Wierzchołówka, to muchówka, którą miałem wam już okazję prezentować. Poprzednio jednak, opisałem wam Laphria gibbosa, a więc inny gatunek, choć należący do tego samego rodzaju. Teraz przyszła pora na jej pospolitszą, ale i tak robiącą duże wrażenie kuzynkę.
Wygląd
Gdy pierwszy raz przyjdzie nam się spotkać z ta muchówką, w oczy od razu rzucą nam się jej rozmiary. Laphria flava, jest wprawdzie nieco mniejsza od L. gibbosa, ale i tak jest ogromna, ponieważ dorasta nawet do około 2,5 cm.
Warto tutaj zaznaczyć, że samica jest znacznie większa i masywniejsza od samca. Inną cecha różniąca obie płci, to zakończenie odwłoka. W przypadku samca, jest to czarne, błyszczące zgrubienie, będące oczywiście narządem kopulacyjnym, u samicy zaś, znajduje się tam czarne, spiczaste pokładełko.
Całe ciało tego owada, jest błyszcząco czarne, jednak uroku dodają mu liczne włoski, które są rozlokowane na: przedzie głowy (tworzą jakby białą, lub jasnożółtą „bródkę” zakrywającą aparat gębowy), tylnej części śródplecza (włoski te również są białawe, ale mogą też być jasnożółte), oraz na niemal całym odwłoku (jego owłosienie ma barwę żółto-pomarańczową). Całość sprawia, że muchówka wygląda trochę… misiowato. Wiele osób nie ma jednak okazji dostrzeżenia w nich tej cechy, gdyż owad ten budzi raczej strach niż sympatię. Czy jednak na pewno jest się czego bać?
Przekonamy się, ale zanim to nastąpi, jeszcze kilka słów o tym, jak odróżnić L. flava, od L. gibbosa. Rozmiar jak wiemy, to nie wszystko, bo choć ta pierwsza ma 25 mm, a ta druga zaś niemal 3 cm, to oczywiście są to wymiary maksymalne. Główna różnica między tymi muchówkami, to barwa owłosienia odwłoka. U L. gibbosa, pierwsze trzy tergity (płytki grzbietowe znajdujące się na segmentach stawonogów), mają czarne owłosienie, kolejne zaś żółte (poza końcówką, która również i u tego gatunku, jest błyszcząco czarna). Jeśli chodzi o L. flava, jak już wspomniałem, owłosienie na całym odwłoku ma jednolitą barwę. Inna cecha, to owłosienie, ale tym razem śródplecza. W przypadku L. gibbosa, z przodu jest żółtawe, z tyłu czarne, czyli odwrotnie niż w przypadku kuzynki.
Gdzie można ją znaleźć?
Generalnie, wierzchołówka żółtowłosa występuje w całej Polsce i nie jest jakoś specjalnie rzadka. Nie mniej, z tego co wyczytałem na entomo.pl, w górach jest znacznie pospolitsza niż na nizinach. Wbrew tej opinii, u mnie na Warmii oraz Mazurach – z tego co obserwuję – nie jest jednak jakoś specjalnie rzadka.
Na miejsce swego bytowania wybiera głównie tereny leśne, a zwłaszcza ich nasłonecznione obrzeża, gdzie może znaleźć różne uschnięte lub ścięte konary oraz pnie. Spotyka się ją także na leśnych drogach oraz zrębach. Nawet wtedy, gdy środowisko będzie jej sprzyjało, to i tak zazwyczaj mamy szansę spotkać najwyżej jednego osobnika, choć czasami towarzyszą mu inni przedstawiciele łowikowatych (Asilidae).
Z życia myśliwego
Wierzchołówka na pierwszy rzut oka wygląda na groźnego owada. Tak też jest w rzeczywistości. Przynajmniej, jeśli chodzi o inne owady. Dla nas ludzi, muchówka ta nie stanowi żadnego zagrożenia (choć złapana może użyć swojej kłujki do obrony). Dlatego też, bez większych obaw, możemy spróbować do niej podejść, gdy tylko będziemy mieli okazje ją spotkać. Nie będzie to jednak najłatwiejsze, ponieważ jest bardzo płochliwa, zaś zaniepokojona, natychmiast odlatuje w inne miejsce. Często jednak, gdy uzna, że zagrożenie minęło, powraca tam, skąd została spłoszona. Dlatego też, należy się do niej zakradać bardzo powoli, bez wykonywania gwałtownych ruchów. Jeśli jednak zdarzy nam się mimo wszystko ją spłoszyć, możemy mieć nadzieje, że da nam kolejną szansę przyjrzenia się sobie z bliska. Takie podchody przydają się, zwłaszcza jeśli mamy ochotę zrobić jej zdjęcie. Czasami jednak, może dojść do nieco zaskakującej, a dla co niektórych osób, wręcz strasznej sytuacji.
