej wg. Fauna Europae. Wszystkie one są dość trudne do odróżnienia, ale kierując się kluczem do oznaczania bąkowatych idzie je od siebie odróżnić.
Końska mucha
A teraz z innej beczki. Czy wiecie może jak wygląda końska mucha? Wiem, też nie mam pojęcia. Wpisałem więc tą „magiczną” nazwę w Google i co się okazało? Wg. grafik wyszukiwarki, pod tą nazwą kryją się: łowiki, duże, czarne muchy z rodziny rączycowatych, ścierwice, bąki (czyli muchówki, o których wspomniałem wyżej), niektóre gatunki z rodziny bzygowatych, oraz oczywiście jusznica deszczowa. Jaki z tego wniosek? Prawda jest taka, że „końska mucha” istnieje tylko jako nazwa i to w dodatku potoczna. Nie ma żadnego owada, który oficjalnie nosiłby taką nazwę, a ta używana przez ludzi odnosi się do różnych, zupełnie ze sobą niespokrewnionych gatunków, które są duże, wyglądają groźnie i potencjalnie mogą kąsać.
Moim skromnym zdaniem, skoro to nazewnictwo wywołuje taki chaos w identyfikowaniu muchówek, to lepiej ochrzcić nią tą, do której autentycznie pasuje. Dlatego właśnie zdecydowałem się, by u mnie w artykule, „końską muchą” była właśnie jusznica. Wiem, nie jest może zbyt duża, ale za to wygląda groźnie i do tego naprawdę może ukąsić.
Wygląd
Jusznice to najmniejsi przedstawiciele rodziny bąkowatych. Nasza bohaterka osiąga od 8 do 11 mm. Całe jej ciało jest wąskie i podłużne. Pod względem ubarwienia jest niemal po całości szara, przy czym na tułowiu często widać ciemne pasy. Skrzydła pokryte są u niej marmurkowym, szaro-brązowym wzorem.
To tak ogółem wstępu. Przyjrzyjmy się teraz temu, co najciekawsze, czyli jej głowie. Pierwsze co rzuca się w nasze oczy, to… jej oczy! U samic są one jednolicie purpurowo-fioletowe, z kilkoma, jaskrawozielonymi przepaskami. W przypadku samców, tak ubarwione oczy są jedynie do połowy. Ich góra jest bowiem jednolicie szaro-brązowa (zależnie od kąta padania światła). Z tego też względu, wyglądają u niego tak, jakby składały się z dwóch, różnych połówek. Jakiej by więc płci nie była, jej oczy zawsze są naprawdę piękne, choć przez to również zwodnicze. Z pewnością może nas w tym uświadomić jej aparat gębowy. Szczególnie ten u samic. Jest on bardzo mocny i choć mogłoby się wydawać, że w budowie i działaniu przypomina to, co możemy znaleźć u komarów, to jednak jest zupełnie inny. I niestety znacznie groźniejszy. U komarów bowiem mamy aparat typu kłująco-ssącego. W przypadku jusznicy jest on zaś tnąco-ssący. Ten specyficzny typ aparatu składa się z mocno rozwiniętej pary żuwaczek oraz szczęk, które są otoczone miękką rynienką, ukształtowaną z wargi dolnej. Obok znajduje się para głaszczków, które w czasie spoczynku często zakrywają do połowy całą „trąbkę.” Tak zbudowany aparat, tworzy bardzo precyzyjne, choć dość prymitywne narzędzie, dzięki czemu kłujka komara, to przy nim pestka.
Oprócz niego, na głowie znajdują się także całkiem długie (jak na muchówki), a do tego grube czułki, które sterczą do przodu niczym swoiste „antenki.” Pod względem ubarwienia są czarne z czerwono-brunatną nasadą, a często i całym, trzecim członem. Jest to ważna cecha diagnostyczna, która pozwala nam odróżnić ten gatunek od niektórych pokrewnych, np. Haematopoda crassicornis, u której czułki są zupełnie czarne.
Gdzie ją można spotkać?
Niestety wszędzie. Ten gatunek jest szeroko rozprzestrzeniony w całej Polsce, a do tego wyjątkowo liczny i wszędobylski. Preferuje tereny wilgotne, a więc okolice zbiorników wodnych, ale także obrzeża lasów, śródleśne polany, leśne i polne drogi, a czasem nawet centra miast. Niekiedy pojawia się pojedynczo, ale ma też skłonności do masowego występowania. Owady dorosłe pojawiają się w maju i są aktywne aż do października, przy czym najliczniejsze są w lipcu i w sierpniu.