Muchówka bowiem, potrafi nagle odlecieć, np. w pogoń za ofiarą i ponownie wrócić na swoje miejsce, lub usiąść w jego pobliżu, zwłaszcza jeśli znajdzie się tam obiekt, który uzna za znacznie lepszy punkt obserwacyjny. Okazuje się, że do tego celu idealnie nadają się… ludzie. Tak, słońce przecież nas dokładnie oświetla, jesteśmy wysocy… zupełnie jak pień drzewa i na dodatek bardzo dobrze widać z nas całą okolicę. Dlatego też, zdarza się, że wierzchołówka postanawia usiąść np. na naszej głowie, ramieniu lub spodniach (podobnie zresztą bywa z innymi łowikami). Na pozór straszna sytuacja (wszak nie często ludzie doświadczają bezpośredniego kontaktu z tak dużymi owadami), jest jednak dobrą okazją do bliższego przyjrzenia się tej muchówce. Oczywiście, o ile starczy nam odwagi i nie będziemy próbowali się od niej odganiać. Mogę bowiem zapewnić, że wierzchołówkę interesuje wyłącznie łowienie krążących wokół nas owadów i ani jej w głowie wyrządzanie nam jakiejkolwiek krzywdy (sama z siebie nigdy nie kąsa ludzi). Zresztą zawsze lepiej by usiadła na nas drapieżna niż krwiopijna muchówka (przed tymi ostatnimi, „broni” nas zresztą właśnie wierzchołówka).
No dobrze, przejdźmy teraz do meritum sprawy, czyli do polowań. Owady drapieżne polują na wiele sposobów. Jedne zakładają pułapki, inne zaś poszukują zdobyczy aktywnie, np. przeczesując trawy czy ściółkę. W przypadku wierzchołówek, jest to polowanie z zaskoczenia. Muchówka ta, swoją największą aktywność objawia podczas ciepłych (zwłaszcza tych upalnych), słonecznych dni. Szczególnie chętnie wybiera porę popołudniową i właśnie wtedy mamy największą szansę spotkać się z nią. Na swoje ofiary czatuje usadawiając się na jakimś nasłonecznionym punkcie obserwacyjnym, z którego będzie miała doskonały widok na całą okolicę. Mogą nim być pnie drzew (najlepiej jak są „gołe,” pozbawione kory), ścięte pniaki, uschnięte gałęzie, a nawet ławki, ściany domów czy drewniane płoty. Gdy raz podejmie decyzję o „zasiedleniu,” to trzyma się jej, rzadko zmieniając swoje położenia (może się to zdarzyć, gdy np. ktoś ją spłoszy, choć po jakimś czasie i tak wraca w to lub jakieś pobliskie miejsce). Kiedy już się na nim usadowi, bacznie obserwuje swój rewir, co jakiś czas kręcąc na boki swą główką, osadzoną na niewielkim przewężeniu między nią, a tułowiem (przypomina to trochę naszą szyję). W tym czasie tkwi niemal nieruchomo, jedynie czasami, zmieniając swoje ustawienie. Wszystkie owady, przelatujące w zasięgu wzroku, wzbudzają jej ciekawość. Każdego z nich, bacznie obserwuje, „kalkulując” sobie jednocześnie, czy nadaje się dla niej jako zdobycz.
Przy tej okazji, warto wspomnieć o doskonałym wzroku tej muchówki. O jego skuteczności może świadczyć fakt, że (jak podaje Łukasz Przybyłowicz w swym „Atlasie owadów”) jest ona wstanie wypatrzyć swoją ofiarę z odległości kilkunastu metrów! Gdy tak się dzieje, w mgnieniu oka odlatuje, by po chwili wrócić w to samo miejsce. Niekiedy wraca z pustymi rękoma… a raczej odnóżami, najczęściej jednak udaje jej się nadziać na swoją kłujkę upatrzonego owada. W międzyczasie, wstrzykuje w jej ciało trującą ślinę, za pomocą której uśmierca zdobycz. Czas, który poświęca na jej wysysanie, wcale jednak nie oznacza, że przestaje się interesować fruwającymi wokół niej owadami. Wierzchołówka, jest bowiem bardzo agresywna w stosunku do nich, dlatego niejednokrotnie atakuje innych lataczy, mimo tego, że nie skończyła jeszcze wysysać wcześniejszej zdobyczy.