Tryb życia
Samce jusznic to zdeklarowani roślinożercy. Żywią się głównie nektarem różnych kwiatów, a od czasu do czasu urozmaicają swoją dietę spadzią, którą produkują mszyce. Jakby więc nie patrzeć są pożyteczne, gdyż pomagają zapylać rośliny. Marna to jednak pociecha, skoro samice są żądne krwi ssaków. W tym celu bezlitośnie atakują bydło, konie, psy no i oczywiście ludzi.
Samica, która podlatuje do swojej ofiary, zachowuje się niemal bezszelestnie. Cichaczem przysiada na skórze i kiedy tylko uzna, że wybrała odpowiednie miejsce (w przypadku ludzi szczególnie chętnie atakuje okolice rąk), wbija się swoim aparatem gębowym i zaczyna picie krwi. W przeciwieństwie do ukłucia komara, ukąszenie jusznicy jest niezwykle bolesne, a jego skutkiem bywa najczęściej całkiem pokaźna opuchlizna. W tym momencie nasuwa się ciekawe pytanie: dlaczego jusznice i inne bąkowate nie stosują znieczulenia, tak jak to robią inni krwiopijcy? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo prosta. Po prostu wybrały inną taktykę. Kiedy jusznica kąsa za pierwszym razem, zwierzę próbuje ją odgonić i przeważnie mu się to udaje. Skupia się wówczas na lizaniu rany, czyli załagodzeniu bólu. W tym czasie jusznica wykorzystuje jego nieuwagę i atakuje ponownie. Tym razem jej się udaje i wysysa około mililitr krwi. Trzeba więc przyznać, że jest całkiem sprytnym stworzeniem.
Ogólnie rzecz biorąc, jusznica jest przeciwnikiem, którego trudno pokonać i to nie tylko ze względu na jej sposób zdobywania pokarmu. Jest bowiem dużo bardziej płochliwa niż komar i znacznie trudniej ją trafić, za to pod względem nieustępliwości bije go na głowę. Rzadko się bowiem zdarza, że jusznica rezygnuje z ataku. Jeśli raz się do nas przyczepi, to nie odstąpi nas ani na krok, przynajmniej do chwili, gdy nie ukąsi, lub gdy nie zostanie zabita. To ostatnie zresztą również nie jest takie łatwe jak mogłoby się wydawać. Zwykłe pacnięcie jej nie położy i mogę to napisać z własnego doświadczenia. Kiedy raz tak zrobiłem, jusznica upadła na ziemię, zaś jej skrzydło odstawało od ciała zupełnie tak, jakby było „zwichnięte” albo „złamane.” Szybko jednak załapałem, że było to jedynie złudzenie. Po krótkim czasie doszła do siebie, oczyściła swoją głowę przednią parą nóg i… wzbiła się w powietrze, by znów zaatakować. Warto więc pamiętać jak bardzo jest wytrzymałym owadem i jeśli już decydujemy się ją pacnąć, to warto to zrobić naprawdę porządnie.
Z jedną jusznicą można sobie poradzić, jednak problem zaczyna się wtedy, gdy jusznic robi się więcej. Jak więc sobie poradzić z całą ich chmarą? Niestety nie znam żadnego, skutecznego sposobu. Środki odstraszające owady są niemal w ogóle nieskuteczne. Można oczywiście ubrać się szczelnie, by osłonić ręce i nogi, ale kto by chciał się tak męczyć, zwłaszcza latem, przy wysokich temperaturach? Już przez nie człowiek jest cały zlany potem, który zresztą może przywabić jeszcze więcej jusznic. Przy poszukiwaniu ofiar, kierują się głównie wzrokiem, ale wspomagają się także węchem. Podejrzewam, że właśnie z tego względu, jusznice chętnie atakują w parne dni, zwłaszcza te poprzedzające burze. Nie muszę chyba mówić, co się wówczas dzieje z miłośnikami spędzania czasu na świeżym powietrzu, prawda? Nie ma się więc co dziwić, że atakują wówczas prawdziwymi chmarami, co potrafi być nie tylko nieprzyjemne, ale w niektórych przypadkach nawet niebezpieczne. W prawdzie jusznice nie są jadowite, ale dysponują szczególnym rodzajem śliny, która zawiera substancje zapobiegające krzepnięciu krwi. Niestety, mogą one wywoływać reakcje alergiczne. Dobra wiadomość jest taka, ze nie będzie to aż taka reakcja, jak na użądlenie osy lub pszczoły. Zła jest natomiast dlatego, że może w sobie zawierać różne drobnoustroje, w tym również chorobotwórcze.
Pytanie jednak brzmi, dlaczego samice jusznic nie mogą być wegetarianami, tak jak samce? Dla nas byłoby to lepiej, ale niestety nie dla ich potomstwa. By móc złożyć jaja, samicom niezbędne jest białko, a to nauczyły się pobierać razem z krwią. Właśnie dlatego, ryzykują pacnięcie dłonią człowieka lub ogonem zwierzęcia, byle tylko zdobyć niezbędną krew. Swe jajeczka, samice składają w wilgotnej glebie, gdzieś w okolicy jakiegoś zbiornika wodnego (niektóre źródła podają jednak, że jaja umieszczają na trzcinach i innych roślinach, tak jak niektóre inne bąkowate). Gdzie by te jajeczka się nie znalazły, wkrótce wylęgają się z nich białe, walcowate larwy, które żyją w wodzie, lub na granicy linii brzegowej. Nie są krwiopijne tak jak dorosłe samice, lecz drapieżne. Polują głównie na larwy innych owadów, w tym (o ironio!), na larwy innych krwiopijców, chociażby komarów.
Jako, że rozwój larw trwa dłużej niż życie imago, można powiedzieć, że przez większą część swojego życia, jusznice są nie tylko nieszkodliwe, ale nawet pożyteczne. I wszystko było by ładnie i pięknie… gdyby tylko nie te samice!
Ale zołza;-)) znam jeszcze inną potoczną nazwę dla Twojej bohaterki:-)) To „ślepak” – nazwa używana po dziś dzień na wsiach, po Twoim opisie ta nazwa ma uzasadnienie – wali na oślep jak ślepak :-)))
Celowo nie użyłem określenia „ślepak” gdyż ono odnosi się do spokrewnionego z nią gatunku, który tak samo potrafi być dokuczliwy, ale różni się ubarwieniem, jest czarno-żółty z zielonymi oczami 😉 Kiedyś też o nim artykuł zrobię 😉
To już się pogubiłem, pamiętam, jako małe dziecko miałem za zadanie zabijać je na dziadkowym koniu podczas zbierania siana, zabawa była przednia, ale zawsze się dziwiłem ile krwi było po ich zabiciu:-)
Czy to własnie ten co ma skrzydła w kształcie trójkąta? ten wali ze 2 razy bardziej niż bohater tego artykułu, ślepce to są dziady. 😉
Świetne zdjęcia 😉 Oj, co ja się z nimi naużeram
Gdy wybieram się na makrołowy, to jednak fullubiór jest niezbędny, a dodatkowo pryskam się środkami przeciw komarom. W sumie mimo to zdarzają się ukąszenia 
piękna 😉
fotografowaliśmy podobną z tydzień temu – łaziła po stole jak głupia i nic sobie z naszego towarzystwa nie robiła ;-). Genialnie reagowała na flesz: po każdym strzale odskakiwała na jakieś pięć centymetrów, po czym wracała w to samo miejsce ;-). Zdjęcia jak zdjęcia, ale sesja była przezabawna 😉
Pocięły mnie takie ostatnio nad Pilicą. Na tym samym wyjeździe zresztą zobaczyłem pierwszy raz Tygrzyka paskowanego.
Ale mroczna piękność… Prawdziwy WAMP(ir).
Pingback: 066 – Jusznica deszczowa (Haematopota pluvialis) « Oczy W Oczy
Wredna z niej szelma! Jadąc rowerem można uciec przed komarami, ale nie przed nią 🙂
Oczy ma piękne 🙂
O stara „znajoma”. Nareście wiem jak ta mała cholera się nazywa. Pamiętam jak ze dwa lata temu jakoś zasiedzieliśmy się u znajomych i, aby skrócić sobie drogę, pojechaliśmy przez las. Zaatakowały nas całą chmarą, i nie szło ich odgonić przez całą drogę. Ustąpiły dopiero kiedy wjechaliśmy w jakieś zabudowania. Na szczęście nas nie pogryzły, odganialiśmy się od nich jakimiś gałęziami, ale nie chce wiedzieć co by było gdyby nas dopadły…
A ostatnio jak się przekonałam, skutecznie działa dym. Przyczepiły się do mnie ze dwie takie, gdy próbowałam się od nich odgonić przeszłam pzrez dym z ogniska. Potem do końca siedziały i czaiły się na drzewie, ale nie podlatywały.