Sam miałem okazje obserwować taką scenę. Samiec, którego spotkałem, siedział na drewnianej ławce, wysysając w tym czasie złowionego wcześniej chrząszcza z rodziny sprężykowatych (Elateridae). Kiedy jednak wokół mnie zaczęły fruwać bąkowate (wredne i do tego krwiopijne muszyska), wierzchołówka zainteresowała się jednym z nich. Gdy tylko pojawił się w jej zasięgu, ruszyła w pościg za nim, cały czas mając nadzianego na kłujkę sprężyka. Oczywiście, nie może wysysać dwóch owadów jednocześnie, dlatego wróciła na poprzednią pozycję, bez drugiej, natarczywej zdobyczy. Wysysanie chrząszcza nie trwało jednak zbyt długo, ponieważ na moich oczach, porzuciła go, odlatując w jakieś inne miejsce. Pomyślałem wtedy, że nie mam już co liczyć na jej powrót, na ławeczkę, więc ruszyłem szukać innych owadów. W drodze powrotnej, okazało się jednak, że wierzchołówka znów czyha na ławeczce i to tuż przy wyssanym sprężyku! W tym przypadku miała już swoją zdobycz, często jednak przyłapuje się ją „na pusto,” zaś każdy jej odlot w kierunku zdobyczy, to istna zgadywanka w stylu: „ciekawe co tym razem uda jej się złowić” Wiele lat temu, miałem okazję obserwować jednego osobnika, czatującego na poręczy drewnianej kładki. Gdy odleciała schwytać swoją zdobycz, byłem ciekaw, jakiego owada, uda jej się upolować. Okazało się, że jej łupem padł wioślak (Corixidae), czyli jeden z tych wodnych pluskwiaków, którym latanie idzie całkiem dobrze. Zdobycz była dość mała w porównaniu z drapieżnikiem, dlatego szybko się uwinęła z jego wysysaniem. Kiedy skończyła, porzuciła go na poręczy, sama zaś odleciała gdzieś kawałek dalej. W ten sposób wyssany wioślak został mi na pamiątkę tego spotkania.
Łupem wierzchołówki żółtowłosej padają różne owady. Z tego co zauważyłem, szczególnie upodobała sobie polowanie na chrząszcze. Tendencje tą można zauważyć chociażby przeglądając zdjęcia w grafikach Google. W przypadku zdjęć przedstawiających wierzchołówki ze zdobyczą, w większości przypadków są nią właśnie chrząszcze (spośród których z kolei szczególnie często zdarza im się łapać biedronki). Nie jest to oczywiście jakaś naukowo potwierdzona zależność, lecz moje prywatne spostrzeżenie na ten temat. Jak jednak pokazuje przykład osobnika, o którym wcześniej wspomniałem, jej ofiarami padają również pluskwiaki, ale także inne muchówki, oraz drobne błonkówki.
A co z jej potomstwem?
Początkowo, gdy po raz pierwszy pisałem ten artykuł, miałem dylemat odnośnie rozwoju larw, ponieważ różne źródła, podawały dwie różne opcje miejsca jego przebiegu. Jedno źródło zakładało, że larwy rozwijają się w rozkładających się szczątkach roślinnych, inne zaś obstawały za rozwojem larw w butwiejącym drewnie. Ostatnio miałem okazje przybliżyć się do rozwiązania tego dylematu, ponieważ na własne oczy miałem okazję zaobserwować samiczkę, która przy pomocy pokładełka, składała jajeczka w dość mocno podstarzały, ścięty pieniek – dom wielu innych owadów, w tym ksylofagów i kręcących się wokół niego parazytoidów. Wychodzi więc na to, że larwy rozwijają się, właśnie we wnętrzu takowych pniaków, gdzie najprawdopodobniej prowadzą drapieżny tryb życia. Dojrzałe larwy osiągają długość około 2,5 cm, zaś ich rozwój trwa nawet kilka lat.
Wierzchołówka to niewątpliwie jeden z najciekawszych owadów, jakie możemy obserwować i osobiście przyznam, że jest on jednym z moich ulubionych, właśnie ze względu na ciekawe obserwacje, oraz liczne wspomnienia, które z nim wiążę. Kto wie, może i wam przydarzą się spotkania z nią, które zaowocują ciekawymi wspomnieniami.
🙂 co jak co, ale owłosienia to jej natura nie poskąpiła 😉
profil ma dość nieliniowy, ale nie takie dziwadła się spotyka 😉
jej tryb polowania przypomina trochę ważki
Z tymi ważkami to prawda, chociaż one potrafią polować na więcej niż jeden sposób. Jedne tak jak wierzchołówka czyhają na jakimś punkcie obserwacyjnym a gdy coś koło nich fruwa, podlatują i łapią, ale np. ważki równoskrzydłe polują w ten sposób, że podlatują do łodygi, czy liścia na którym siedzi jakiś owad, zawisają w powietrzu, łapią ofiarę i odlatują na jakąś roślinkę, by ją w spokoju skonsumować 🙂
do tej pory przypatrywałem się głównie szablakom i tężnicom – jedne i drugie lubią startować z wybranego punktu i do niego wracać, z ofiarą lub bez, ale z pewnością na tym nie koniec możliwości. Musimy się wgłębić w temat równoskrzydłych…
Zwróćcie szczególną uwagę na łątki, bo one chętnie w ten sposób polują 🙂
Nie wygląda sympatycznie, ale skoro odgania krwiopijne muchówki to może nawet siedzieć na moim ramieniu i wypatrywać ich. Taki chowaniec. 😉