Bardzo ciekawy artykuł, wreszcie mam uporządkowane w głowie z tą „końską muchą” 🙂
Nie znam się na owadach, ale znalazłem chyba mały błąd: „wysysając jednorazowo nawet 40 ml krwi”. Nie chodziło przypadkiem o 0,4 ml?
W książce napisanej przez entomologa mam podane, że wysysa do 40 ml i tego też się trzymam 😉
40 ml to dużo za dużo jak na takiego owada – to musi być błąd
mysle ze chodzilo o 4ml (15ml to pojemnosc lyzeczki kuchennej) 1/4 tej wielkosci to zdaje się i tak spora ilosć jak na sporego owada/
Możliwe, że faktycznie, autor książki z której zaczerpnąłem ta informacje trochę przeholował z tą ilością. Postaram się pogrzebać bardziej i jak tylko znajdę inną informację dotyczącą ilości pobieranej krwi, to skoryguję tą informację.
15 ml to łyżka stołowa, łyżeczka to 5 ml 🙂
Chyba coś pomyliłeś… 1 ml = 1 cm³ więc chyba owad długości 1 cm wypije raczej 0.4 ml a nie 40 😉
Poza tym mam pytanie co mnie mogło ugryźć – wyglądem przypominało tą jusznicę, ale wielkość miało znacznie większą (ok. 2 cm)? Raczej nie był to bąk bydlęcy sądząc po wyglądzie.
Napisałem tak jak podał jeden z entomologów w swojej książce, ale fakt, mógł coś przekręcić 😉
Powinny być mikrolitry i wtedy wszystko się zgadza, czyli byłaby objętość 4 mm3. Ilość w sam raz jak dla takiego owada. Pozdrawiam.
ugryzła mnie wczoraj jak pływałem w morzu miejsce spuchniecia miało 10 cm średnicy a ból jak po osie
zadziwia mnie ilość 40 mililitrów ! Po wypiciu takie ilości wyglądałaby jak żaba… nie 4 ml ?
Ha! A więc to te łobuzy zaatakowały mnie tydzień temu w górach! Opędzanie się od tego szkaradztwa to był istny koszmar… Na szczęście zostałem ukąszony tylko raz, i to nieskutecznie, ale moje towarzyszki wyprawy miały znacznie mniej szczęścia. Jest to możliwe, by ten owad ugryzł mnie w nogę a ja bym nic nie poczuł? Bo pacnąłem jedną taką i dosłownie pół skarpetki krwią usmarowałem (naprawdę wierzę w to 40ml), ale nic nie poczułem, nawet bąbla nie miałem. Mój sposób na to draństwo: ruszać się, opędzać, a jak nie skutkuje to przystanąć, klepnąć cholerę jak tylko usiądzie i dobić na ziemi podeszwą buta. I tak aż do skutku.
40 ml na pewno nie. To prawie kieliszek krwi.
Eh! Ukąsiła mnie taka wczoraj, nie wiedziałam co to było więc poszukałam i już wiem, opuchlizna nad nadgarstkiem jest bardzo duża, boli i goreje.
Tłukłem to w dużych ilościach kiedyś i im szybciej machamy rękami tym zacieklej atakuje. Siada na ciemnych częściach ubrania więc trzeba pozwolić mu wylądować a potem porządnie przyłożyć i jak spadnie to zadeptać.
hej, dobry artykuł, jest też trochę podobna do jusznicy (mucha? bąk?) ma podobne bardzo ładne oczy ale skrzydła ma trójkątne (tak jak powiedzmy samolot mirage2000 ;-)) i jest mniejsza od jusznicy, a jej ugryzienia też do przyjemnych nie należą
Ciekawy opis, zacząłem szukać jak to to się faktycznie nazywa bo w tym roku są wyjątkowo dokuczliwe no i – jusznica. Znalazłem też opisy ślepaków które grasowały zawsze na Mazurach nad jeziorem Roś i w okolicach wyspy Pajęczej na Śniardwach. O ile jusznice da się utłuc jak usiądzie to ślepaki mające skrzydła w kształcie delty szybkie jak odrzutowce i rzadko dają się ubić.
A co do dyskusji o 4 ml to weźmy do ręki strzykawkę 5ml…
Serdecznie pozdrawiam Autora opisu.
Świetny art! Najlepsze są „mity” na temat tego stworzonka 🙂 🙂
Ciekawe czy mitem jest „bolesne” ukąszenie, bo coś tu nie gra. Przysiągłbym że ukąszenia jusznicy w ogóle nie są bolesne choć opuchlizna jest duża. Jakie są wasze obserwacje w tym względzie?
Ja osobiście mogę potwierdzić, że ukąszenie jusznicy bywa bolesne, co zresztą sam odczułem na własnej skórze 😉
Nie wiem czy to ta cholera czy inna ale ja po tak zwanej musze końskiej mam dwa tygodnie ropiejące miejsce z niebywałym świądem.
Pogryzło nas to ostatnio w lasach przy plaży, jak też na samej plaży.. stopy i ręce, puchnie mocno 🙂 Bardzo dobry wpis, dziękujemy i udostępniamy dalej.
z obserwacji wynika (takie „wrażenie”) że jest naturalna acz trudna do zastosowania metoda na to bydlątko kłujne – a mianowicie ważki. w miejscach gdzie ważki występują licznie i czychają na badylach uschniętych wrotyczy, bylic i innych – kłujaki w rodzaju ślepaka, jusznicy i innego paskudztwa – występują rzadko albo – w ogóle ich nie ma.
teraz pewnik (z doświadczenia) i reklama – wysmarowanie się i „wypsikanie” preparatem Ultrathon firmy 3m – istotnie zapobiega ukąszeniom (czasem usiądą i już, już zaczynają ale nie wychodzi im to 🙂 – znacząco odstrasza lub zniechęca. Jusznica to twarde bydlę więc kiedy już Ultrathon naprawdę odpędzi komary i inne – zawsze jakaś jusznica się znajdzie ryzykująca lądowanie.
Ale – Ultrathon (w moim przypadku) – działa o przysłowiowe niebo lepiej niż jakikolwiek inny preparat. Polecam.
dobra robota! thx
stara znajoma. Ja ją nazywałem do tej pory ślepakiem gdyż za dzieciaka sporo czasu na wsi się spędzało, a tam dziadek mówił jak były żniwa o ślepakach i tak mi zostało. Moja dziewczyna zwie ją muchą końską. W zeszłym tygodniu praktycznie cały dzień w kajaku upłynął mi na uciekaniu od chmar tego dziadostwa ale też mi się zdaje, że jak pojawiają się ważki to raptem te dziady znikają. Ile razu już mnie to życiu ujebało to nie wiem ale dochodzą do tego nadszarpnięte nerwy, bo poziom agresji jak podbijają wzrasta u mnie znacząco 😉
Inne określenie: pawent. W moich okolicach ta nazwa jest chyba najbardziej popularna. Dziadek z kolei nazywa je bąkami. Z ich powodu odpuściłem sobie bieganie w ciągu dnia w lesie – na szczęście wieczorami odpuszczają, wygląda na to, że kiedy zaczyna zmierzchać, albo robi się nieco chłodniej, jusznice się dezaktywują. Pewnego razu ścigała mnie cała chmara, rzuciły się na mnie ignorując mojego kolegę, z którym wybrałem się na spacer, zastanawiam się skąd ta niesprawiedliwość? Kolega później opowiadał, że ścigała mnie pięść uformowana z tych owadów, jak to bywa pokazane w kreskówkach. Odpuściły, kiedy wybiegłem na otwartą przestrzeń. Silny podmuch wiatru potrafi je zmylić.
A jak nazywają się takie niewielkie (ok. 5 mm) muszki, posiadające spłaszczone tułowia, z bardzo „klejącymi” odnóżami? Trudno te muszki oderwać od skóry. Pojawiają się w okolicach września, nawet podczas chłodniejszych dni, można je spotkać w lesie.
Te małe, 5 mm muszki, przyklejające się do ludzi to strzyżaki, a pisałem o nich tutaj:https://swiatmakrodotcom.wordpress.com/2012/10/24/strzyzaki-lipoptena-spp-muchowki-prawie-jak-kleszcze/ 😉
Jest sposób na muchę końską – sprawdzony, wypróbowany przeze mnie. Wystarczy po prostu zatrzymać się i poczekać, aż muchy na nas zaczną siadać i wtedy je kolejno wybić. Nie podlatują od razu nowe. Przez jakiś czas mamy spokój, aż nie natkniemy się na nowe stadko. Wtedy robimy jak wcześniej itd. Polecam, nie ma bowiem wtedy takiej sytuacji, że kilometrami lecą za nami uprzykszone owady, a my odganiamy się od nich bezradnie.
Mnie tez ten rozmiar nie pasuje. miałem dziś z nimi nieprzyjemność.
Były zdecydowanie większe wiec myślałem ze moze jednak napadły mnie baki, lecz nie to raczej ta pani, a mniełem okazje obejrzeć dość dokładnie.
Cholery masowo się znowu pojawiły w lasach. Przez cały weekend nie mogłam się od nich odgonić. Fakt, do mokrych włosów przylatują ze zdwojoną ochotą, jak jestem nad jeziorem i pływam, to też są bardziej zaciekłe i nawet zanurkowanie na dłuższą chwilę nie dawało rady. Jak jednej udało się na sekundę usiąść na palcu i zacząć ssać, po czym ją odgoniłam, palec mi spuchł tak że nie mogłam go zgiąć. Natomiast jak pod kolanem dwie obok siebie dały radę mnie ugryźć, to po jakimś czasie zrobiła się jedna opuchlizna na jakieś 3-4 cm średnicy. Jedyna dobra rzecz taka, że po kilku godzinach schodzi i ślad nie jest tak uporczywie swędzący, jak po komarach. Ale upierdliwe są, nie da się ukryć. Zastanawiam się, czy do ciepła nie ciągną, bo obok samochodu też chmara leciała, a mieliśmy okna zamknięte. Albo są tak mądre, że jak coś dużego, to krew się w końcu pojawi 😉 Aczkolwiek w moim przypadku zwyczajnie zadziałał Bros na komary, momentalnie zwiały i nie interesowały się mną.
W każdym bądź razie, dzięki za artykuł. Świetna strona, tak przy okazji 🙂
Dobry materiał. Dużo wyjaśnia, tym bardziej, że rzeczywiście teraz fruwają ich na Podlasiu całe roje.
No dobra, a co jak już ugryzie, bo mam opuchliznę na parę centymetrów i straszliwie mnie boli, na ukąszenie po komarze fenistil i po bólu, a tu nie działa niestety. A od drapania się jeszcze powiększa, masakra… doradźcie… bo nie wytrzymam
Ok, już znalazłam , zioło polne, właściwie chwast, podagrycznik pospolity. http://pl.wikipedia.org/wiki/Podagrycznik_pospolity, jutro muszę go poszukać gdzieś na polach i koniecznie się posmarować, oj jak bardzo boli… Napiszę czy poskutkowało.
Sprawdzony sposób na te stwory – jeżeli kogoś atakują, przede wszystkim nie uciekać tylko kucnąć i pochylić głowę.
Długo miałem z nimi problem , ale po mniej więcej tyygodniu(codziennie byłem 4,5 godz w lesie) zastosowałem się do tej rady. Czyli w razie ataku kilku osobników najlepiej jest kucnąć opuścić głowę i czekać aż odlecą- 1-2 min. i Można iść dalej, jak wrócą wszystko od nowa..
Ucieczka je pobudza a machanie rękoma przyciąga, podobnie jaskrawe kolory.
Pingback: Kajakiem i rowerem – kraina Rawki – Gosia i Piotr
Dzięki za artykuł 🙂 Od kiedy przeprowadziłem się na wieś, staram sie sklasyfikowac poszczególne owady i oto prosze, cała wiedza na temat czegoś co nazywalem od zawsze gzem.
Opisany powyżej owad jest zakałą podczas biegania. Wpadam do lasu na cca 10km przebiezke i po ok. 2km zaczynają do mnie podlatywać bezszelestnie, siadać i kąsać. W okolicach 2km zaczynam się pocić czyli moja temperatura ciała rośnie i wtedy staje się dla nich widoczny. Ucieczka nic nie daje, bo ten typ siada na tobie nawet podczas szybszego biegu… Komar nigdy ale jusznica nie ma z tym problemu. Ucieczki po za tym są męczące… Dla biegaczy trzy rady:
1) zmień trasę na taką z dala od akwenów, rzek (wtedy tego scierwa będzie mniej)
2) zerwij gałązkę dębu albo innego lisciatego oczywscie z liśćmi 😉 i omiataj nią swoje ciało (coś w stylu delikatnego biczowania;) plecy, nogi, wokół głowy. Owady będą wokół ciebie krążyć ale nie przysiądą.
3) ubieraj się w luźne ubrania zamiast te przylegajace do ciała: najlepiej długi spodzień i koszulka z długim rękawem. Na luźnym ciuchu podczas ruchu nie uda się jej ukasic. Przysiadzie ale nie dziabnie.
Powodzenia, R.
Ja mam jeszcze jedną metodę – częściowo skuteczną, ale i ryzykowną. Zdejmuję koszulkę i tak nią macham aby uziemić paskudę, po czym dobijam. Metoda ulepszona – zabrać dodatkową „szmatę” lub inny kawałek materiału którym można wywinąć tak aby na swoim końcu osiągnął dużą prędkość. Nie zabija to niestety tych owadów ale za to skutecznie je otumania, uziemia i zniechęca.
Należy jeszcze dodać, że głowy mają słabo osadzone, więc łatwo jest im je urwać i jest to sprawdzony sposób na szybkie wyeliminowanie owada. Złapać i urwać głowę. W ten sposób można szybko pozbyć się nawet dużej chmary złych much atakujących w lesie. Sprawdzone, pozdrawiam
Dobrym repelentem na Jusznicę jest DEET. Używam raczej dużych stężeń (30% – 50%), na ciuchy i na gołą skórę. Trzeba się dość dokładnie wysmarować, bo potrafi wyszukać spłachetek skóry, który nie został pokryty substancją odstraszającą i tam ukąsić. Moja technika, to atomizerem spryskać ciuchy, a na odkrytej skórze, równomiernie rozprowadzić cienką warstwę dłońmi. Dobry repelent zadziała także podczas wysiłku fizycznego. Wcześniej używałem Repel-a z DEET-em. Obecnie trudniej go dostać (bo wprowadzili wersję Deet free), wiec przesiadłem się na środek o nazwie Foresta i ten z czystym sumieniem polecam.
Również polecam Forestę, 30% DEET + IR3535 to świetna kombinacja składników aktywnych w dobrej cenie (22-25zł/100ml). Jedyny problem to to że nie ma wersji w spray’u (łatwiejsza w aplikacji np. na ubranie). Dobrym uzupełnieniem jest AROX spray 35% DEET w wersji 250ml, można znaleźć oferty za ok. 30zł.
Na wsiach w Beskidach mówimy na nią ślepka 😉 nad rzeką ubijamy je tuzinami.
Ten piekielny owad jest też najszybszym owadem świata i jednym z najszybciej latających zwierząt! Osiąga 140 km/h!
Źródło: http://dinoanimals.pl/zwierzeta/najszybsze-zwierzeta-na-ziemi-top-10/2/
A skąd w ogóle takie dane, że jest aż taka szybka? Na tej stronie też nie widzę, skąd to zostało wzięte. Ciekawi mnie to, ponieważ wiele razy miałem z nią do czynienia i przyznam, że znam o wiele szybsze owady niż ona 😉
Jak ja strzelisz ręką po tym jak Cię upier…. To moze i poleci 140 😀
no to proste jest goniony przez muchę końską, przerażony wsiadł do samochodu odjechał i godzinę jechał z prędkością 140 km na godzinę wysiadł odprężony a „ona”zaatakowała go ponownie , i to jest jasny dowód ze latają tak szybko. 🙂
Dinoanimals publikuje wiele bzdur, w dodatku autor jest głuchy na merytoryczną krytykę i nie prostuje informacji.
Muchy końskie (odniosę się do tego określenia, bo nie mam 100% pewności z czym mam do czynienia) tną gdy jest ciepło i duszno. Zauważyłem, że gdy temperatury krążą w południe wokół 30 st C,a jest duszno, np przed burzą, wtedy atakują najintensywniej. Lubią odpoczywać na nagrzanych powierzchniach np na dachu auta. Rzadko wlatują do pomieszczeń. O ile komar potrafi wlecieć do pokoju i kąsać przez całą noc, to muchy końskie trzymają się raczej otwartej nagrzanej słońcem przestrzeni.
Przed komarami chronię wnętrze domu za pomocą elektrofumigatora i zauważyłem, że gdy włączę go na werandzie, to końskie muchy trzymają się od domu w miarę z daleka. Innym sposobem jest zapalenie na werandzie spiralki odstraszającej komary. Jak ktoś słusznie zauważył dym, ale też pokojowa temperatura i opady deszczu deaktywują napastnika.
Znalazłem też gdzieś informację, że końskie muchy silnie reagują na podczerwień. Postanowiłem więc poszukać na strychu starej lampy ultrafioletowej na owady. Wiem, że UV to nie to samo co IR ale powiesiłem na werandzie na dzień taką lampę i już po kilku dniach wysypałem z pojemniczka taką ilość owadów, że nie wiem czy zmieściłyby się w szklance.
Chciałbym też dać radę tym, którzy zostaną pogryzieni przez komary i końskie muchy. Ugryzienie komara daje się zneutralizować przez posmarowanie maścią zawierającą tzw blokadę histaminową. Każde rozdrapanie ranki po ukąszeniu komara kończy się jeszcze większym podrażnieniem. Dlatego ja nawet jeśli nie mam pod ręką nic po ukąszeniu, po prostu zaciskam zęby i nie drapię swędzącego miejsca. Jeśli wytrzymam 15 minut swędzenie ustępuje i wraca po ewentualnym umyciu się, ale po dwóch, trzech razach o ukąszeniu można zapomnieć.
Z ukąszeniem końskiej muchy jest inaczej. Jeśli wytrzymamy pierwszy ból, a przy okazji nie zrobimy sobie nic złego np piłą łańcuchową lub kosą spalinową, to ból szybko sam mija. Można go też złagodzić chłodną wodą. Później pozostaje opuchlizna miejsca ukąszenia którą można od czasu do czasu potraktować czymś zimnym. Zwykle ból ustępuje następnego dnia, podczas gdy rozdrapane ukąszenie komara potrafi doskwierać przez tydzień.
Życzę wszystkim skuteczności w walce z tym paskudztwem.
Mnie taka w plecy ugryzła ;—;
Niestety mialem do czynienia z tym „zwierzem”, po jednym z ugryzien (ukaszen) slad na udzie (prawie idealny czerwony prostokąt:3x5cm) nosiłem ponad 2 miesiące, inne z „karmien” wywolaly jedynie krwawe slady na nogach O tym gdzie ,”uzarlo” moja żonę, wybacz, nie opisze.
Ale, sa srodki odstraszajace, przynajmniej na te owady, ktore byly u tesciow.
Nazwy nie pamietam ale mialy ponad 15 %deet.
Tak wiem, strach uzywac, dlatego pryskam na ubranie, ktore wole zniszczyc niz krwawic z kazdego odslonietego kawalka skory.
Nie dziwię się wcale skąd nazwa jusznica. Po uporczywym ataku takiej chmary można do psychiatryka trafić. Pojedyńcze nie są problemem. W grupie przeradza się to w horror. Idąc raz z kompanem w okolicy północnej części jeziora Krewelek w Puszczy Augustowskiej doświadczyliśmy zmasowanego ataku tego syfu w jakiejś rekordowej liczbie. Łatwo tu o przesadę, bo kiedy tak szybko wkoło ciebie latają, wydaje się, że jest ich więcej niż w rzeczywistości, ale spokojnie można powiedzieć, że jednocześnie rzucało się na nas około 30 jusznic. Mój kompan się poddał i nawet się nie opędzał. Kiedy popatrzyłem na niego od tyłu, widok był przerażający, na samym tyłku wpiło się naraz ok.8, a drugie tyle na nogach. One siadają często właśnie na tylnej stronie nóg, na plecach i tyłku, tam gdzie ich nie zobaczysz, no i podlatują też od tyłu generalnie trzymając się za twoimi plecami. Ja nienawidzę tych ścierw i się nie poddałem – mój marsz wyglądał jak taniec klepaniec, właściwie to skakałem. Po kilometrze masz już jakieś cholerne trwałe zmiany w psychice. Kiedy doszedłem w ten sposób na miejsce i zdjąłem kalosze, zgadnijcie co się z nich wysypało. Oczywiście to gówno. Wielokrotnie miałem z nimi do czynienia i obecnie w razie ataku po prostu otulam się peleryną przeciwdeszczową i przyspieszam nieco kroku. Nie próbowałem metody z przykucem, ale brzmi ciekawie. Wiecie co jeszcze jest ciekawe? Kiedy do chmary tych syfów dołączą się te trójkątne ślepaki, które z kolei latają wciąż na kształt aureoli dokoła głowy oraz kilka sztuk tego gigantycznego bąka końskiego, w różnym stadium rozwoju. Idąc po Puszczy Augustowskiej niestety można trafić na takie combo, tydzień temu miałem tę wątpliwą przyjemność koło wsi Rygol. Peleryna się przydała. Gorąco podczas marszu to niewygórowana cena 😛
Niestety najskuteczniejszy jest drogi preparat na bazie orchidei pochodzącej z Amazonii.
Owady siadają na ciele i ubraniu ale po chwili zostają sparaliżowane i odpadają na ziemię.
Preparat ten kupiłem kilka lat temu w hurtowni z chemią dla koni.
Preparat ten lub inny a rzeczywistość jest taka, wychodzę do np. do ogrodu do kompostownika wyrzucić resztki mam na sobie shirt usiądzie na plecach i ugryzie przez koszulkę tym paskudom wystarczy chwila a gdy już poczuję jest za późno, dwa tygodnie rumień i ropiejący świąd. Dlatego próbuje być bezwzględnym terminatorem tego gatunku niestety wygrywam tylko pojedyncze starcia.